Publicystyka filmowa
5 powodów, w obliczu których NIE SPOSÓB nazwać „Blade Runnera 2049” GODNYM SEQUELEM
„Blade Runner 2049” zaskakuje entuzjastycznymi recenzjami, ale czy naprawdę zasługuje na miano godnego sequela ikony sci-fi?
Nowy Blade Runner 2049 jest hojnie obdarowywany entuzjastycznymi recenzjami. I to wszystkich zaskakuje. Pozytywnie. W końcu rzadkością jest sequel lub remake cieszący się aprobatą wśród fanów pierwowzoru. Widzowie zgodnie uznali, że Denisowi Villeneuve’owi się udało. I tego nie potrafię zrozumieć.
Łowca androidów z 1982 roku jest dla mnie filmem niezwykle ważnym. Tak cennym, że najchętniej ustawiłabym go w gablocie w centralnej części pokoju. Na wieść o jego zmartwychwstaniu zaś poczułam się, jakby ktoś nienawistnie zbił szybkę i zabrał mój egzemplarz, tłumacząc, że pożycza tylko na chwilę. Zapomnijmy o tym na moment. Na film Villeneuve’a i tak czekałam z niecierpliwością. Otuchy dodawały mi pozytywne opinie zza oceanu.
Wiedziałam, że w kontynuację 35-letniego filmu trzeba będzie tchnąć świeżość, przystosować do wymogów i możliwości dzisiejszego kina, więc na to się przygotowywałam. Wierzyłam, że jest to nadal Łowca androidów. Połączony pępowiną z dziełem Ridleya Scotta, wierny jego historii, przesłaniu, niepowtarzalnemu stylowi, z którego głupio będzie zrezygnować, ponieważ jest jego wizytówką, promotorem wieloletniej rozpoznawalności oraz wybitności.
W moim mniemaniu Blade Runner 2049 zaprzepaścił wszystko. Przekreślił całą wartościową spuściznę pierwowzoru, jednocześnie stając się kolejnym hollywoodzkim filmem science fiction z nielicznymi walorami estetycznymi. Niestety na mankamentach muszę się dziś skupić.
Uwaga, możliwe spoilery!
Gdzie ten klimat, gdzie to noir?
Ładne hologramy na ulicach oraz pustynny, postapokaliptyczny pejzaż przepuszczony przez pomarańczowy filtr to za mało. Obraz Villeneuve’a został pozbawiony wcześniejszej głębi, malarskości oraz niepokoju, wypolerowany żrącymi środkami czystości. Ridley Scott malował Łowcę androidów światłocieniem, tworząc barokowe dzieło sztuki.
Niepokojący futuryzm, reprezentowany przez piramidalne budowle ze złota, las wyszczerbionych wież oraz neony, intymnie związał obraz z akcją filmu. Nie jestem wrogiem nowej szaty wizualnej. Trudno tutaj jednak mówić o sequelu, kiedy najważniejsze atrybuty pierwowzoru zostały zastąpione.
Muzyka, której nie słychać
Pamiętacie muzykę Vangelisa? Oczywiście, że tak. Przeszła do historii, bez niej Łowca androidów nie byłby kompletny. Bogate, psychodeliczne brzmienie syntezatorów niczym futurystyczne symfonie robotów dopełniały mroczny klimat produkcji. Nie ukrywam, że oczekiwałam w najnowszej części czegoś podobnego. Na pewno spodziewałam się soundtracku, który zagra istotną rolę w tworzeniu klimatu oraz świata 2049 roku.
Zaciągnie nas w dystopijny i tajemniczy świat cyberpunku. Wychodząc z kina, uświadomiłam sobie jednak, że nie pamiętam muzyki. Nie mogłam sobie przypomnieć żadnej sceny z filmu, w której jakikolwiek utwór grał istotną rolę, podkreślał atmosferę. Melodie były łagodniejsze, bardziej okrzesane, i nie było w tym nic złego. Problem w tym, że nuty Hansa Zimmera były przezroczystymi wypełniaczami, muzyką jak z hipermarketu. Wiesz, że jest, ale jej nie słuchasz, nie przykuwa twojej uwagi. Przez to niedociągnięcie nastrój filmu mocno zubożał, został obdarty z wierzchniej warstwy odzieży. Płyta ze ścieżką dźwiękową nie będzie wyczekiwaną pozycją.
Film, który jest jedynie przedsionkiem kolejnej części
Ridley Scott w pełni wykorzystał potencjał literacki Philipa K. Dicka. Łowca androidów trafił finalnie do odbiorców w wersji, która nie potrzebowała dopowiedzeń ani komentarzy. Twórcy tegorocznego filmu mieli jednak ambitniejsze plany, niż zakładaliśmy. Blade Runner 2049 pozostawia po sobie spory niedosyt.
Wiele wątków zostaje urwanych. Niektóre dopiero się rozgrzewają. Reżyser pozostawia sobie otwarte furtki w postaci tajemniczego Zaciemnienia, radioaktywnego pustkowia Deckarda. Historie aż się proszą o doprecyzowanie. Jedna scena filmu wyjaśnia jednak wszystko. Kradnie wszystkie nadzieje i radość z oglądania. Ta, w której mowa o zbliżającym się buncie replikantów, który dopełni się po powrocie kobiety w kolorze niebieskim. Wtedy przed oczami ujrzałam laurkę od twórców, która mówi: „ Poczułam się jak na seansie Sztuczne podtrzymywanie
Bohaterowie bez potencjału, fabuła bez napięcia
Harrison Ford ukształtował Ricka Deckarda jako bohatera wyrazistego oraz złożonego. Bycie replikantem mu w tym nie przeszkodziło (choć to nadal kwestia sporna, dla mnie od dawna niepodlegająca dyskusji). Trudno się również mierzyć z Rutgerem Hauerem, który jako Roy Batty zaimprowizował kultową kwestię zawierającą w sobie całe przesłanie filmu Scotta („Wszystkie te chwile przepadną w czasie jak łzy w deszczu”). W międzyczasie bohaterowie sequelu nękają nas pustymi frazesami.
„ Przewijają się i znikają. Spowici są w cieniu toczącej się historii detektywistycznej, w której nie ma miejsca na rzeczywisty dramat. Każda sekwencja to kolejna część układanki, nie ma więc czasu na zmiany oraz ewolucje bohaterów. Stają się cienkimi konstrukcjami, które zdają sobie sprawę, że długo nie zagrzeją miejsca na ekranie. Wypowiadają jedynie swoje kwestie.
Wypłukanie z wszelkiej wartości filozoficznej i egzystencjalnej
Na podstawie pierwszej części Łowcy androidów powstało wiele potężnych prac naukowych. Nic dziwnego, film prócz uczty wizualnej serwuje nam ucztę znaczeń. Przewijający się motyw oczu, sen o jednorożcu, monolog Roya Batty’ego oraz antropologiczna refleksja nad istotą człowieczeństwa. Tematów do snucia rozważań oraz interpretacji było wiele. Ogromną rolę w odczytaniu dzieła Scotta grała przecież symbolika. Blade Runner 2049 nie przejął tego brzemienia na swoje barki. Został wypłukany, oczyszczony z jakichkolwiek znaków i odniesień. Otrzepał się z przesłania pierwszej części i obrał drogę ogólnodostępnego filmu science fiction. Historia replikantów, którzy walczą o swe atrybuty człowieczeństwa, jest tu nadal pięknie snuta, kontynuowana po trzydziestu latach. Mimo wszystko gruba, puszysta i lśniąca warstwa rozrywkowa wygłusza dawny manifest dzieła. Sequel jest ciężki od nadmiaru zdobień, nie znaczeń. Swoją powszechnością, która przyciągnie o wiele więcej widzów, rezygnuje z bycia ponadprzeciętnym dziełem.
Blade Runner 2049 Denisa Villeneuve’a byłby filmem naprawdę udanym, gdyby nie ciążąca nad nim presja kultowości pierwowzoru, styczności z dziełem nietykalnym. Rezygnując ze stylu i znaczeń Łowcy androidów, kontynuacja stała się jego nikłym cieniem, któremu na piedestał dużo brakuje. Udał się film, nie udał się sequel.
korekta: Kornelia Farynowska
