search
REKLAMA
Zestawienie

5 najlepszych ról EWANA MCGREGORA. Klątwa Obi-Wana

Odys Korczyński

31 marca 2021

REKLAMA
To wyrażenie „KLĄTWA” jest oczywiście stwierdzeniem trochę na wyrost, powiedzmy, że takim zaczepnym puszczenie oka do wszystkich tych, którzy do tej pory uważali, że części Gwiezdnych wojen od 1 do 3 są kompletnym zdeptaniem artystycznym „pierwotnej” sagi. Aż nastały czasy Disneya i trzeba było zweryfikować swój osąd. Co do samego Obi-Wana zaś, a dokładnie obsadzonego w jego roli Ewana McGregora, jest on nieodłączną już częścią gwiezdnej sagi, cokolwiek by mówili skłonni do krytykanctwa miłośnicy jego tzw. niefantastycznych kreacji. Owszem, było ich sporo, jednak nie scaliły się tak dobrze z ogólnie dostępną każdemu medialną popkulturą, no, może za wyjątkiem Rentona z Trainspotting. W jego przypadku jednak wolałbym mówić o kultowości, a nie popkulturalnej furorze.
Obi-Wan Kenobi, Gwiezdne wojny (część 1–3), reż. George Lucas

Klątwa w tym sensie, że Ewan McGregor przebił Aleca Guinnessa w popularności aktorów znanych z Gwiezdnych wojen i postawił komercyjną kropkę nad i w swojej karierze, podobnie zresztą jak nieżyjący już Alan Rickman rolą Severusa Snape’a. Obydwaj udowodnili, że udział w mainstreamowych produkcjach wcale nie oznacza zrobienia czegoś aktorsko gorszego, co będą potem im wytykać zawiedzeni fani. Romans z Gwiezdnymi wojnami Aleca Guinnessa trwał zbyt krótko, żeby widzowie mogli się w głębszym sensie z nim utożsamić, a przecież postać Obi Wana jest tak ważna dla całej historii i rodu Jedi. Na szczęście George Lucas, ten niepokorny fantasta, zdecydował się tchnąć w Kenobiego nowe życie i pokazać go od momentu, gdy terminował jako padawan u Qui-Gon Jinna, aż do momentu, gdy boleśnie naznaczył Anakina Skywalkera, a właściwie w pewnym sensie pomógł uczynić ze swojego obiecującego ucznia Dartha Vadera. Po pierwszej części sagi nie spodziewałem się, że Ewan McGregor tak dobrze osadzi się w stylu życia Jedi. Najpierw wydawał się taki nieopierzony, wręcz niegotowy do poważnych zadań w uniwersum GW, lecz z czasem swoją determinacją udowodnił, że mimo wieku potrafi być podobnie dostojnym i wyważonym aktorem, co Alec Guinness. Nie bał się wysiłku fizycznego ani walk mieczem świetlnym, w przeciwieństwie do Guinnessa. Posiadając charakterystyczny głos, górował artystycznie nad Haydenem Christensenem umiejętnością odgrywania trudnych, wieloznacznych emocji. Teraz, po wielu latach, gdy po 50-tce znów powrócił do roli Obi-Wana, nareszcie będzie mógł dopełnić historię mistrza Jedi i scalić się z mocą jak Guinness, z tym że grono jego wielbicieli będzie o wiele szersze, jeśli chodzi o wiek.

Renton, Trainspotting (1996), reż. Danny Boyle

Ewan McGregor może być dumny, że posiada w swoim portfolio kreację Rentona. Przy czym nie zamierzam po raz kolejny rozpływać się nad kunsztem jego gry aktorskiej, a tym bardziej analizować sceny, gdy musiał wejść w ścisłą interakcję z wybrudzoną kałem muszlą klozetową. Była mocna, ohydna oraz dehumanizująca – i to powszechnie wiadomo. Gdy piszę o dumie McGregora, mam tym razem na myśli to, że ogląda się go w tym świecie narkomanów i zapomina, że to film fabularny, grany przez aktorów, którzy przecież na takim dnie nigdy nie byli, a zwłaszcza McGregor. Mogli sobie jedynie wyobrażać, jak to jest żyć w społeczności narkomanów, gdzie wyrwanie się z objęć nałogu nie oznacza jedynie walki ze sobą, z własnym uzależnieniem, tylko wejście w konflikt z całym otoczeniem, które funkcjonuje na zasadzie ciekawie wykształcającej się równowagi, mimo że każdy element systemu działa na granicy życia i śmierci. Duma McGregora z roli Rentona może mieć zatem uzasadnienie w znaczeniu Trainspotting w uświadamianiu, na czym problem narkomanii polega w sensie znacznie ogólniejszym niż dociekania natury psychologicznej, ograniczonej do osobistego problemu ćpającego. On w swoim ćpaniu nie jest sam – jest częścią siatki, rządzącej się wieloma zasadami, które trzeba wpierw złamać, nim się wyjdzie na wolność. Założę się, że wielu z nas, widząc na ulicy narkomana, omijała go z daleka, jakby bała się, że coś od nas będzie chciał albo coś nam zrobi. Reakcja całkiem zrozumiała i nie namawiam do innej. Warto jednak pomyśleć o tym, że ci ludzie funkcjonują w paradoksalnie dla nas poukładanych społecznościach, a ich walka z nałogiem często oznacza utratę domu, gdyż innego nie mają. Ludzie biedni, którzy ćpają i chcą się wyrwać z nałogu, są na zupełnie innym biegunie możliwości niż ci z wyższych klas społecznych, mimo że tych drugich nałóg często sprowadza dokładnie do tych samym narkomańskich komun co tych pierwszych. Tak więc Ewan McGregor wraz z Dannym Boyle’em stworzyli bolesny obraz niesprawiedliwego świata, w którym nikomu nie zależy, żeby narkomanów było mniej.

Młody Ed Bloom, Duża ryba (2003), reż. Tim Burton

Niektórzy złośliwi twierdzą, że to ostatni wielki film Tima Burtona. Zapominają np. o Wielkich oczach czy Charliem i fabryce czekolady. Faktem jest jednak, że Duża ryba to jedno z większych dokonań Burtona na polu działalności filmowej. I znów tutaj pojawia się Ewan McGregor, stojący jakby nieco w cieniu sławy reżysera, niewywyższający się, a jednak współtworzący oniryczny i ciepły klimat filmu jako jego element kluczowy. Powiedzieć można nawet, że McGregor stał się w filmie kimś w postaci Waltera Mitty w autentyczniejszym wydaniu niż oryginał Normana Z. McLeoda z Dannym Kaye’em w roli głównej czy też Bill Murray jako Steve Zissou. Od tamtych postaci czuć teatralną pozą, jakimś przeformalizowanym, hiperrealistycznym humorem, który na dłuższą metę przestaje śmieszyć, tylko pozostawia w głowie niepokojące zażenowanie. Ed Bloom zaś jest bliski nam, swojski, trochę jak Danny Boon w Bazylu Jeana-Pierre’a Jeuneta. McGregor nie stosuje żadnych karkołomnych trików zawodowych. Stara się zaprezentować głównego bohatera jako postać pełną życia, czerpiącą ze świata to, co najlepsze. I chociaż w filmie doświadczymy wielu wzruszeń i może stwierdzimy, że Ed Bloom nie był dobrym ojcem, to jednak na końcu być może zrozumiemy, że przy swojej osobowości zrobił wszystko, co umiał, żeby przeżyć życie i sobie ze sobą jakoś poradzić.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA