5 najlepszych występów aktorskich MARTINA SCORSESE
Do kin wszedł w zeszły piątek Czas krwawego księżyca, najnowszy film Martina Scorsese. Co ciekawe, reżysera Wilka z Wall Street możemy zobaczyć przez moment na ekranie – wciela się w drobną rólkę członka teatru radiowego, którego występ wieńczy ponad trzygodzinne dzieło. Amerykanin uwielbia sygnować w ten sposób własne projekty. Pojawienie się reżysera w jednej ze scen działa trochę jak pieczęć autorska, symboliczna „kropka nad i” – filmowy podpis, którego składanie spopularyzował swego czasu Alfred Hitchcock. W przeciwieństwie do mistrza suspensu Scorsese ma jednak w swoim dorobku również nieco większe role – przede wszystkim w filmach innych, zaprzyjaźnionych twórców. Ale nie tylko: jego ukryty talent podziwiać możemy także w kilku, mniej lub bardziej znanych, reklamach. W tym krótkim zestawieniu postanowiłem zebrać 5 najciekawszych epizodów aktorskich jednego z najpopularniejszych reżyserów w historii kina.
5. „Czarna lista Hollywood” (1991) – Joe Lesser
Na pierwszy rzut oka film Irwina Winklera (producenta Wściekłego byka, Chłopców z ferajny i Wilka z Wall Street) wydaje się mieć wszystko, co potrzebne do artystycznego sukcesu: wybitnie interesujący temat, Roberta De Niro w roli głównej, Michaela Ballhause’a za kamerą, Martina Scorsese w epizodzie. A jednak – całość nie sprawdza się jako film. Przewidywalna, a jednocześnie chaotyczna struktura narracyjna ciągnie go w dół. Scorsese oglądamy w Czarnej liście Hollywood zaledwie w dwóch scenach – wystarczą one jednak do tego, aby reżyser zaznaczył swoją ekranową obecność. Wciela się on w Joe’ego Lessera – fikcyjnego reżysera-komunistę, który decyduje się na opuszczenie Stanów Zjednoczonych w związku z nagonką wywołaną przez komisję McCarthy’ego. Wykreowana przez Scorsese postać służy za kontrapunkt względem portretowanego przez De Niro protagonisty. Jeden wyjeżdża, drugi zostaje. Jeden jest komunistą z przekonania, drugi był na paru spotkaniach kilkanaście lat temu. Prowadzone przez McCarthy’ego polowanie odbija się jednak wydatnie na życiorysach obu bohaterów.
4. „Quiz Show” (1994) – Martin Rittenhome
W filmie Roberta Redforda – opartym na prawdziwym skandalu, który wstrząsnął światkiem telewizyjnym w latach pięćdziesiątych – Scorsese wcielił się w rolę Martina Rittenhome’a, prezesa wielkiego koncernu farmaceutycznego, stojącego za finansowaniem teleturnieju o nazwie Dwadzieścia jeden. Postać pojawia się w zaledwie kilku scenach, ale za to w jednej absolutnie kluczowej. Prowadzący dochodzenie Richard Goodwin (Rob Morrow) spotyka się z Rittenhome’em chwilę przed przesłuchaniem w kongresie. W nieco ironicznym geście wręcza mu listę pytań, które mogą pojawić się podczas publicznego przesłuchania („Wcześniejsza znajomość pytań – brzmi znajomo, prawda?”). Scorsese-Rittenhome odpowiada długim monologiem, w którym wprost przyznaje się do winy – wiedział doskonale, że teleturniej był ustawiany w celu zwiększenia oglądalności, ale nikt nie jest w stanie mu tego udowodnić. Widzowie pragnęli rozrywki, a skrzętnie wyreżyserowane przedstawienia dostarczały jej w pełniejszych, bezpieczniejszych dawkach niż niekontrolowane rozgrywki „na żywo”. Tak działa show-biznes. Jedyna osoba, która mogłaby powiązać Rittenhome’a ze skandalem, staje się dobrowolnym kozłem ofiarnym, licząc na drugą szansę w przyszłości. Jak stwierdza bowiem grany przez Scorsese bohater: „Widzowie mają krótką pamięć. A korporacje… korporacje nigdy nie zapominają”. Amerykański przemysł rozrywkowy w pigułce.
3. „Rybki z ferajny” (2004) – Sykes
Powiedzmy sobie to wprost, na samym wstępie: Martin Scorsese jest najjaśniejszym punktem Rybek z ferajny. Sykes to szalenie zabawny comic relief – cwaniaczkowaty właściciel myjni o aparycji ryby-wydmuszki, nadymający się w trakcie każdego większego przypływu emocji. Sceny, w których się pojawia, są jak dodatkowa dawka tlenu podczas nurkowania głębinowego – pozwalają zapomnieć na moment o potwornie irytującym głównym bohaterze, dubbingowanym przez Willa Smitha. Scorsese objawił się w Rybkach z ferajny jako nieoszlifowany diament aktorstwa głosowego. Zaprezentował również dystans względem własnej twórczości. Wyprodukowaną przez DreamWorks animację potraktować można w końcu jako (nie do końca udaną) parodię kultowych, amerykańskich filmów gangsterskich: z Chłopcami z ferajny, Kasynem oraz Ojcem Chrzestnym na czele.
2. „Sny” (1990) – Vincent van Gogh
Martin Scorsese w roli Vincenta van Gogha – coś podobnego mogło przyśnić się chyba tylko Akirze Kurosawie. Zatrudnienie do małego epizodu reżysera Ulic nędzy, znajdującego się na początku lat dziewięćdziesiątych u szczytu sukcesu, było ze strony Kurosawy kolejnym dowodem miłości oraz wdzięczności względem kina amerykańskiego, z którego czerpał pełnymi garściami od samego początku kariery. Dla Scorsese możliwość wystąpienia w Snach była natomiast nieprzepuszczalną okazją na złożenie hołdu twórczości japońskiego mistrza. Amerykanin, podobnie jak jego koledzy po fachu (Lucas, Spielberg, Coppola), wychował się na czarno-białych filmach Kurosawy z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Rashomon, Tron we krwi, Siedmiu samurajów czy Straż przyboczna nie tylko otwierały umysły początkujących filmowców na kulturę Dalekiego Wschodu – pozwalały im również zrozumieć, jakie narracyjne oraz estetyczne możliwości zaszyfrowane są w języku filmowym. Scorsese wielokrotnie wspominał w wywiadach oraz innych wypowiedziach publicznych, jak wielkie wrażenie zrobił na nim pierwszy seans Piętna śmierci – umieścił zresztą arcydzieło Kurosawy w swoim filmowym top 10 wszech czasów, sporządzonym na potrzeby specjalnego, ubiegłorocznego wydania magazynu „Sight & Sound”. Nikt nie wyszedł więc na tej aktorsko-reżyserskiej transakcji stratny. Co do samego van Gogha, to jest on w wykonaniu Scorsese gburowatym mrukiem w ferworze natchnienia – zbywa zauroczonego jego obrazami malarza-amatora kilkoma frazesami i odchodzi w siną dal, aby pracować, pracować i jeszcze raz pracować. „Tak mało czasu, a tak wiele do namalowania”. Nie bez przyczyny Kurosawa zderza napięte oblicze van Gogha-Scorsese z ujęciami kół rozpędzonej lokomotywy. Właśnie tym jest w dziesięciominutowym epizodzie Snów artysta – dobrze naoliwioną, pędzącą przed siebie maszyną, która musi się w końcu wykoleić.
1. „Taksówkarz” (1976) – Tajemniczy pasażer
Kilka minut, które zapisało się w historii kina na stałe. Do taksówki prowadzonej przez Travisa Bickle’a wsiada tajemniczy, milczący pasażer. Gdy pojazd zatrzymuje się pod wskazanym adresem, pasażer nie wysiada. Wskazuje Travisowi na palące się w jednym z nowojorskich mieszkań światło: „Widzisz kobietę w oknie? To moja żona, ale nie moje mieszkanie”. Pasażer śmieje się i krzywi jednocześnie. Zaczyna opowiadać o tym, co magnum 44 (doskonale znany wszystkim fanom Brudnego Harry’ego) potrafi zrobić z twarzą oraz częściami intymnymi kobiety. Travis nie wie, jak zareagować. Kuli się w sobie, nie odpowiadając na werbalne zaczepki pasażera. Przez kilka minut to nie on jest najbardziej niestabilną postacią na ekranie. Drobny epizod Scorsese to w moich oczach nie tylko znak jakości samego Taksówkarza, ale także najlepszy dowód na ukryty, nie do końca wykorzystany potencjał aktorski reżysera, który równie dobrze odnalazłby się po drugiej, tej bardziej prestiżowej stronie kamery. Paradoks sytuacji polega na tym, że swoją najlepszą rolę odegrał on właściwie przez przypadek. Znajomy amerykańskiego filmowca, pierwotnie obsadzony w roli pasażera, nie mógł pojawić się na planie w związku z innymi zobowiązaniami aktorskimi. W wywiadzie rzece z Richardem Schicklem Scorsese przyznał: „Sprawdziłem wszystkich aktorów z Nowego Jorku, których znałem i którzy pasowali do tej roli. Porozmawiałem więc z Bobem [De Niro] i następne, co pamiętam, to to, że zgodziłem się zagrać tę partię. Chyba mnie przekonał. Uznałem, że dam radę. Co wyszło, to wyszło”. Z ręką na sercu przyznać należy, że wyszło całkiem nieźle.
Bonus: reklama American Express – Martin Scorsese
Martin Scorsese wielokrotnie wcielał się w samego siebie. W serialach Ekipa, Rockefeller Plaza 30 i Pohamuj entuzjazm. W krótkometrażowym filmie-reklamie The Audition, który zresztą sam wyreżyserował na zlecenie dwóch prestiżowych, azjatyckich kasyn. Piętnastominutowe The Audition do dziś pozostaje jedną z najdroższych reklam w historii – jej budżet wynosił okrągłe 70 milionów dolarów (spora część poszła na gaże aktorskie dla Roberta De Niro, Leonardo Di Caprio i Brada Pitta). Zdecydowanie zabawniejszy występ Scorsese zaliczył jednak w innej, znacznie krótszej, a przede wszystkim tańszej reklamówce.
W 2003 roku reżyser wystąpił w jednominutowym spocie pt. One Hour Photo, promującym karty American Express. Odbiera w nim zdjęcia z zakładu fotograficznego, narzekając na ich jakość artystyczną. Kolejne obrazki z urodzin siostrzeńca lądują na kupce wstydu, okraszone odpowiednim komentarzem: „Kompozycja jest wymuszona, oświetlenie złe, kąt nieodpowiedni. Zbyt dosłowne, zbyt brutalne, zbyt metaforyczne, zbyt ciemne. Tutaj jest protagonista, ale nie widzimy antagonisty. Gdzie jest dramat?”. Zdezorientowany sprzedawca słucha monologu reżysera, a następnie przyjmuje płatność za kilka dodatkowych rolek taśmy do aparatu. Fenomenalna reklama, w której Scorsese znów wykazał się głębokimi pokładami autoironii, sprawiając jednocześnie, że tłumy kinomanów zza oceanu poczuły się dumne z racji posiadania kart American Express.