search
REKLAMA
Wywiad

JEŚLI NIE MA ODBIORCY, NIE MA NAS. Wywiad z ANNĄ CIEŚLAK

Dawid Myśliwiec

13 października 2020

REKLAMA

Jadwiga Wieleżyńska z filmu Wieleżyński – alchemik ze Lwowa Mariusza Bonaszewskiego, który wkrótce będziemy mogli obejrzeć, to chyba nieco inna postać. Jest takie powiedzenie, że „za każdym wielkim mężczyzną stoi jeszcze większa kobieta” – czy to właśnie taki przypadek?

Tak się złożyło, że w obu tych produkcjach gram żony, ale skrajnie inne: w Szadzi jest to żona w relacji patologicznej, w Wieleżyńskim żona jest wielką miłością kreatywnego, odważnego mężczyzny, odkrywcy, nieprawdopodobnego człowieka, który niesie pomoc innym i o którym, mam nadzieję, dzięki temu filmowi Polacy dowiedzą się więcej. I tu rola Jadwigi jest piękna i niesłychanie ważna – ona była niezwykle świadomą i wyedukowaną kobietą jak na przełom XIX i XX wieku. Wiedziała, że musi pozwolić swojemu ukochanemu odejść na jakiś czas. Rozumiała, że dzięki temu on pomoże innym ludziom. Musiała wspierać Mariana Wieleżyńskiego i robiła to bez mrugnięcia okiem, bo wiedziała, jak ważne zadanie jest przed nim. Była przy nim w chwilach największych napięć, wyzwań, w momentach, gdy Wieleżyńskiemu podcinano skrzydła. To były czasy, gdy nie można było ot tak skomunikować się z ukochaną osobą, a Jadwiga miała na tyle siły w sobie, by obdarować nią męża i samej wytrwać w tej trudnej sytuacji. Miała rolę odpowiedzialną, silną, odważną – w tamtych czasach bycie młodą kobietą samotnie czekającą na męża było nie lada wyzwaniem. Przetrwała dzięki wierze, miłości i podziwowi dla talentu i pasji jej męża.

Czy Jadwiga poświęciła się dla Mariana Wieleżyńskiego?

Pytanie, czy to było poświęcenie. Niejednokrotnie rozmawiałam ze znajomymi i dochodziliśmy do wniosku, że kobiety często wynoszą z domu nie umiejętność kochania, ale całkowitego poświęcenia się dla ukochanej osoby, a przecież nie o to chodzi w relacji. Nie na tym polega miłość. I moim zdaniem Jadwiga nie poświęciła się, ale zrozumiała, co w danym momencie było potrzebne jej ukochanemu.

Anna Cieślak

Zostańmy przy temacie kobiet, ale tym razem w sferze twórczej – już od jakiegoś czasu w polskim kinie kobiety, słusznie zresztą, dochodzą do głosu jako „reżyserzyce”, jak mawia Jagoda Szelc. Mam jednak wrażenie, że po początkowym boomie, który zapoczątkowały sukcesy m.in. Agnieszki Smoczyńskiej i Jagody właśnie, ten wspaniały kobiecy zryw nieco stracił impet. A może się mylę?

Powiem tak: nie odczuwam braku współpracy z kobietami-reżyserkami, bo bardzo często zdarza mi się pracować z „reżyserzycami” w teatrze, a jeszcze częściej w Teatrze Polskiego Radia pod jurysdykcją Janusza Kukuły. Tam przychodzą studenci reżyserzy, wiele z nich to właśnie młode kobiety, które świetnie prowadzą i mają ciekawą, inspirującą, a przede wszystkim otwierającą aktora wrażliwość. To nie jest łatwa praca – już bycie aktorką nie jest najłatwiejsze, a co dopiero bycie reżyserką. Kilkukrotnie miałam propozycje wyreżyserowania czegoś, ale nie odważyłam się. Mogę być współreżyserką, asystentką, doradcą, ale po 20 latach pracy w tej branży wiem, że bycie reżyserką to bardzo trudne i czasami okrutne zajęcie. Zwłaszcza na planie filmowym, gdzie tak naprawdę chodzi o wzbudzenie respektu u kilkudziesięciu mężczyzn pracujących przy filmie. Kiedyś miałam przyjemność pracować z Magdaleną Górką, świetną operatorką, która teraz już pracuje za granicą, ale poznałyśmy się na planie drugiej części Gliny Władka Pasikowskiego. Ile ona musiała przejść, żeby ludzie wreszcie zrozumieli, że jest dobra! Żeby nie musiała kłócić się o każde ustawienie światła, tłumaczyć, dlaczego takie, a nie inne rozwiązanie jest najwłaściwsze. Bo przecież wszyscy wiedzieli lepiej od niej, mimo że skończyła szkołę filmową i posiadła ogromną wiedzę na temat swojego zawodu. Myślę, że ta branża wręcz wymaga od kobiety jakiegoś pierwiastka męskości, by mogła przetrwać w tym środowisku, a przy tym musi też zachować kobiecą wrażliwość. Nie do końca wiem, czy rzeczywiście ten kobiecy zryw w polskim kinie osłabł, ale wierzę, że poznamy jeszcze wspaniałe, odważne reżyserki, bo w radiu i teatrze ich nie brakuje.

Już zupełnie na koniec zapytam panią o dubbing, jako ojciec czterolatki, który pani głos zna doskonale. Czy taki hit jak Kraina lodu to dla aktorki błogosławieństwo czy klątwa? I czy granie głosem – w filmach animowanych, grach (takich jak The Last of Us) czy audiobookach – pozwala pani rozwinąć się jako aktorce?

Zdecydowanie tak – pozwala rozwinąć się całościowo, dlatego że dubbing wymaga odwagi w kreowaniu postaci. Z jednej strony konieczna jest dyscyplina i pokora wobec zadania – bo dotyczy to bohaterki już stworzonej, niczego sama nie wymyślę, mogę jedynie wczuć się w postać i nadać jej osobowość, autentyczność i wiarygodność. W przypadku dubbingu nie kreuję bohaterki, tylko nadaję jej coś, co nazywam „polską dźwiękową wrażliwością”. Myślę, że ewentualny sukces dubbingu jest przede wszystkim zasługą reżysera, który robi casting, a później prowadzi aktorów. W przypadku Krainy lodu niezwykłe było dla mnie spotkanie z Wojtkiem Paszkowskim, który reżyserował dubbing do obu części tej animacji. Wybitny reżyser dubbingu, który bardzo wiele mnie nauczył. To on zaprowadził mnie do tego świata, w który weszłam z wielką przyjemnością. On nic mi nie udowadniał, tylko rozwijał we mnie odwagę. Wojtek poświęcił ogromnie dużo czasu, by przygotować nas wszystkich do dubbingu. Dlatego na pewno Kraina lodu nie stała się dla mnie klątwą, choć nie ukrywam, nie brakowało zabawnych historii z tym związanych.

No to teraz musi pani zdradzić chociaż jedną z tych historii!

To może tę: zarówno po pierwszej, jak i drugiej części dostawałam mnóstwo telefonów – zresztą nie tylko ja, bo i Lidka Sadowa, Czesiek Mozil i Paweł Ciołkosz, czyli pozostali członkowie obsady dubbingu – z najróżniejszymi prośbami: żeby złożyć córce życzenia urodzinowe albo poprosić ją o posprzątanie pokoju lub o to, by jadła mniej czekolady. I to oczywiście trzeba było zrobić głosem Anny lub Elzy, dlatego z Lidką czasem nawet w przerwach podczas prób w teatrze zamykałyśmy się gdzieś w toalecie czy garderobie i zaczynałyśmy <zmienia głos>: „Cześć, tu Anna! Słuchaj, czy mogłabyś posprzątać swój pokój? A, i tata prosił cię o jeszcze jedną rzecz…”. Ale wcielając się w te postacie, trzeba pamiętać, by zachować odwagę i jednocześnie pokorę, bo to nie jest tak, że odpalasz wrotki i lecisz, gdzie chcesz. Trzeba pamiętać o dyscyplinie, by nie wyjść z postaci, nie pójść za daleko, nie zrobić czegoś, co dla Anny czy Elzy nie będzie wiarygodne. Ale to jest ogromna przyjemność i zaszczyt dubbingować animacje Disneya, na którym przecież też się wychowałam. Pamiętam, jak całe dzieciństwo czekałam na niedzielne pasmo Disneya od 9 do 13, w którym najpierw puszczano kreskówki dla najmłodszych, a potem fabularne filmy familijne. Dlatego gdy teraz mam okazję brać w tym udział i wywoływać uśmiechy na buziach małych widzów, to jest to najwspanialsze wynagrodzenie za moją pracę

Dawid Myśliwiec

Dawid Myśliwiec

Zawsze w trybie "oglądam", "zaraz będę oglądał" lub "właśnie obejrzałem". Gdy już położę córkę spać, zasiadam przed ekranem i znikam - czasem zatracam się w jakimś amerykańskim czarnym kryminale, a czasem po prostu pochłaniam najnowszy film Netfliksa. Od 12 lat z różną intensywnością prowadzę bloga MyśliwiecOgląda.pl.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA