JEŚLI NIE MA ODBIORCY, NIE MA NAS. Wywiad z ANNĄ CIEŚLAK
Już 13 października 2020 roku w stacji TVN odbędzie się premiera serialu Szadź, który od jakiegoś czasu można było oglądać na platformie Player.pl. Z okazji premiery serialu w ogólnodostępnym medium postanowiliśmy porozmawiać z Anną Cieślak, znakomitą polską aktorką teatralną i filmową, o niełatwej roli, jaką zagrała w Szadzi oraz o innych wyzwaniach aktorskich, które stanęły przed nią w 2020 roku. Zapraszamy do lektury!
W jednym z pierwszych wywiadów w tym roku powiedziała pani: „Świat nie składa się z samych wzniosłych chwil, a życie jest huśtawką. Raz na jakiś czas otrzymuje się coś wyjątkowego, ale po drodze jest masa drobnych, codziennych spraw”. Można powiedzieć, że to wypowiedź prorocza.
Rzeczywiście… Ale udało się tych kilka cennych, drobnych momentów złapać w tym roku, mimo wszystko. Zawsze mówiłam, że mam ogromne szczęście do ludzi i tak jest nadal – również jeśli chodzi o reżyserów i innych fajnych twórców, z którymi mam okazję spotykać się i pracować. Bardzo szybko udało mi się wrócić na scenę, bo w Teatrze Kwadrat graliśmy już w maju – Andrzej Nejman zrobił wszystko, by widzowie mogli przyjść do teatru, oczywiście w specjalnych warunkach, gdzie ozonowana jest widownia, zachowywane są odstępy itd. Zdarzało się nawet grać spektakle online w maseczkach! A to był trudny czas dla wszystkich aktorów – nie tylko finansowo, choć oczywiście też, ale przede wszystkim w sensie mentalnym. Aktorstwo to działanie i aktor musi być w działaniu, a gdy nie jest, przestaje być aktorem – najprościej rzecz ujmując.
No tak, bo aktor, w przeciwieństwie do np. dziennikarzy czy pracowników firm IT, to zawód, który nie pozwala na „pracę z domu”. Co robiła pani, by – nazwijmy to – utrzymać formę?
To może odpowiem bardziej na pytanie: co robią w takiej sytuacji aktorzy, zwłaszcza teatralni, by utrzymać się w zawodzie? Ja mam to szczęście, że pracuję w teatrze, w którym jest etat, a na dodatek jest to instytucja dotowana. Kiedy nie graliśmy, wymyślaliśmy wspólnie różne twórcze zajęcia: nagrywaliśmy poezję, organizowaliśmy czytanie online. Mam w grupie dyrektora Andrzeja Seweryna z Teatru Polskiego albo dyrektora Andrzeja Nejmana, bo gościnnie występuję też w Teatrze Kwadrat od wielu lat. Obaj dyrektorzy są bardzo kreatywni, a jednocześnie myślą o zespole, o swoich aktorach – także tych gościnnych. Wiem jednak, jak trudno było i nadal jest, niektórym aktorom, a może jeszcze trudniej muzykom, którzy mieli kalendarze wypełnione zaplanowanymi występami i nagle okazało się, że tego wszystkiego nie ma – nie ma pieniędzy i nie ma widowni, czyli powodu, dla którego wykonujemy swoją pracę. I to jest niezwykle trudne w kontekście psychiki artystów, bo jeśli nie ma odbiorcy, nie ma nas.
Czas pandemii to także ogromne wyzwanie dla kin, zwłaszcza tych studyjnych. Ostatnio zaangażowała się pani w ratowanie kina Pionier z pani rodzinnego Szczecina. Może opowie pani coś więcej o tej akcji i postępach?
To jest moje ukochane kino, do którego chodziłam z rodzicami i z siostrą jako mała dziewczynka. Parę lat temu był w Telewizji Polskiej taki program Szlakiem gwiazd, w którym różne znane osoby zabierały widzów do swoich rodzinnych miast. I ja w jednym z odcinków zabrałam widzów do Szczecina i oczywiście do Pioniera, bo to jest wyjątkowe, intymne kino, takie blisko serca. Jedynymi placówkami o podobnej atmosferze, które znam, są krakowskie kina Ars i Pod Baranami, do których uwielbiałam chodzić jako studentka szkoły teatralnej. Tam przede wszystkim pracują wspaniali ludzie, którzy dbają o to, by repertuar był bardziej uwrażliwiający niż popularny i komercyjny. Pamiętam, że zawsze, gdy tata szukał dla nas seansu, to okazywało się, że właśnie w Pionierze grają film, na który można pójść całą rodziną i każdy znajdzie tam coś dla siebie. To na pewno kino o większej wrażliwości na widza, stawiające sobie wyższe wymagania co do przekazu i jakości repertuaru, dlatego trzeba zrobić wszystko, aby je uratować.
Pamięta pani swój pierwszy film obejrzany w tym kinie?
Niekończąca się opowieść! Pamiętam, że wracaliśmy na ten film kilkakrotnie. Siedziałam na seansie z szeroko otwartymi oczyma i rozdziawioną buzią, a potem jeszcze długo śniłam o Falkorze. Każdy chciał wówczas być taki jak cesarzowa Fantazji i wojownik Atreyu!
Znacznie lepiej niż kino w czasie pandemii ma się telewizja i streaming. Już za kilka dni będzie można oglądać panią w jednej z najgorętszych premier tej jesieni – odcinkowym thrillerze Szadź, gdzie gra pani Monikę, żonę głównego bohatera. Może pani powiedzieć coś więcej o tej postaci?
Postać Moniki jest bardzo bliska ludziom, których historie poznaję i którym mam okazję w jakiś sposób pomóc, będąc wolontariuszką fundacji La Strada. Mam na myśli ludzi bardzo wrażliwych emocjonalnie, z tendencjami do bycia wykorzystanym. Klasyczny syndrom sztokholmski, który występuje także w związku: „nie wierzę, że człowiek, z którym żyję, jest zły; jest po prostu zniszczony przez życie, ale ja swoją miłością go naprawię”.
Chyba niełatwo było pani zagrać tę bohaterkę. Z lektury wielu wywiadów z panią wiem, że od dawna ceni pani sobie niezależność. Monika wydaje się wzorcowym przykładem wszystkich ról społecznych, które na kobietach wymusza społeczeństwo: matka, żona, gospodyni. Musiało być trudno zidentyfikować się z bohaterką, w której tak niewiele jest cenionej przez panią niezależności.
Ma pan rację – nawet w życiu zawodowym częściej wcielałam się w postacie, które ceniły swoją niezależność, broniły jej, a w Szadzi gram kobietę zniewoloną, klasyczną ofiarę. Ta postać wydała mi się jednak niezwykle ciekawa, bo zawsze staram się w bohaterkach szukać człowieka, czegoś realnego, namacalnego. Pamiętam, jak po jednym z festiwalowych pokazów mojego debiutu filmowego Masz na imię Justine, opowiadającego historię dziewczyny zmuszanej do prostytucji, podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dziś mija osiem lat, odkąd skończył się mój koszmar”. Okazało się, że osiem lat wcześniej udało jej się uciec z niewoli, w której była wykorzystywana seksualnie. Musiało minąć tyle czasu – i musiała obejrzeć nasz film – by mogła się otworzyć i o tym powiedzieć. Pamiętam, że rozmawiałyśmy wtedy do piątej rano i długo nie mogłam uwierzyć, że film, w którym wystąpiłam, że moja rola mogła mieć na kogoś taki wpływ. Czytając scenariusz Szadzi, wróciłam do tego wspomnienia – jeśli choć jedna kobieta, która znajduje się w patologicznym związku, po obejrzeniu serialu zdecyduje się wyzwolić z tej sytuacji, wtedy moja praca będzie miała sens.