search
REKLAMA
50 prawd

20 NAGICH PRAWD objawionych przez film OJCIEC CHRZESTNY

Tekst gościnny

5 listopada 2019

REKLAMA

16. Sony położony.

Krwawe porachunki pomiędzy gangsterami toczą się dopiero wtedy, kiedy do akcji włączy się niepocieszony szwagier jednego z nich.

17. Cienie blasku.

Jako mistrz filmowego klimatu zadbaj o to, aby piękny słoneczny dzień szalenie kontrastował z ponurym półmrokiem pokoju posiedzeń, w którym mafijny boss przyjmuje kolejnych petentów. Musi być przecież majestatycznie i groźnie.

18. Zabij mnie z przytupem.

Zostałeś mianowany nowym chrzestnym tatą. Musisz zatem pokazać wszem wobec, jak bardzo jesteś bezwzględny. W tym celu postanawiasz posłać w zaświaty własnego szwagra, który wystawił do odstrzału Twojego starszego brata. No i dobrze. Pytanie tylko, czy musiała na tym ucierpieć przednia samochodowa szyba, o innych przypadkowych i na dodatek żywych świadkach zbrodni nie wspominając.

19. Koń, który zaniemówił.

Jako consigliere pracujesz dla faceta, który, mimo że jest gangsterem, działa podobno w imię zasad. Mimo to nie próbujesz… No, dobra, próbujesz, ale tylko raz! Nakłonić po dobroci gościa z fabryki snów, aby zmienił zdanie co do pewnej istotnej dla was obu kwestii. Zamiast więc trochę odczekać i podczas następnej wizyty od biedy złożyć propozycję nie do odrzucenia, wolisz wyżyć się na niewinnym, pięknym zwierzęciu i magicznym sposobem umieścić jego odciętą głowę w łóżku właściciela. Co ciekawe, zakładasz, że to pomoże. A jeżeli by nie pomogło, to jaki byłby tego dalszy ciąg? Pożar domu? Wyrżnięcie służby? Czy może w ostatecznym rozrachunku pojedyncze morderstwo?
No, to akurat by w niczym nie pomogło. Jak to mawiał trumniarz Bonasera: „Pora nam iść po sprawiedliwość do Don Corleone”.

20. Mój tata Vito być królem wioski.

Jako stary gangster masz na swoim sumieniu – bądź też w zupełnym tyle – śmierć wielu osób. Co by nie mówić, roztaczasz wokół siebie zło zamiast dobra. Tworzysz wzorce, dzięki którym twój syn zdecyduje się w przyszłości zamordować rodzonego brata. Oczywiście jeszcze o tym nie wiesz. Na razie na jednym z mafijnych zebrań coś tam gadasz od rzeczy, że kiedyś to były piękne czasy: przemyt, panienki, hazard, a teraz to tylko dragi i ślepa przemoc. Nie wahasz się też wyznawać prostej moralności Kalego, decydując, co jest sprawiedliwością, a co nią nie jest. W chwili słabości żałujesz, że to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej, i że Twój najmłodszy syn nie został np. senatorem. No jasne, najbardziej winny jest ten, kto pociąga za sznurki.

Ojciec chrzestny

Koniec niszczy dzieło, czyli suplement

Przyznaję się bez bicia. Nie lubię Ojca chrzestnego F.F. Coppoli. Więcej – uważam ten film za naprawdę niezłe curiosum w historii kina. Przede wszystkim dlatego, że chyba żaden inny obraz nie został wcześniej ani później wyniesiony na tak wysoki piedestał, jednocześnie zupełnie na to nie zasługując. Nie lubię dzieła Coppoli nie tylko za masę fabularnych idiotyzmów czy też gatunkowej niespójności. Ostatecznie tego typu przypadłości można zarzucić bardzo wielu filmom. Ba, nierzadko w codziennej rzeczywistości roi się od absurdów, a cóż dopiero mówić o czymś tak przyziemnym i w gruncie rzeczy wtórnym jak film fabularny.

Nie przepadam (to łagodne słowo) za dziełem Coppoli przede wszystkim z powodu postaci, których los jest mi wręcz koszmarnie obojętny. Nie czuję do Vita i Michaela Corleone kompletnie nic. Może dlatego, że po tylu latach od premiery ciągle nie wiem, kim tak naprawdę jest Don Vito? Być może dzieje się tak, ponieważ jego świetnie wygrana fizyczność jakoś przedziwnie nie idzie w parze z charakterem. Tego wyjątkowego aktora, jakim był Marlon Brando, jest w tym filmie zwyczajnie za mało. Stary Corleone popatrzy tu, popatrzy tam, podrapie się po twarzy opuszkiem palca, po czym ponownie siądzie na rodzinnym cokole, skąd będzie wygłaszał kolejne ogólniki. A przecież chciałoby się tego faceta zobaczyć i w chwili triumfu, i w chwili klęski, w rozpaczy, w szczęściu, w nadziei. Wtedy byłaby to autentyczna rodzinna saga. Nie mogę pozbyć się też wrażenia, że geniusz Brando, moim zdaniem tragicznie wręcz niewykorzystany, i tak doszczętnie zdominował ten film, pomimo tego, że przecież tak naprawdę to nie stary Vito jest jego głównym bohaterem.

Ojciec chrzestny

Mało tego. W sequelu Ojca chrzestnego opowiadającym o młodości Vita Corleone Coppola zrobił coś bardzo dziwnego. Otóż Robert De Niro jako młody Vito Corleone gra… starego Vita Corleone. Tak jakby reżyser bał się, że widzowie pamiętający pierwszy film i kreację Marlona Brando nie będą wiedzieć, o kogo chodzi. Tymczasem czysty rozsądek każe sądzić, że młody Don w latach swojej młodości był inną osobą niż ta, którą poznajemy u schyłku jego życia, kiedy jest już stary, być może zmęczony i zapewne zgorzkniały. Dlatego druga część Ojca chrzestnego tak naprawdę w żaden sposób nie dopełnia postaci Vita, a powinna to robić. Film ten jedynie w sporej części kontynuuje kreację Brando bez Brando. Kreację, mimo wszystkich pochwał, Oscara i niewątpliwego faktu bycia ikoną, bardzo ogólnikową, z której chciałoby się dowiedzieć czegoś znacznie więcej.

Jeszcze gorzej wypadła postać Michaela. Michael Corleone nie ma w sobie absolutnie niczego. Jest jedynie pustą skorupą.

I tu paradoks – wydaje się, że o najmłodszym synu Vita Corleone wiadomo o wiele więcej niż o jego ojcu. Tyle że co z tego, skoro postać ta jest jeszcze gorzej napisana. Michael Corleone działa bowiem wg najprostszych schematów. Jest słaby, niezrównoważony, pozbawiony jakiejkolwiek charyzmy; działa na oślep, rzuca fałszywe oskarżenia etc. Całe jego filmowe życie jest bezustanną szamotaniną, prowadzącą, o zgrozo, do prawdziwie fatalnego epilogu, jakim jest Ojciec chrzestny III. Do Michaela Corleone można czuć co najwyżej głęboką odrazę. I akurat w tym rola Ala Pacino się spełnia, ale tylko w tym. Nie ma w niej, podobnie jak w przypadku postaci Vita Corleone, czegoś więcej. Jest tylko pustka.

Zdaję sobie sprawę, że nikt inny, ani tym bardziej ja, nie zmieni statusu filmu Coppoli. Czy to się komuś podoba czy nie, Ojciec chrzestny jest i pozostanie legendą. Czy na zawsze? Pewnie tak. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że może kiedyś z tego filmowego pomnika zacznie pomału schodzić farba i ktoś pomyśli, żeby pomalować go na nowo w nieco inny odcień.

Jan Uzi
Warszawa, dnia 26.10.2019 r.

REKLAMA