5 najlepszych ról TOMASZA KOTA. Riedel czy Religa, a może Warski?
Jeszcze za czasów premiery Skazanego na bluesa zastanawiałem się, czy taki aktor jak Tomasz Kot kiedykolwiek zostanie zauważony na Zachodzie. Aż tyle lat musiało upłynąć, żeby w jakimś sensie tak się stało, chociaż uważam, że wciąż jest to zbyt mało i przede wszystkim za późno. Gdy przyglądniemy się portfolio aktorskiemu Kota, zobaczymy aktora odważnego, wszędobylskiego, z jednej strony rzemieślnika, który nie ma problemu z zagraniem postaci śmiesznej, płytkiej, czy zupełnie idiotycznej, a z drugiej artystę szybującego pod sam nieboskłon aktorstwa. Znajomość obydwu tych światów, czysto rozrywkowego dla gawiedzi i wysublimowanego dla koneserów, stanowi o genialności Tomasza Kota.
Ryszard Riedel, Skazany na bluesa (2005), reż. Jan Kidawa-Błoński
Podobne wpisy
Cała trudność w odegraniu Ryśka Riedla polegała z jednej strony na stworzeniu w umyśle widza przekonania, że frontman Dżemu jest słabym człowiekiem i postępuje źle, ćpając, a z drugiej pokazania, że to właśnie destrukcyjne ćpanie sprawiło, że w ogóle powstała legenda Ryśka i zespołu Dżem. Co więc wybrać? Ryśka ogarniętego, spokojnego, który nigdy nie byłby w stanie tak na trzeźwo cierpieć, żeby napisać najbardziej znane swoje teksty, czy Ryśka idącego po linie bez zabezpieczenia z niemal stuprocentową szansą przedwczesnej śmierci z powodu narkotyków? Tomasz Kot w swojej życiowej roli perfekcyjnie wyczuł, gdzie leży ta wąska przestrzeń, żeby w oczach widza spowodować, że nie da się wybrać któregokolwiek z tych światów z czystym sumieniem, że byłby to wybór doskonały, a co najwyżej konieczny.
Zbigniew Religa, Bogowie (2014), reż. Łukasz Palkowski
Nie spodziewałem się, że Polacy zdecydują się nakręcić film o Zbigniewie Relidze z Tomaszem Kotem w roli głównej. Nie wierzyłem, że Kot potrafiłby zagrać profesora na tyle sugestywnie, żeby widz mógł czuć się przed ekranem komfortowo. Łukasz Palkowski swoją produkcją kompletnie mnie zaskoczył, a Tomasz Kot wprawił w zachwyt. Tak energiczne sterowanie akcją jest polskiemu kinu właściwie obce. Taka energia bijąca od aktora na głównym planie także. Religa był człowiekiem skrajnym, oddanym sprawie, apodyktycznym, niedostosowanym do kulturalnych i bazujących na grze pozorów relacji społecznych oraz przekuwającym permanentnie odczuwany w sobie lęk przed przegraną w siłę pchającą go do przodu. Ta charakterystyczna agresja, której otoczenie się bało, ale również z której czerpało energię do pracy, stała się u Kota siłą, żeby w jego aktorskich rękach postać Religi zaczęła żyć i być autentyczna. Kot balansował na cienkiej granicy – był nieraz blisko przerysowania w odgrywaniu Religi, ale dzięki temu widz mógł uwierzyć w stworzonego w fikcji filmowej bohatera, którego nie można było zagrać płytko, słabo, bez energii, gdyż był osobowością bezkompromisową.
Michał Bogusz, Erratum (2010), reż. Marek Lechki
Tak poważna rola zdarzyła się Kotowi w 2010 roku, kiedy od czasu zagrania Ryśka Riedla w 2005 roku można odnieść wrażenie, że jego kariera zwolniła i z lekka się zaszufladkowała w rozwijającym się w szalonym tempie gatunku polskiej komedii romantycznej. Erratum przypomniało widzom, że Kot jest aktorem wszędobylskim dramatycznie i nie zapomniał, jak się gra postaci wzbudzające refleksję swoją powagą, co nie oznacza, że nudne, patetyczne i zbyt ciężkie do uniesienia przez przeciętnego widza. Film Marka Lechkiego jest rodzajem kina drogi, tyle że tej emocjonalnej. Z pozoru zwykła historia, która mogła zdarzyć się każdemu z nas, nagle przemienia się w życiowe zadanie. Kot musiał z jednej strony zagrać człowieka będącego na poziomie monotonnej stabilizacji w swoim zmęczeniu życiem, a z drugiej osobę, która mozolnie zaczyna się z tego odrętwienia wydobywać. W tej produkcji aktora da się wyseparować i podziwiać z osobna, ale ciekawym doświadczeniem będzie również zastanowienie się, jak na jego aktorski kunszt wpłynął Ryszard Kotys.
Bartosz Kolano, Żyć nie umierać (2015), reż. Maciej Migas
Żyć nie umierać jest takim trochę pudełkiem ze zbieranymi od dawna przydasiami, z którymi nie wiemy, co zrobić. Jedno je łączy – mamy do nich stosunek emocjonalny, przez co nie możemy ich wyrzucić, ale gdyby tak poukładać je na stole i spróbować do siebie dopasować, każdy z nich będzie z innej bajki. Z filmem Macieja Migasa trochę tak jest. Z jednej strony to dramat, ale nie do końca, bo patetyczne chwile twórcy starają się maksymalnie jak się da zmiękczać dowcipem. Oczywiście tak się robi, ale liczy się sposób. Tutaj twórcy postawili na zupełny brak finezji. W tym nieprzyjaznym dla aktora środowisku musiał się odnaleźć Tomasz Kot. Zagrał właściwie epizody w kilku filmach o różnej konwencji. Poradził sobie, bo być może potraktował ten rozpadający się, dziurawy scenariusz jak ćwiczenie rzemiosła. Wyszła z tego jedna z najbardziej nietuzinkowych kreacji w jego karierze, a z drugiej strony paradoksalnie osadzona w produkcji, do której nie ma się ochoty wrócić po jednym, i to pełnym sprzeczności, seansie. Wyrzucać te przydasie czy nie? Zapewne znów z powodu doskonałych emocji wywołanych przez Tomasza Kota trochę posiedzą w pudełku i zaczekają na kolejny przypływ chęci robienia porządków.
Wiktor Warski, Zimna wojna (2018), reż. Paweł Pawlikowski
Jest tak jak w tytule. Z filmu wyziera nieprzeniknione zimno. Nie sposób zidentyfikować się z relacją postaci odgrywanych przez aktorów. To odstrasza. Stawia barierę nieprzeniknioną dla emocji. Tym bardziej więc nie rozumiem zachwytów nad filmem. Mniejsza o to. W tej beznamiętnej atmosferze Tomaszowi Kotowi udało się nie zagubić. Zagrał postać najbardziej emocjonalną ze wszystkich. Musiał mierzyć się z ascetyczną wizją reżysera w obrazowaniu ludzkich relacji. Musiał zachować wyjątkowo sztuczną powagę w kontakcie ze swoją ekranową partnerką, femme fatale Zulą (Joanna Kulig). Wciąż zastanawiam się, czy kosztowało go to jakiś nadludzki wysiłek, czy potrafił zagrać Warskiego na tzw. autopilocie. Nieważne. Tą rolą osiągnął sukces międzynarodowy. Nawet to wystarczy, żeby udział w Zimnej wojnie stał się jednym z najjaśniejszych punktów w jego karierze i znalazł się w tym zestawieniu. A to, czy aktorstwo w odtwarzaniu Warskiego jest genialne, czy tylko rzemieślniczo poprawne, w tej perspektywie wydaje się mniej ważne.