PIOTR WITKOWSKI o filmie MISTRZ: „Mój bohater to sprzeczna postać”
Z okazji premiery filmu Mistrz porozmawialiśmy z Piotrem Witkowskim o jego roli w filmie, współpracy z resztą ekipy, a także o aktorskim sumieniu.
Zacznijmy od roli samego Waltera: opowiedz mi o przygotowaniach, o kontekście historycznym…
Piotr Witkowski: To postać historyczna, bardzo różnie oceniana moralnie. Walter Dunning. On również trafił do Auschwitz, tam, gdzie Teddy, tyle że miał pełnić obowiązki kapo. Walter stoczył z Pietrzykowskim jego pierwszą walkę obozową (którą pokazujemy w filmie). Ich relacja jest ciekawa; Pietrzykowski pisał do Dunninga po wojnie, chciał mu podziękować za pomoc w trudnych czasach, ale ten nie odpowiedział na żaden z jego listów. Być może Walter, jako kapo, wstydził się swojej przeszłości. To była nierówna relacja. Z reżyserem ustaliliśmy, że nie będziemy odtwarzać go jeden do jednego, jestem choćby młodszy niż on wówczas. Wykorzystaliśmy wiedzę na temat Dunninga, żeby skonstruować jego postawę i tak oddać charakter postaci. Był pomostem łączącym więźniów ze strażnikami. Aby osiągnąć swój cel, stał raz po jednej, a raz po drugiej stronie, zerkając przez ramię, czy nikt nie przyłapie go na przychylności dla więźniów.
Jak czułeś się na drugim planie? To spora zmiana po Procederze.
Ja uważam tę kreację za pierwszoplanową. (śmiech) Każda rola jest dla mnie tak samo ważna. Każda postać powinna być traktowana pierwszoplanowo. W momencie kiedy jest twój czas ekranowy, bohater musi żyć takim samym życiem jak ty czy ja. A żeby tak było, trzeba wybudować go w pełni.
Witkowski i boks – czy ten romans istniał przed angażem w filmie Mistrz?
Niestety nie. Aktualnie rzeczywiście trenuję kickboxing, ale są to jedynie przygotowania do nowego projektu. Wcześniej miałem natomiast styczność z karate. Trenowałem od 8. do 18. roku życia. Zawsze lubiłem się zmęczyć w ten sposób. Człowiek od razu czuje, że żyje!
Po raz kolejny wcielasz się w ambiwalentną społecznie postać. Jak odbierasz odgrywanie takiego kapo, jakim w tym przypadku był Walter?
Myślę, że nie wszyscy kapo byli źli do szpiku kości. Wydaje mi się, że warto patrzeć na nich z nieco obiektywnej perspektywy. Kiedy odgrywałem postać w Dywizjonie 303, miałem wrażenie, że tam moja postać była bardziej jednoznaczna i definitywnie zakochana w Hitlerze. Tutaj? Z tego, czego się naczytałem, wyszło na to, że Walter został umieszczony w obozie jako więzień polityczny. Wróg systemu.
Odchodząc od tej historii: jak współpracowało ci się z Piotrem Głowackim i samym reżyserem Mistrza, Maciejem Barczewskim?
Niedawno skończyliśmy naszą czwartą wspólną przygodę i mogę powiedzieć jedno: z Piotrkiem współpracuje się wspaniale! (śmiech) To zawodowiec, który uwielbia swoją pracę, a także facet, który zawsze daje z siebie 100 procent. Na przykład: jest trzecia w nocy, bardzo zimno, już dawno powinniśmy zakończyć dany dzień zdjęciowy, a mimo to on zawsze znajdował energię i siłę, by „stoczyć walkę do końca”. Skrupulatnie też przygotowuje się do swoich ról. Robi ogromny research. Czasem zada pytanie o szczegół świata, który kreujemy tak precyzyjnie i z taką świadomością tematu, że jedyne, co zostaje, to spłonić się z niewiedzy. (śmiech) Bardzo podziwiam jego sposoby pracy. A jeśli chodzi o Maćka – reżysera – również było świetnie. Choć był debiutantem, to debiutantem tak pełnym pasji, że wszystkich nas nią zarażał. A to czasem więcej niż wieloletnie doświadczenie.
Dociekaliście przeszłości Pietrzykowskiego? Czy mieliście jakiś wspólny research w postaci odkrywania bohatera na podstawie źródeł historycznych albo rozmów z jego rodziną?
Na pewno wszyscy sporo o nim czytaliśmy, choć największym kompendium wiedzy był reżyser. O Pietrzykowskim wiedział po prostu wszystko.
Co dalej po Mistrzu?
Niedawno zakończył się Klangor, właśnie na ekrany wszedł The End, wielogatunkowe kino. Coś w stylu oscarowego Parasite! To film o grze umysłu, o odkrywaniu sekretów. Całość dzieje się w trakcie pandemii, więc produkcja jest nam całkiem bliska. Bohaterowie zmuszeni są do opowiadania o swoich największych tajemnicach. Muszą zmierzyć się z obrazem siebie takim, jaki faktycznie jest, czyli zgoła innym niż ten, który starali się przez lata wykreować publicznie. To szalony tytuł, na który wszystkich serdecznie zapraszam. Co jeszcze? Więcej niestety nie mogę na razie zdradzić. Idźcie na Mistrza, to konkretne kino. Kino historyczne, kino akcji, kino dające nadzieję. Kino, które by podnieść nas na duchu, nie używa lukru i brokatu. Opowiada nam historię niezwykłą. Historię, którą każdy powinien obejrzeć.