BEGINNINGS – czym jest „dobre życie”. Wywiad z aktorką TRINE DYRHOLM i reżyserką JEANETTE NORDAHL

Jedna z najbardziej cenionych skandynawskich aktorek, laureatka Srebrnego Niedźwiedzia i gwiazda nominowanej do Oscara Dziewczyny z igłą Trine Dyrholm podczas 75. festiwalu filmowego w Berlinie prezentuje swój najnowszy pełnometrażowy tytuł – Beginnings.
Przejmujący, inspirowany prawdziwymi wydarzeniami dramat w reżyserii Jeanette Nordahl (Wildland) opowiada historię rozpadu małżeństwa Ane (Dyrholm) i Thomasa (David Dencik). Oboje prowadzą już w zasadzie osobne życie, mężczyzna jest o krok od przeprowadzki do swojej nowej partnerki Stine (Johanne Louise Schmidt), lecz mimo to główni bohaterowie wciąż nie potrafią znaleźć odpowiedniego momentu, by poinformować o separacji swoje pociechy – Clarę (Bjørk Storm) i Marie (Luna Fuglsang Svelmøe).
Gdy Ane doświadcza poważnego udaru mózgu, którego skutkiem jest całkowity lewostronny paraliż, wszelkie dotychczasowe plany ulegają błyskawicznym zmianom. Związek, który wydawał się już absolutnie niemożliwy do odratowania, niespodziewanie dostaje od losu drugą szansę, a sama główna bohaterka w obliczu ciężkiej choroby odnajduje w sobie niewyobrażalną siłę do przekraczania granic własnej fizyczności.
Mary Kosiarz miała okazję porozmawiać z reżyserką filmu Jeanette Nordahl oraz jego główną aktorką Trine Dyrholm.
Jak wyglądało Twoje przygotowanie do roli Ane pod względem fizyczności?
Trine Dyrholm: Pracowałam z fizjoterapeutką o imieniu Marie. Spędzałam z nią cały dzień i oglądałam również filmy przedstawiające osoby w takim stanie. Ona dała mi kilka cennych wskazówek odnośnie do tego, jak wygląda sytuacja osoby, która nie może normalnie chodzić. Bardzo mi w tym pomogła. Ważna była kwestia emocji Ane, jak ona się z tym czuje. Marie była z nami na planie za każdym razem, gdy kręciliśmy jakąś wymagającą scenę, w której musiałam poruszać się w określony sposób. Zaczęłam też trenować pływanie. Miałam wiele lekcji. Jeanette [Nordahl, reżyserka, przyp. red.] bardzo wcześnie powiedziała mi, że chce, abym od pewnego momentu nauczyła się pływać tylko jedną ręką, używając połowy ciała. Nie jestem zbyt dobra w kraulu, więc najpierw musiałam nad tym popracować, a później stopniowo eliminować pewne elementy. To było największe wyzwanie.
Co sama zrozumiałaś dzięki temu doświadczeniu? Wiele Cię to nauczyło?
Trine Dyrholm: Oczywiście, ale ja zawsze podchodzę tak do aktorstwa. Uważam, że mam ogromny przywilej – mogę „pożyczyć” oczy danej postaci i spoglądać na świat z jej perspektywy. W przypadku mojej bohaterki nawet tak prosta czynność jak zdejmowanie koszulki okazuje się niesłychanie wymagająca. Jest tyle rzeczy, o których wcześniej nie myślałam. Robiliśmy improwizację, podczas której musiałam sama posprzątać kuchnię. Ekipa po prostu zostawiła mnie tam i pozwoliła mi odkryć, jak wielu rzeczy nie jestem w stanie zrobić. Starałam się podejść do tego z wielkim szacunkiem. Jeanette również do tego w ten sposób podchodziła, dlatego czułam się bezpiecznie. Potem chodziło już tylko o to, by wskoczyć w postać i przeżywać to wszystko razem z nią. Ona również musi nauczyć się akceptować swoje nowe ciało. Musi znaleźć sposób na funkcjonowanie, sprawdzić, co i jak jest teraz w stanie robić. Na początku bardzo się z tym zmaga. Nie potrafi zaakceptować swojej sytuacji, bo chce wrócić do tego, co było wcześniej. A to nigdy nie będzie możliwe.
Mary Kosiarz: Jeanette, co sprawiło, że chciałaś opowiedzieć właśnie tę historię? Co było dla Ciebie inspiracją? I skąd wiedziałaś, że to Trine powinna wcielić się w Ane?
Jeanette Nordahl: Myślę, że ta historia była ze mną przez wiele lat. Po raz pierwszy zaczęłam ją spisywać jakieś sześć lat temu, ale towarzyszyła mi już dużo wcześniej. Może nawet, gdy byłam już w szkole filmowej w Danii. To bardzo osobista opowieść. Wychowywałam się w domu, w którym choroba odgrywała dużą rolę. Jeden z członków mojej rodziny przeszedł udar. Zastanawiałam się, jak to jest ruszyć dalej po tragedii, która zmienia w końcu całe życie. Jak odnaleźć miłość, nadzieję, sens mimo tych dramatycznych sytuacji. Interesuje mnie temat perfekcji – jak ją postrzegamy i co według nas oznacza „dobre życie”. Mamy tendencję do patrzenia na życie jak na coś, co powinno być idealne. Trzeba być świetnym rodzicem, świetnym pracownikiem, świetnym właściwie we wszystkim. A kiedy życie nas uderza, kiedy tracimy nad nim kontrolę, przeżywamy wstrząs. I wtedy pojawia się pytanie: jak to wszystko zrozumieć?
Miałam ogromne szczęście, że Trine zgodziła się zagrać główną rolę. Nie wyobrażałam sobie tutaj nikogo innego. Któregoś dnia zadzwoniłam do niej i powiedziałam: „Chciałabym, żebyś to przeczytała”. Niedługo później oddzwoniła i stwierdziła, że jest to coś wspaniałego.
Trine Dyrholm: Od razu powiedziałam tak! (śmiech) Zawsze chciałam z tobą pracować. Scenariusz był naprawdę piękny. Nawet jeżeli wprowadziliśmy do niego kilka drobnych zmian, to od początku czuć było jego DNA – bardzo osobiste i piękne. Od razu się z nim połączyłam.
Trine Dyrholm: To historia rozwodu dwójki dojrzałych ludzi. Na początku główna bohaterka odpycha swojego męża, ale z czasem te role ulegają zmianie, nagle na nowo stają się sobie potrzebni. Thomas chce znowu czuć się potrzebnym. Pojawia się na to przestrzeń. Ta historia jest symbolem każdego rodzaju tragedii, która niespodziewanie zmienia naszą życiową perspektywę, poznajemy różne odcienie miłości, tego, czego możemy od siebie nawzajem oczekiwać. To bardzo ciekawe obserwować to od strony dwójki dorosłych, doświadczonych przez życie ludzi.
Jeanette Nordahl: Podoba mi się to określenie „dorosłego rozwodu”. To dojrzała miłosna historia skomplikowanych ludzi. Jednocześnie staramy się nie oceniać żadnego z nich. Oni po prostu na swój własny sposób reagują na to, co pojawia się na ich drodze. Kiedy odbyłyśmy z Trine pierwsze spotkanie, powiedziała do mnie, że chce się całkowicie poświęcić tej bohaterce. Ta szczodrość, piękno idealnie podsumowuje Twoje pytanie o Trine. To ona podtrzymuje tę historię. Trine jest niesamowitą artystką.
Trine, jak wyglądała Twoja współpraca z Davidem Dencikiem? Jak stworzyliście tę niesamowitą dynamikę Waszego ekranowego związku?
Trine Dyrholm: David i ja mamy za sobą sporą historię. 20 lat temu na Berlinale prezentowaliśmy film Szappanopera. To było dla nas wielkie wydarzenie, ale jednocześnie byliśmy bardzo młodzi, a dla Davida to był pierwszy film w karierze. Znamy się bardzo dobrze i od wielu lat przyjaźnimy. W Beginnings po raz pierwszy zagraliśmy w duecie główne role. On jest bez wątpienia jednym z moich ulubionych aktorów. Nie mogę na niego za bardzo liczyć, ale to akurat dobrze – w pierwszej scenie w kuchni dużo improwizowaliśmy, on nagle jest w stanie powiedzieć coś tak ekscytującego, zabawnego i nie mogę być przy nim leniwa (śmiech). Uwielbiam to, że on nie ma w sobie ani krzty próżności i zawsze muszę za nim nadążać.
Mary Kosiarz: Wspominałyście o tym, jak ważne jest nieocenianie Waszych postaci. Zresztą większość Twoich bohaterek, Trine, nie da się łatwo zaszufladkować – są szaloną mieszanką dobra, piękna, ale też zła czy egoizmu. Zależy Ci, żeby właśnie takie zróżnicowane charaktery pokazywać na ekranie?
Trine Dyrholm: Zdecydowanie, zawsze tego szukam. Jeśli tego nie ma, staram się to dodać, ale problem polega na tym, że możesz dać z siebie naprawdę wiele, a potem okazuje się, że nie wszystko trafiło do ostatecznej wersji filmu. Najważniejsze jest więc zrozumienie wizji reżysera – jaką historię chce opowiedzieć? To jest dla mnie kluczowe. I właśnie to poczułam, kiedy przeczytałam scenariusz. Zrozumiałam jego zamysł, a potem – dzięki wszystkim materiałom, które Jeanette mi pokazała, dokumentom, które razem oglądałyśmy o rodzinach i osobach po udarze – ten obraz stał się jeszcze pełniejszy. Lubię kreatywnie podchodzić do postaci, sprawić, by była jak najbardziej złożona i prawdziwa.
Jeanette Nordahl: Cała czwórka bohaterów w tej rodzinie ma jakąś cząstkę mnie. To dla mnie bardzo intymna historia, pewne dialogi również zaczerpnęłam z własnego życia.
Trine Dyrholm: To było czuć już na wstępie, kiedy dostaliśmy cały materiał. Ale z drugiej strony, jeżeli historia jest zbyt prywatna, zbyt szczegółowa, ciężko jest poradzić sobie z tym ciężarem. Na szczęście w tym przypadku tak nie było, mogłam dodać od siebie naprawdę dużo i dzięki tym połączeniom, zarówno kryzysu rodzinnego, rozwodu, jak i choroby, ta opowieść stała się uniwersalna. Kiedy scenariusz zbyt mocno skupia się na detalach, dla aktora jest to frustrujące, bo ma się ochotę powiedzieć: przecież nie jestem tobą, twoją matką, kimś z twojej rodziny. Ważne jest, żeby wczuć się w ducha tej opowieści i mieć świadomość o jej DNA.
Jak ważne jest dla Was to, by takie projekty zostały dostrzeżone przez widzów?
Trine Dyrholm: To jest bardzo ważne – zwłaszcza teraz. Może zawsze tak było, ale w tej chwili świat staje się coraz bardziej spolaryzowany, a czasy są trudne z różnych względów, dla wielu ludzi, którzy zmagają się z różnymi problemami. Dla mnie kino jest miejscem, gdzie można poczuć ciężar życia, te egzystencjalne tematy, które nas dotyczą. I to jest zawsze najważniejsze – tworzyć momenty, w których widz nagle może poczuć: „To jest prawdziwe”, „Teraz to rozumiem”, „To pokazuje moje własne życie”. To mam na myśli, mówiąc o uniwersalności. Bo filmów takich jak ten nie ogląda się „z zewnątrz”, tylko „od środka” – przeżywając historię razem z bohaterem, ucząc się z nią i przez nią, doświadczając jej świata. To również pewien sposób patrzenia na sztukę – jeśli nie oceniasz postaci, jeśli podchodzisz do niej z ciekawością, to jako aktor pozwalasz jej doświadczać wszystkiego w swoim własnym tempie, razem z widzem. Nie wyprzedzasz jej, nie narzucasz z góry interpretacji – po prostu przeżywasz ją w czasie rzeczywistym.