FILMÓW NIE DA SIĘ ROBIĆ SAMEMU. Wywiad z Patrycją Widłak, reżyserką dokumentu “Rodzina”
Czas stagnacji działa raczej zniechęcająco. Jak radziłaś sobie w takich sytuacjach?
Dużą rolę w moim przypadku odegrały osoby z mojego otoczenia: wspomniani już Piotr Kizowski oraz Barbara Pawłowska. Widzieli coś w moim materiale i wierzyli, że trzeba to robić dalej. W momentach zwątpienia to oni podtrzymywali mnie na duchu. Filmów nie da się robić samemu.
Twoi bohaterowie nie mieli doświadczenia w pracy z kamerą. W filmie zdają się w ogóle nie zwracać na ciebie uwagi. W jaki sposób zaprzyjaźniłaś ich z kamerą?
Wpierw jest tzw. moment przeczekania. Czasami nie wyciągasz kamery wcale, a czasami stawiasz ją i czekasz, aż bohaterowie zaczną ją ignorować. To jest też kwestia obecności, rozmów. Stworzenia pewnej przestrzeni. Najtrudniejsze są osoby, które uwielbiają być w centrum uwagi i bardzo to okazują, zachowując się wręcz teatralnie przed kamerą. Ale i one z czasem „odpuszczają”, jeśli poczują, że ty mówisz jakąś prawdę o sobie, nie ukrywasz się. To jest wymiana w dwie strony.
Sfilmowałaś sytuacje, gdy między nimi dochodzi do ostrych spięć. Nie miałaś ochoty zareagować?
Mogłam zareagować. W pewnym momencie złapałam się na tym, że chcę wchodzić w rolę mediatora. Namawiać Hanę i Maćka, by rozmawiali spokojniej. Później zrozumiałam, że to nie ma sensu. Każdy ma swoją drogę. Kim ja jestem, żeby mówić komuś jak ma żyć? Nie mam przepisu. Kiedy przychodzi do nas ktoś bliski i mówi, że ma problem z partnerem czy rodziną… Ludzie chcą wsparcia, a nie rad. Ta osoba musi to przeżyć sama i wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje.
Może po pewnym czasie się uodporniłaś.
Raczej nie. Nawet jeśli nie reagowałam, to wewnętrznie dużo się we mnie działo. Było mi z tym bardzo źle, w głowie pojawiały się myśli: a może mogłam to załatwić inaczej? Czegoś nie powiedzieć lub powiedzieć zupełnie coś innego. Tak jak w życiu: dużo myśli się nad tym, co mogło się zrobić, a czego nie powinno, bo przecież zawsze mogłoby być lepiej.
Skąd pomysł na dokumentowanie prozy życia? Przecież takich par jak Hana i Maciek są tysiące.
Usłyszałam takie zdanie i bardzo mnie ono podłamało. Pokazałam pewnemu panu scenę, gdzie moi bohaterowie dość mocno kłócą się ze sobą, a on zapytał: co w tym ciekawego? Dla niego to było jak reportaż telewizyjny. Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że fakt, takie sytuacje często się zdarzają, ale w tym właśnie może kryć się moc. Może ktoś odniesie to do swojej sytuacji i na przykładzie moich bohaterów zastanowi się, czemu oni są razem, co ich połączyło, skoro mają zupełnie inny pogląd na świat? A następnie przepuści to przez swoje życie.
Zatem dokument według ciebie powinien pełnić funkcję terapeutyczną?
Jest taka książka Wilk stepowy. Kiedy ją przeczytałam, życiowo mi ta książka nie pomogła. Nie znalazłam nagle pracy, nie zrobiłam się rannym ptaszkiem, nie postanowiłam nagle zmieniać diametralnie swojego życia. Ale dzięki niej poczułam otuchę, że gdzieś żył ktoś taki jak ja, kto myślał i czuł jak ja. I w tym tkwi moc takich opowieści. Film nie daje rozwiązania, ale może dać wsparcie i poczucie wspólnoty.
Co masz na myśli, mówiąc o wsparciu?
Chodzi o refleksję. Jeśli jest się zaangażowanym emocjonalnie w daną sprawę, to trudno o obiektywną ocenę. Ale zobaczenie czegoś w sali kinowej, przyjrzenie się sprawie na spokojnie i z dystansem, może skutkować myślą: to dotyczy mnie, więc może nie powinienem tak robić? Albo właśnie powinienem? To od myśli zaczynają się wszelkie zmiany.
Wybierasz tematy bliskie każdemu z nas. Pierwszy film zrobiłaś o swoim niewidomym bracie (Ptasiek), drugi o trudnej relacji między partnerami z dwóch różnych półkul, którym właśnie urodziła się córeczka (Rodzina). Czym sugerujesz się w doborze tematu?
Mnie po prostu interesuje człowiek. Jak coś zobaczę w kimś, chcę to pokazać innym. W tym roku przyciągnęła moją uwagę historia zawodniczki mieszanych sztuk walki, Joanny Jędrzejczyk. Zawodniczka zawsze wygrywała i nagle odniosła porażkę w walce z dziewczyną, na którą nikt nie stawiał, bo jest osobą początkującą. Fala wywiadów, których Jędrzejczyk udzieliła, żeby wytłumaczyć, dlaczego przegrała, jest fascynująca. Tłumaczenie, że to nie tak, że ona przegrała, że wina leży w czynnikach zewnętrznych, to dla mnie sytuacja uniwersalna. Jak często nie potrafimy pogodzić się z przegraną i zrzucamy odpowiedzialność na innych? A może w trakcie kręcenia materiału okazałoby się, że moja teoria jest błędna? Podobno świat jest odbiciem nas samych.
Masz temat, czas namówić bohatera do wystąpienia w dokumencie, co nie wydaje się prostym zadaniem.
Ostatnio przeprowadziłam rozmowę, bardzo trudną, odnośnie do dokumentu, który chciałabym zrobić. Pan mnie zapytał, jaką mam intencję. Tłumaczył, że nie może się zgodzić, bym weszła gdzieś z kamerą, nie znając tej intencji. Więc ja odpowiedziałam mu najszczerzej jak się da, że nie wiem, jaka jest moja intencja. Kiedy nakręcę materiał, zobaczę go, będę wiedziała, jak to poukładać i zmontować – wtedy dopiero mogę na to pytanie odpowiedzieć.