“(Nie)Poradnik Turystyczny”, czyli Blanka Lipińska w wakacyjnym wydaniu [WYWIAD]
Jej historia to gotowy scenariusz na film. W końcu niemal z dnia na dzień przeszła od zera do milionerki, kiedy wydała książkę “365 dni”, którą potem przeniosła na ekrany. Od 25 października można ją oglądać na Prime Video w nietypowym programie o jej egzotycznych podróżach. W rozmowie z Martyną Janasik Blanka Lipińska nie tylko zdradza, czego widzowie mogą się spodziewać po “(Nie)Poradniku Turystycznym”. Przyznaje też choćby, dlaczego powstanie dokumentu o jej życiu mogłoby odczarować jej wizerunek i odkleić łatkę osoby kontrowersyjnej.
Martyna Janasik: Skąd pomysł no by seria nazywała “(Nie)Poradnik Turystyczny”? Oglądając pierwsze odcinki, miałam wrażenie, że ten, kto chce prawdziwie poznać dane miejsca, powinien podążać twoimi śladami, ponieważ pokazujesz z kamerami miejsca i rzeczy, których nigdzie indziej nie ma.
Blanka Lipińska: To jest pytanie bardziej do produkcji, ponieważ to oni wymyślali tytuł. Ja weszłam w gotowy już format i byłam jego uczestniczką. Natomiast bardzo bym chciała kiedyś mieć wymyślony w całości przez siebie program.
Wywołałaś temat, obok którego nie mogę przejść obojętnie. Jaki byłby ten twój wymarzony program?
Pokazywałabym miejsca, do których zwykły śmiertelnik, albo nawet osoba majętna tudzież bogata i tak nie ma wstępu. Obalałabym mity. O czym bardzo duża część ludzi marzy? O tym, żeby być bogatym. Po pierwsze dlatego, że pieniądze stanowią poczucie bezpieczeństwa, a po drugie ten luksus szeroko rozumiany zawsze ludzi nęci. Ludzie lubią oglądać drogie rzeczy, nawet jeżeli tylko je oglądają. Chciałabym więc zrobić program, gdzie pokazałabym ludziom miejsca, do których 99% z nich nie jest w stanie pojechać lub doświadczyć i powiedzieć im: “Słuchajcie, to jest warte tych pieniędzy” albo powiedzieć: “Wiecie co, to w ogóle nie jest tego warte”. Bo nie zawsze to co drogie jest lepsze. Czasem jest po prostu drogie i tyle. A tańsze miejsca są naprawdę wielokrotnie dużo bardziej interesujące niż te, na które większość ludzi nigdy nie będzie stać.
Widać to już w pierwszym odcinku “(Nie)Poradnika Turystycznego”, gdzie najpierw jesteście w bardzo drogim hotelu Sheraton, w którym nie ma nic nadzwyczajnego, a później przenosicie się do niskobudżetowego noclegu, który urzeka swoim duchem.
Powiedzmy sobie szczerze, ten Sheraton to był żart. Natomiast pokój w dżungli, to było piękne miejsce. Do tego jeszcze te żółwie, które notorycznie uciekały właścicielowi domu. Wszystko tam miało swój urok. Natomiast na pewno nie było to miejsce dla osób, które potrzebują luksusu: 24-godzinnego room service i szampana w minibarze. Wszystko sprowadza się do tego, na czym ci zależy. Mnie nie jest to potrzebne, ale wiem, że są osoby, które lubią płacić np. za metraż. W tej taniej dzielnicy, gdzie byliśmy, nie można się spodziewać luksusów czy stumetrowego apartamentu. Masz tam łóżko w pokoju, mieszkasz w dżungli, możesz sobie zerwać świeże awokado z drzewa. Mnie to zachwyca, ale są też takie osoby, które powiedzą: “ Nie, ja dziękuję, ja chcę mieć spa, fryzjera i nieważne, że pokój jest brzydki i drogi, bo jest duży. Wolę nocować w hotelu pięciogwiazdkowym”.
W takim razie, z jakim założeniem przystępowałaś do tego projektu?
Z absolutnie żadnym. Wzięłam udział w tym projekcie z bardzo prostego powodu. Zaczęłam dużo podróżować po tym, jak skończyłam pracę przy serii filmów “365” na podstawie moich książek. Miałam na to czas i pieniądze. I tak sobie pomyślałam, że taki format jest dla mnie wymarzoną sytuacją. Nie dość, że będą mi płacić za podróże, to jeszcze będą mi płacić, żebym podróżowała. No nie ma tu słabych punktów !
Dlaczego zdecydowałaś się zaprosić do tego projektu jeszcze swojego partnera i najlepszego przyjaciela?
Kiedy wpadasz na taki pomysł, myślisz sobie, kogo by tu zabrać, żeby jeszcze na tym skorzystał. Paweł był dla mnie naturalnym wyborem, ponieważ jest moim najlepszym przyjacielem i osobą, z którą najbardziej lubię spędzać czas. Teraz pomyślałam, że trzeba było jeszcze zabrać moich rodziców, bo to by było jeszcze lepsze. Z kolei Marcina wzięłam dlatego, że często razem wyjeżdżamy. Z Marcinem jest śmiesznie. Nie chciałam brać udziału w programie wyłącznie z Pawłem, ponieważ zależało nam na tym, aby nie zrobiło się z niego miłosne reality-show o naszym życiu. Stwierdziłam, że jak będziemy mieć bufor w postaci mojego kumpla, który dodatkowo jest śmieszkiem, to widz się pobawi, a Marcin trochę rozładuje atmosferę.
Dla kogo jest ten “(Nie)Poradnik Turystyczny”?
Myślę, że jest dla wszystkich, tylko może nie dla dzieci, dlatego że my dosyć dużo przeklinamy, pijemy alkohol, imprezujemy, z takich przyziemnych spraw to żujemy liście koki (śmiech) co nie wiem zresztą, jak zostanie odebrane…
W niektórych rejonach świata to całkiem naturalna rzecz.
Absolutnie, przecież każdy żuje liście koki (śmiech). Natomiast, jeżeli ktoś się spodziewał, że wezmę udział w formacie o przetrwaniu, to muszę go rozczarować. Nie widzę sensu w wychodzeniu ze swojej strefy komfortu. Ten program jest dostosowany do mnie. Do tego, jaka jestem, jak żyję.
Czy nauczyłaś się czegoś nowego o sobie lub związku z Pawłem podczas tych przygód?
Nie musiałam się mierzyć z żadnymi sytuacjami ekstremalnymi, więc skłamałabym, gdybym powiedziała, że tak. To samo tyczy się mojej relacji z Pawłem. Od trzech lat jest w moim życiu, razem mieszkamy, jesteśmy dla siebie jak otwarta księga.
Twoja ulubiona podróż z “(Nie)Poradnika Turystycznego”?
Peru. To była nasza ostatnia podróż, jaką odbyliśmy. Byliśmy już świetnie zgrani z ekipą. Miejsce też było fantastyczne, mimo że bardzo trudne, ponieważ byliśmy na ponad trzech tysiącach metrów. Pierwszy raz miałam okazję doświadczyć choroby wysokościowej, skosztować liści koki, które ponoć mają pomagać na takich wysokościach. Czy pomogły, to będziecie mogli zobaczyć dopiero w programie.
W odcinku, w którym gościcie w Brazylii, jesteś bardzo rozpoznawalna. Czy gdzieś jeszcze tak wiele ludzi cię kojarzyło? W końcu napisałaś światowy bestseller.
Brazylia to jest taki kraj, w którym faktycznie ludzie są zakochani i w powieści, i w filmach. Tam naprawdę wiedzą, jak ja wyglądam. Natomiast cenię sobie to, że w większości miejsc na świecie mogę jednak wyluzować i nie zastanawiać się nad tym, czy ludzie mnie znają, ponieważ jestem anonimowa. Większość świata wie czym jest “365 dni”, a na pewno, że istnieje taki film. Bardzo duża część też wie, że jest książka. Natomiast na całe szczęście ludzie nie wiedzą, jak wygląda autorka tej powieści. Brak anonimowości może być uciążliwy, wiem co mówię. W trakcie kręcenia drugiej i trzeciej części filmu byliśmy w Hiszpanii i wybraliśmy się na spacer z Michelem Morone, wszyscy wiedzieli, że to on. Gonili nas niemalże. Nikt nie miał jednak pojęcia, że obok stoi twórczyni tej ulubionej postaci. I to jest cudowne. Najfajniejsze, co może być, to anonimowość.
Czy miałabyś w takim razie opory, by się zgodzić, gdyby ktoś chciał nakręcić film o tobie?
Nie czuję takiej potrzeby, ale nie wykluczam. Myślę, że jakby powstał dokument, to może trochę inaczej ludzie spojrzeliby na mnie. Przestaliby patrzeć na moją twórczość, jak na coś, co – tu rzucę ulubionymi sloganami – nawołuje do niewłaściwych zachowań wobec kobiet i przemocy seksualnej. Bo czasem mam wrażenie, że ludzie zapominają, że to tylko powieść, a nie podręcznik. Dzięki filmowi mogliby spojrzeć na mnie z innej perspektywy – dziewczyna z 40-tysięcznego miasta, która zrobiła coś, czego nie udało się chyba jeszcze nikomu w Polsce, kraju, w którym podobno prawie nikt nie czyta. Zbudowałam potęgę na książce , nazywanej grafomańską. Potem jeszcze to zekranizowałam i ten film, podobnie jak i książka, jest znany na całym świecie. Kiedy przestaniemy podniecać się tą kontrowersją treści, a pochylimy nad sukcesem „365” to zaczyna być to inspirujące. Natomiast film fabularny to musiałabym chyba sama reżyserować i napisać scenariusz (śmiech)
Kino zna już przecież takie przypadki. Poza tym ludzie kochają takie historie typu “od zera do milionera”, a to trochę twój przypadek.
Nie potrzebuję tego, ale to prawda. Taką mam historię i sama ją lubię. Czasami nawet zastanawiam się, dlaczego nie piszę jeszcze jakiegoś pamiętnika. Byłby dobrym materiał do pracy i moje Wydawnictwa przestałyby mi suszyć głowę o nową książkę (śmiech).
Oczywiście. Myślę, że twoja historia mogłaby zainspirować niejedną dziewczynkę czy kobietę. Dla tych, którzy być może zawsze marzyli o tym, by napisać książkę, ale tego nie zrobili, choćby dlatego, że ktoś im powiedział, że żaden z nich Ernest Hemingway.
Oczywiście, tylko trzeba pamiętać, jak ja jestem postrzegana w Polsce i to bym chciała zmienić, chciała co nie znaczy, że mi na tym jakoś szczególnie zależy (śmiech) Ludzie patrzą na mnie przez pryzmat historii opisanej w książce, a nie sukcesu, jaki osiągnęłam. Przyklejono mi przez to łatkę osoby kontrowersyjnej, bo niestety w tym kraju szczerość jest tożsama z kontrowersją. A ja nie robię nic kontrowersyjnego. Jestem po prostu szczera w swoich wypowiedziach, nic poza tym. Kiedyś udzielałam wywiadu dla New York Timesa i byłam zaskoczona podejściem dziennikarza do sprawy. Był przejęty moim fenomenem. Nie próbował mi udowodnić, że nie umiem pisać i tworzę niewłaściwe wzorce zachowań wobec kobiet, co miało i ma miejsce w Polsce. Rozumiał, że to jest tylko książka i należy oddzielić autora od twórczości. Także liczę na to, że może kiedyś – może właśnie za sprawą takiego filmu o mnie – ludzie zrozumieją, że to nie jestem ja i mnie, książkę oraz filmy z serii “365 dni” trzeba traktować jako oddzielne byty. W końcu nikt chyba nie podejrzewa Antoniego Hopkinsa o to, że zjada ludzi ? Rozumiesz?
Bardzo się cieszę, że to wszystko powiedziałaś, ponieważ zadając ci pytanie o powstanie filmu o tobie, właśnie tak wyobrażałam sobie jego funkcję. Uważam, że filmy biograficzne i dokumenty mają objaśniać nam świat danej gwiazdy. Pomóc zrozumieć, dlaczego ktoś był taki, a nie inny i tworzył akurat takie dzieła. Mają uświadomić, że często to, co widzimy w mediach czy na scenie, to tylko wizerunek, który może nie mieć nic wspólnego z tym, jaki jest prywatnie. Ty napisałaś książkę, ale nie jesteś Massimo. Jak nazywałby się taki film?
Oj, to muszę się nad tym mocno zastanowić, ponieważ to są ważne rzeczy. Albo tytuł cię porywa, albo nie. Może “Blanka Lipińska naprawdę”? I to ze znakiem zapytania, tak jakbyś pytała mnie jako widz…”ale naprawdę?”.
Piękne. W prostocie zawsze jest piękno. Życzę ci w takim razie tego, żeby udało się odczarować twój wizerunek i ludzie dostrzegli w tobie prawdziwą ciebie, a nie postaci z “365 dni”.
Prawdziwa ja jestem tylko dla tych, których kocham. A ludzie, niech po prostu przestaną mówić o ludziach, których nie znają.
“(NIE)PORADNIK TURYSTYCZNY” można oglądać od 25 października tylko na Prime Video!