REKLAMA
Szybka piątka
Seriale, które POWINNY dostać KOLEJNY SEZON
REKLAMA
Jakub Piwoński
- Firefly – w świecie serialu, zwłaszcza SF, nie ma drugiego tak ewidentnie proszącego się o sequel jak Firefly. Losy tego serialu były burzliwe, konflikty między stacją FOX i Jossem Whedonem doprowadziły do tego, że twórca mógł jedynie pomarzyć o kontynuowaniu przygód ekipy Serenity. Po latach udało mu się nakręcić film, który można traktować jako swoisty epilog. Nie zmienia to jednak faktu, że potencjał tej ekipy i jej awanturniczych przygód jest przeogromny i nie został należycie wykorzystany.
- Lost – Zagubieni – owszem, szósty sezon był rozdziałem zamykającym historię i w dużej mierze wyłożył wszystkie karty na stół. Ale doskonale pamiętam uczucie, jakie zagościło we mnie po emisji ostatniego odcinka Zagubionych. Marzyło mi się i marzy mi się do dziś ponowne spotkanie z tymi bohaterami, nie wiem, może w celu poodpinania wszystkich wątków, a może w celu poszerzenia wymiaru nadrzędnej tajemnicy o nowe znaczenia. Kto jak kto, ale Damon LiNdelof wespół z J.J. Abramsem znaleźliby sposób, by coś z tego ulepić. Jeśli nie sequel, to solidny reboot – ta opcja wydaje mi się nawet bardziej prawdopodobna.
- Terra Nova – zapominany, zamieciony pod dywan serial SF, o którym nikt dziś nie pamięta, na którym w dniu premiery wszyscy wieszali psy, drwiąc z efektów specjalnych i familijnej otoczki. Tak, przyjąłbym jego sequel z otwartymi ramionami, pod warunkiem że dostałby większy budżet. Nawet teraz, po latach, upieram się, że tak ciekawego (i zmarnowanego) pomysłu wyjściowego science fiction nigdy nie miało.
- Gra o tron – te wszystkie wciąż żywe kontrowersje narosłe wokół ósmego sezonu Gry o tron można by uciszyć jakimś sprawnie zrealizowanym epilogiem głównej historii. Po finale tego rewelacyjnego serialu od razu naszła mnie myśl, że twórcy taki mają właśnie sprytny plan, by po latach wrócić do tych postaci i pokazać, jak ewoluowały, ale póki co świadomie odkładają ten pomysł na półkę w celu rozkręcenia promocji spin-offów. Pożyjemy, zobaczymy. Ja byłbym za.
- House of Cards – powiedzmy to sobie wprost: szóstego sezonu House of Cards bez Franka Underwooda nie dało się oglądać. Wnoszę zatem o kasację tego sezonu i nakręcenie po latach właściwego zakończenie tej historii, z udziałem Kevina Spaceya (czas leczy rany, więc aktor powinien kiedyś uporać się z oskarżeniami). Jeśli udało się fanom Ligi Sprawiedliwości, to może mnie też się uda.
Gracja Grzegorczyk-Tokarska
- Hannibal – fabuła, aktorstwo, estetyka, muzyka, napięcie, kryminalna intryga, humor, psychologia, lekcje gotowania, sztuka… i najlepsza z nich wszystkich historia miłosna. Ten serial miał praktycznie wszystko i nic dziwnego, że fani pokochali go od pierwszego wejrzenia. Wiem, że jego twórca Bryan Fuller miał pomysł na aż siedem sezonów, więc myślę, że wszyscy zasługujemy na jego niesamowicie ciekawą wizję Milczenia owiec. Gdy pierwszy raz dowiedziałam się o Hannibalu, była sceptyczna i wręcz go nienawidziłam. Dziś jestem orędowniczką tego, by Netflix przejął sprawę i dał nam pozostałe sezony, bo ten serial na to zasługuje.
- Black Box – serial został skasowany po jednym sezonie i to był błąd. To jedna z nielicznych produkcji, która nie stara się romantyzować zaburzeń psychicznych i pokazuje życie z chorobą afektywną dwubiegunową na przykładzie doktor Catherine Black. Wpada ona w manię i depresję, wdaje się w przypadkowe związki, widzi muzykę i stara się być tak normalna, jak tylko możliwe. Wydaje mi się, że produkcja zrobiła wiele dobrego, próbując przybliżyć to, z czym osoby dwubiegunowe muszą się mierzyć na co dzień, a co mało kto jest w stanie zrozumieć.
- Hemlock Grove – to jeden z moich seriali typu guilty pleasure, który zasługuje na to, by dostać jeszcze jeden sezon. Wiem, że główni bohaterowie raczej już nie powróciliby do swoich ról, biorąc pod uwagę, że większość z nich nie żyje, ale jestem ciekawa, co taki świr jak Eli Roth byłby w stanie wymyślić, by przyciągnąć widza przed ekran. Ta okrutna bajka pełna morderstw, wampirów, wilkołaków i innych dziwacznych postaci rodem z podań ludowych zasługuje mimo wszystko na dalsze rozwinięcie, gdyż świat stworzony na potrzeby serialu ma jeszcze wiele do zaoferowania.
- Gdzie pachną stokrotki – odmawiam uznania decyzji stacji ABC stwierdzającej, że wystarczą dwa sezony świetnego serialu Bryana Fullera. Decyzja ta była podyktowana strajkiem scenarzystów, który sprawił, że produkcja otrzymała dziewięć odcinków z zaplanowanych 22, po czym zakończyła swój żywot. Gdzie pachną stokrotki to fantastyczna eksploracja intymności między ludźmi, którzy nie mogą się dotknąć, gdyż wtedy jedno z nich umrze na zawsze. Ta dość przewrotna fabuła idealnie wpisuje się w czasy covidowe, gdzie bliskość z drugą osobą niesie ze sobą poważne skutki. Dalej czekam na powrót Neda i kolorowego świata czerpiącego pełnymi garściami m.in. z opowiadań Dr. Seussa. Ten serial zasługuje na drugą szansę.
- Mozart in the Jungle – po czterech niesamowitych sezonach nagradzanego serialu Amazon zdecydował się zakończyć produkcję. Moim zdaniem piąta seria byłaby jak najbardziej pożądana. Dlaczego? Po pierwsze domagam się godnego rozwiązania wątku Rodrigo, który cały czas próbuje odkryć, kim naprawdę jest. Po drugie z jego przyszłymi projektami wiąże się tyle różnych możliwości, że dla samych poszukiwań byłabym gotowa zasiąść przed ekranem na kilka dobrych godzin. Oczywiście, że wolałabym więcej muzyki niż romansu, ale jeśli ma to przywrócić jeden z moich ulubionych seriali, to niech tak będzie.
REKLAMA