„Skrajna wolność prowadzi do niewoli”. Rozmawiamy z Bartkiem Balą i Maciejem Słowińskim, twórcami filmu RÓJ

Paulina Zdebik: Zacznijmy naszą rozmowę od wyjaśnienia kwestii kluczowej dla powstania ROJU. Jest to pierwszy pełnometrażowy film fabularny w Polsce finansowany za pośrednictwem metody crowdfundingu. Jaka była droga do podjęcia takiej decyzji? Czy nie prościej było zawnioskować o pieniądze do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej?
Bartek Bala: Początkowo próbowaliśmy iść standardową drogą. Niestety w tym kraju bardzo ciężko jest uzyskać pieniądze na film, a na film debiutanta tym bardziej. Zmierzyliśmy się z PISFem (Polskim Instytutem Sztuki Filmowej – przyp.red.), ale odpadliśmy w ostatnim etapie. Wówczas pracowaliśmy jeszcze z producentem Wiesławem Łysakowskim, który zrobił takie filmy jak Chce się żyć, pracował również wcześniej z Janem Jakubem Kolskim. Nastąpił jednak zwrot akcji, ponieważ poznałem Łukasza Siódmoka, przedsiębiorcę, który bardzo chciał się zaangażować w działania filmowe. Polubiliśmy się i zaprzyjaźniliśmy, co dało nam motywację do wspólnego działania. Na naszej, wspólnej już, drodze pojawił się niedługo potem Paweł Komar, który miał platformę zajmującą się crowdinvestingiem. Przed tym spotkaniem crowdfunding kojarzył na się z internetowymi zrzutkami, prezentami, wpłatami po pięćdziesiąt złotych, słowem: nic poważnego w kontekście środków potrzebnych do stworzenia filmu. Natomiast Paweł uświadomił nam, że w rzeczywistości pieniędzy można pozyskać całkiem sporo i że realizacja naszego filmu jest jak najbardziej możliwa. Ktoś musiał być pierwszy, dlaczego nie my? Mieliśmy przed sobą zupełnie białą kartkę i musieliśmy wymyślić wszystko całkowicie od zera. Ludzie, którzy będą starać się pozyskiwać środki na film w ten sposób, będą mogli korzystać z naszego doświadczenia, dzięki czemu będzie im zdecydowanie łatwiej. Problemy pojawiają się już na starcie, początkowy kapitał zakładowy, który był potrzebny, wynosił dwieście tysięcy złotych – to niemałe pieniądze, które trzeba wyciągnąć z kieszeni. Potrzebne są zasoby i wcześniejsze doświadczenia, które są niezbędne, by móc tworzyć kino w ten sposób. Oczywiście jest to tylko alternatywa do tradycyjnych rozwiązań finansowania projektów filmowych i w takich kategoriach trzeba to traktować. Fajnie, gdyby więcej rzeczy powstawało w niezależny sposób, ale myślę, że dzisiaj, i to jest coś co ja powtarzam – nawet wczoraj, jak spędziliśmy ze sobą z Maćkiem trzy godziny i dużo na ten temat rozmawialiśmy – większy problem niż finansowanie filmów stanowi ich dystrybucja. Gdyby nie było aż tak dużych problemów z dystrybucją, to nie byłoby problemów z finansowaniem. Żyjemy w czasach, w których komedia romantyczna wchodzi do kina, aktorzy są w mediach, promocja filmu jest bardzo duża, a film w otwarciu ma tylko 25 tysięcy widzów. To jest bardzo smutne. Pewnie to będzie Twoim kolejnym pytaniem: dlaczego nasz film będzie miał premierę w internecie, a nie w kinie, więc tutaj już z góry na nie odpowiadam.
Czyli nie ma w ogóle w planach, by RÓJ wszedł do kin, chociażby na pokazy specjalne w kinach studyjnych?
BB: Na ten moment będzie można go zobaczyć tylko na naszej platformie internetowej: filmroj.pl.

Kontynuując temat nietypowej metody kompletowania filmowego budżetu: możesz zdradzić, czy z crowdfundingu udało się zebrać pełną kwotę potrzebną do realizacji filmu? W internecie można przeczytać, że udało Wam się pozyskać prawie dwa miliony złotych. Czy te pieniądze wystarczyły, by doprowadzić proces produkcji filmu do końca?
BB: Myślę, że na to pytanie mógłby najlepiej odpowiedzieć producent. Z crowdfundingu udało nam się pozyskać dwa miliony złotych, na kolejnych etapach projektu pozyskaliśmy następnych inwestorów i sponorów. Na końcu wsparł nas również Śląski Fundusz Filmowy i tym samym budżet filmu złożył się w całość.
A dlaczego właściwie Śląski Fundusz Filmowy? Akcja filmu dzieje się przecież nad morzem.
BB: Spółka Film Rój S.A. jest spółką zarejestrowaną na Śląsku, ponieważ stąd pochodzimy – ja i Łukasz Siódmok. Ze Śląska pochodzi też wiele innych twórczyń i twórców, którzy współtworzyli z nami film. Dodatkowo, dwa dni zdjęciowe, a konkretnie zdjęcia podwodne, były realizowane w Jaworznie. Właśnie dlatego Śląski Fundusz Filmowy zdecydował się nas wesprzeć.
Jaka jest historia powstania scenariusza? Czy ta opowieść stanowiła Wasz wspólny pomysł czy dopiero na pewnym etapie połączyliście swoje siły?
Maciej Słowiński: Historia jest bardzo urocza, ponieważ zaczęła się od ogłoszenia zamieszczonego na Facebooku. Bartek postanowił w ten nietypowy sposób poszukać kogoś do twórczego duetu pisarskiego. Wrzucił post na jedną z grup scenariopisarskich, w którym ogłosił, że szuka kogoś do projektu – wtedy jeszcze 30-minutowego – z kim mógłby rozwijać swój pomysł. Ja to ogłoszenie przeczytałam i coś mnie tknęło, by się do niego odezwać. Do dzisiaj nie wiem, co to było, ale jestem temu czemuś bardzo wdzięczny…
BB: Może moja broda? (śmiech)
MS: Chyba nie (śmiech). Tym bardziej, że jeszcze zrobiłem wówczas głęboki research odnośnie tego, kim Bartek w ogóle jest. Niczego się nie dowiedziałem, co jak widać mnie zachęciło (śmiech). Mimo to wysłałem do niego swoje zgłoszenie, połączyliśmy się i zaczęliśmy rozmawiać. Bartek przedstawił swoją wizję, określił, jaki jest punkt wyjściowy historii i co jest kamieniem węgielnym jego idei. Uznałem, że brzmi to naprawdę interesująco, wobec czego możemy spróbować coś wspólnie porobić w tym kierunku. Jestem na co dzień w Warszawie, a Bartek na Śląsku, wcześniej się w ogóle nie znaliśmy, nigdy ze sobą nie pracowaliśmy. On nie miał nic, ja nie miałem nic, więc postanowiliśmy razem stworzyć coś (śmiech). Zaczęło się co prawda od pracy nad 30-stką, ale tym, co bardzo napędza Bartka jest marzenie. Za każdym razem, kiedy wydawało się, że jesteśmy już blisko tego marzenia, to okazywało się, że jest ono jeszcze większe. Cały czas stawiał przed nami nowe wyzwania i podbijał stawkę. Jak tylko skończyliśmy pisać 30-stkę, powiedział, że robimy pełen metraż. Tak to powoli ewoluowało. Coś, co warto podkreślić, to że my naprawdę, ale to NAPRAWDĘ pracowaliśmy nad tym tekstem. To były miesiące, żeby nie powiedzieć lata wspólnych spotkań i rozmów. Bartek przyjeżdżał do Warszawy i robiliśmy sobie wielodniowe sje…sesje…
BB: Ale sjesty też! (śmiech)
MS: Dokładnie! (śmiech)… To były wielodniowe sesje scenariuszowe. Wszystko sobie rozpisywaliśmy, robiliśmy głęboki research i tak dalej. Ta historia naprawdę wykuwała się długo, a film, który ostatecznie powstał na jej podstawie, jest efektem naszej wspólnej, ciężkiej pracy.
Wolność, wyspa, rodzina. To były trzy elementy, które pozostawały niezmienne.
A jaki był ten punkt wyjścia do stworzenia scenariusza?
BB: Na pewno na samym początku był temat. Temat, forma i bezludna wyspa. Nawet ogłoszenie, które opublikowałem na Facebooku, zawierało to wszystko.
MS: Tak, tak. Wolność, wyspa, rodzina. To były trzy elementy, które pozostawały niezmienne. Wszystko inne mogliśmy dobudowywać.
Skąd pomysł na połączenie ze sobą tych tematów?
BB: Myślę, że chodzi tutaj o kontrast, który na mnie mocno działa. Logline, który wymyśliliśmy sobie z Maćkiem na etapie prac, czyli: skrajna wolność prowadzi do niewoli, to był temat, który od zawsze we mnie tkwił. Od wielu lat obserwowałem różne ruchy czy też osoby, które poddają się czemuś takiemu. Moje pojęcie wolności, to jak ja z nią pracuję i jak o niej myślę – prywatnie, wewnętrznie – było wyrażeniem czegoś z siebie. Na pewno dochodzą do tego również inne kluczowe elementy, które same się wydarzyły, a na które dzisiaj patrzę i dostrzegam, jak bardzo rymują się z moim życiem. Dzisiaj mówię o pewnego rodzaju klątwie, która jest w środku tego filmu i która mocno ze mną oddziaływuje, ale nie byłem tego świadomy na etapie tego, jak pisaliśmy scenariusz. To było coś, co wyrastało samoistnie, a następnie pęczniało na planie. Jak dzisiaj sięgam do swojej eksplikacji – wywiady zawsze mnie stresują, więc staram się do nich przygotować – jestem dumny z tego, że praktycznie nie zmieniłbym w niej słowa. Fajne jest to, że nam się to udało. Maciej jest w tym momencie świeżo po seansie, właśnie pierwszy raz obejrzał nasz wspólny film. Cieszę się, że widzę zadowoloną twarz.
Tak, zgadza się, nawet siedzieliśmy obok siebie (śmiech). W związku z tym, co mówisz, nasuwa się pytanie do Macieja: jak Twoje wrażenia po seansie?
MS: To było dla mnie ciekawe doświadczenie, bo jest to mój debiut, i to debiut absolutny – nigdy wcześniej nie widziałem na ekranie nic, co napisałem. Jestem bardzo dumny z tego, co Bartek stworzył wraz z ekipą. Wszyscy stanęli na wysokości zadania. Już wcześniej, gdy pojawiłem się na planie filmowym, gdzie miałem okazję zobaczyć, jak pracuje Zuza (Kernbach, autorka zdjęć – przyp. red.), byłem pod wrażeniem. Móc zobaczyć efekty jej pracy na dużym ekranie to coś naprawdę niesamowitego. Tak samo muzyka, kostiumy, aktorzy… Myślę, że w filmie znalazło się bardzo dużo z tego, co ja od siebie włożyłem do tej historii i do tego scenariusza, a na co bardzo liczyłem, że na ekranie wyjdzie i będzie rezonowało z odbiorcami. Oczywiście, jak każdy, niektóre rzeczy bym teraz napisał zupełnie inaczej, ale jestem dumny z tego, co zobaczyłem. To miłe uczucie. Jestem szczęśliwym człowiekiem, że mogłem dać coś od siebie dla takiego filmu.
A Ty, Bartek? Co sądzisz o efekcie końcowym Waszej współpracy?
BB: Wiesz co, ja dość wcześnie starałem się odciąć tę pępowinę. Wywodzę się ze świata sztuk wizualnych, my pracujemy w pewnego rodzaju procesie manualnym. I tutaj też czuję taką manualność. Jak rzeźbisz to nakładasz co raz to kolejne warstwy i dopiero z tego wychodzi ci coś konkretnego. Tak samo jest w tym przypadku. Nie patrzyłem wstecz. Nie byłem do tego wszystkiego aż tak przywiązany, a mimo to, konstrukcja, którą wspólnie stworzyliśmy okazała się być na tyle dobra, że nie wymagała dużych zmian. Wycięliśmy naprawdę niewiele scen ze scenariusza. Wydarzyło się to jeszcze przed okresem zdjęciowym i miało na celu tylko tyle, by doprowadzić do większej dynamiki i by wzmocnić filmową narrację, jak również uniknąć powtórzeń. To były w gruncie rzeczy mało istotne błędy… I nawet nie błędy, a po prostu aspekty, które wpłynęłyby na to, że film byłby dłuższy i bardziej rozległy, ale nic oprócz czasu jego trwania by się nie zmieniło.
Mam w sobie dużo pokory i wiem, w jakim miejscu jestem. Wiem, co to jest odwaga. Uważam, że to jest bardzo duża odwaga zrobić taki film i bardzo cieszę się z tego, że go zrobiłem. Ale pokora jest w tym wszystkim bardzo istotna. Ważne, by cały czas pracować nad sobą i starać się do następnych projektów przygotowywać jeszcze lepiej. Nawet dzisiaj, jak pracujemy z Maciejem nad kolejnym scenariuszem, widzę, że nasze przygotowania do niego są na zdecydowanie wyższym poziomie. Choć z drugiej strony, teraz więcej gadamy o prywatnych sprawach i nasze spotkania często zamieniają się w jedno wielkie spotkanie dwóch kumpli (śmiech).
Możecie zdradzić coś więcej odnośnie Waszego kolejnego projektu?
BB: Dopiero uczymy się o tym opowiadać. Czymś, co może dać jakiś obraz odbiorcom jest to, że tytuły którymi się przy nim inspirujemy to: Leon Zawodowiec, Gran Torino i Ludzkie dzieci. To są takie trzy elementy, z trzech różnych światów, które dzisiaj w nas rezonują i które mocno wpływają na nasze myślenie o kolejnym projekcie.
MS: Tym, co bardzo lubimy, są gatunki. Lubimy je wykorzystywać po to, by przynajmniej postarać się powiedzieć coś więcej. Zależy nam na tym, by tych warstw trochę w filmie było i by pierwsza z nich, z której gatunek najbardziej wychodzi, była przyjazna dla widzów; żeby „wciągała” ich w naszą opowieść. Tak, jak w przypadku ROJU korzystaliśmy z tego, co daje thriller – z tworzenia napięcia za pośrednictwem nastroju, który moim zdaniem jest tutaj świetnie budowany za pomocą chociażby zdjęć czy muzyki – tak chcemy kontynuować to w ten sposób, by „wciągać” widzów, a jak już ich „wciągniemy” to dawać im z tego coś więcej. Przy naszym drugim projekcie również myślimy o gatunku. Chcemy mieć coś, co wizualnie, nastrojowo oraz tonowo będzie robiło wrażenie na tyle, by było w stanie zachęcić widzów do wysłuchania naszej historii, zapoznania się z bohaterami i wsiąknięcia w świat przedstawiony. A jak już będziemy mieli uwagę widzów, to podrzucimy im dodatkowo coś do myślenia.
Na jakim etapie jest w tym momencie Wasz kolejny projekt?
BB: Jesteśmy na etapie pisania treatmentu. Powstały już różnego rodzaju prezentacje, moodboardy, słowem: dużo materiałów. Zależy mi na tym, by był to projekt bardzo dobrze przygotowany.
Zamierzacie się z Waszym drugim projektem zgłosić do PISFu czy znów planujecie pójść w kierunku crowdfundingu?
BB: Ja bardziej wierzę w to, że film trzeba montować finansowo, tj. struktura finansowania musi się składać z co najmniej kilku elementów, żeby to miało sens. Łukasz Siódmok razem z Content Spotem, czyli Marcinem Skowrońskim i Tomkiem Nabakowskim, myślą o tym, by stworzyć własną platformę. To są póki co pewne wizjonerskie plany, którym osobiście bardzo kibicuję. Tylko ja jednak czuję się najbardziej reżyserem i scenarzystą – to jest mój cel.

Na pewno musimy porozmawiać jeszcze o aktorach, na których – co trzeba przyznać – w dużej mierze opiera się Wasz film. Na jakim etapie zostali oni wybrani? Czy pisząc scenariusz, mieliście już w głowie to, kto zagra konkretnych bohaterów?
MS: Jak pracowaliśmy nad tekstem, to w ogóle nie rozmawialiśmy o aktorach. Teraz, przy kolejnym, te tematy szybciej się u nas pojawiają. Przy pisaniu scenariusza do ROJU raczej skupialiśmy się na tym, by stworzyć od podstaw mocne charaktery, którym niekoniecznie nadawaliśmy twarze. Dużo rozmawialiśmy o ich rolach, bo to też nie było od początku oczywiste, kto tu będzie głównym bohaterem. Nie bez powodu jest to: Ojciec, Matka, Syn, Córka. Tam nie ma imion, z czym związana jest pewna symbolika. Pierwszy raz, kiedy doszło do rozmowy o aktorach, równocześnie powiedzieliśmy do siebie: „dobra, Ojciec to musi być Eryk Lubos, to jest jasne”. Mimo, że nigdy wcześniej nie zostało to powiedziane na głos, to każdy z nas wkleił sobie jego twarz w tę postać. Uważam, że – okej, nie mogę powiedzieć, że Eryk się urodził, by zagrać tę rolę – ale myślę, że jest to rola absolutnie perfekcyjnie skrojona pod niego. Będę dyskutować i uparcie bronić tego zdania z każdym, kto zaprzeczy. Jest to rola w stu procentach dla niego i nikogo innego. To, jak jego charakter miesza się z charakterem postaci i to, jaki to daje efekt na ekranie jest czymś absolutnie niezwykłym.
Jeśli chodzi o Romę, to była to decyzja Bartka. Powiedział, że to musi być Roma i tyle. Jak to usłyszałem, to powiedzmy, że byłem zaskoczony jego wyborem. Nie była to na pewno aktorka, która w jakikolwiek sposób przewijała się w mojej głowie, ale czułem u Bartka absolutną pewność i przekonanie co do. Potem byłem na kilka dni na planie, zobaczyć jak ekipa sobie radzi w tej fatalnej pogodzie nad polskim morzem – to były straszne zdjęcia, ja się cieszę, że byłem tam tylko gościem, bo było to naprawdę wyzwanie dla całej ekipy – i to właśnie wtedy, gdy zobaczyłem Romę w akcji, a także to jak, pracuje nad rolą, jak wchodzi w tę postać, jak rozmawia ze swoimi ekranowymi dziećmi, nie tylko przed kamerą, ale też poza nią, jak ona to czuje oraz jak bardzo uwierzyła w ten tekst i projekt, to powiedziałem: „okej to się uda”. I chapeau bas, bo tak się stało.
BB: Jeśli chodzi o dzieciaki to mieliśmy super casting. Wybieraliśmy z sześciuset dzieci z całej Polski, a na ostatecznym etapie zjawiło się ich dwadzieścioro. Przesłuchiwaliśmy je w studio. Roma również zaangażowała się w ten proces, z czego też bardzo się cieszę, bo wiadomo, że przy tak skromnej obsadzie to było naprawdę bardzo istotne, by aktorzy się ze sobą licowali i połączyli. Tosia Litwiniak tak naprawdę wpadła nam w oko od razu po wysłaniu swojego videotape’u. Zrobiła scenę z mapą, dość trudną dla 11- czy tam 12-letniej wówczas dziewczynki, z którą poradziła sobie znakomicie. To, co widzimy dzisiaj na ekranie to całkowicie jej robota, może z niewielkimi korektami, które wydarzyły się w trakcie. To naprawdę rewelacyjna dziewczyna, która tuż po ROJU dostała rolę w Akademii Pana Kleksa, także na pewno piękna przed nią przygoda aktorska. Może się też pochwalić niebywałą – jak na nastolatkę – dojrzałością. Natomiast jeśli chodzi o Adama, to został on ostatecznie wybrany z trójki chłopaków, którzy najbardziej nam się podobali. Muszę przyznać, że był to trudny wybór, ale zaufaliśmy Adamowi, że włoży całą swoją moc w to, żeby dojść do tego momentu, w którym ostatecznie dochodzi w filmie. Myślę, że jego postać przechodzi najbardziej widoczną przemianę wśród wszystkich bohaterów i w mojej opinii bardzo dobrze sobie z tym poradził.
Jak wspominacie plan zdjęciowy?
BB: To były ciężkie trzy miesiące. Na pewno stało przed nami bardzo dużo wyzwań. Szczerze mówiąc, mógłbym powiedzieć, że nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego, ile problemów po drodze będziemy musieli rozwiązać. Nasza świeżość na pewno dała nam w tym wszystkim odwagę. Kiedy spoglądaliśmy z Zuzą na kalendarzowy plan pracy i analizowaliśmy, co będziemy musieli zrobić w kolejnych dniach, to tam po prostu występował ciężar za ciężarem. Kaskaderzy, sceny wodne, palenie czegoś, podnośniki, deszcze i tak dalej… Jak na debiut było to bardzo duże wyzwanie, również fizyczne. Nasza baza była oddalona o jakieś sześćset metrów od miejsca, w którym kręciliśmy, ale to, że cały czas było zimno i mokro, w plenerze… To wszystko składało się na bardzo ciężkie warunki pracy.
MS: Co jest największym zagrożeniem, czy też utrudnieniem na planie? Dzieci, zwierzęta, plener, woda, ogień… Według tej listy, wszystkie elementy zostały odhaczone. Z mojej perspektywy, na etapie pracy nad scenariuszem, ani razu nie usłyszałem z ust Bartka: „słuchaj, to za trudne; słuchaj, jak już mamy tyle dni ze zwierzętami, to nie dokładajmy sobie następnego, bo każdemu będzie ciężko”. Ani razu nie ograniczyliśmy się twórczo ze względu na budżet, bądź trudności w produkcji, choć być może powinniśmy (śmiech).
BB: … mimo, że byłem później do tego wielokrotnie namawiany.
MS: Nie cenzurowaliśmy się, ale Bartkowi udało się to obronić to przed producentami oraz inwestorami – za to ma szacun z mojej strony. Po prostu tak musiało być i tyle.
BB: Łatwo robić telewizję i iść na kompromisy. W przypadku projektu, w którym chcielibyśmy, żeby to była telewizja, a nie kino; w którym bylibyśmy gotowi pójść na skróty i powiedzieć: tu czegoś nie pokażemy, tam coś schowamy i będziemy mieć prostszą zarówno inscenizację, jak i realizację i dzięki temu jakoś to będzie, z pewnością byłoby łatwiej. Przykładowo: syn wychodzi z domu i płonie spiżarnia – równie dobrze, mógł wstać rano i zobaczyć, że tylko się dymi. Pewnie byłoby to bardziej bezpieczne i prostsze do zrobienia, ale my woleliśmy postawić na swoim. Dużo zachowaliśmy takich elementów, które wpływają na wiarygodność tej historii, pomimo tego, że jest ona osadzona w realizmie magicznym.
Ani razu nie ograniczyliśmy się twórczo ze względu na budżet, bądź trudności w produkcji.
Czyli nie było na planie zbyt wielu kompromisów z Waszej strony?
BB: Myślę, że ostatecznie udało mi się zrealizować wiele rzeczy na korzyść ROJU. Ostatnią scenę realizowaliśmy w nocy, a jak wiadomo zdjęcia nocne są o wiele trudniejsze. Można by kwestionować, czy nie łatwiej byłoby realizować jej w ciągu dnia. Na szczęście udało mi się przekonać ekipę – ludzie widzieli i czuli, że właśnie tego potrzebuje ten film. Kręciliśmy w miarę chronologicznie, więc siłą rzeczy bardzo dobrze było widać w obrazie przejście między latem a zimą, która nadchodzi.
Co chcielibyście powiedzieć potencjalnemu widzowi, który – czy to po przeczytaniu tego wywiadu, czy też jakiegokolwiek innego artykułu, czy też całkowitym przypadkiem – natrafił na platformę filmroj.pl i zastanawia się, czy warto zapłacić te 24 złote i 99 groszy, by obejrzeć Wasz film?
MS: Myślę, że warto. RÓJ zachęca do przemyśleń oraz dostarcza tematów do rozmowy. I o samym filmie, i o współczesności, i o naszym życiu, i też o tym, od czego pewnie niektórzy chcieliby uciec – tylko pytanie brzmi czy jest dokąd i czy jest po co – i że rzeczywiście może być gorzej niż mamy. Szczerze wierzę, że dzięki warstwie gatunkowej jest to filmowe przeżycie, a tym dodatkowym bonusem jest dostarczenie tematu do rozmów po seansie.
BB: Żyjemy w czasach, w których to, co serwują nam platformy stremingowe jest fast foodem, wrzucamy go w siebie i idziemy dalej. A ja bardziej wierzę w filmowe przeżycie i mam nadzieję, że takim przeżyciem – czasami cięższym, czasami łatwiejszym, czasami w emocjach, w których niekoniecznie chcemy się znaleźć – jest właśnie nasz film.
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia z kolejnym projektem.