REKLAMA
Szybka piątka
Filmy, na których ZASNĘLIŚMY

REKLAMA
Szybka Piątka #156
Złe samopoczucie, późna pora, niewyspanie, a może po prostu nuda zionąca z ekranu? Dziś piszemy o filmach, na których zdarzyło nam się zasnąć. Jeśli macie podobne doświadczenia, koniecznie podzielcie się nimi w komentarzu!
Odys Korczyński
- Przyjaciele – po „lekturze” kilkudziesięciu odcinków, gdy przygotowywałem się do napisania felietonu, pod koniec mojej tygodniowej przygody z serialem każdy kolejny odcinek sprawiał mi już psychiczny ból. Siedziałem na kanapie w swoim domu i gapiłem się na kanapę wyświetlaną w telewizorze, aż w końcu oddech zaczął mi zwalniać, stwierdziłem, że zmienię pozycję na leżącą i wyłączył mi się mózg.
- Przed północą – jeśli to ma być, jak to mówią tajemniczy krytycy, „największy romans współczesnego kina”, to stwierdzam, że niezmiernie się cieszę, że taka przegadana, przeintelektualizowana, monotonna relacja nigdy mi się nie zdarzyła. Zaliczyłem dwie części i przyznaję się, że tej nie dałem rady. Wydumanie dialogów, sztuczność prezentowanych przez dwójkę bohaterów nie jest w stanie mnie nawet poirytować. Zlewam je, ziewam. Fikcyjność tego rozwlekłego romansu jest porażająca.
- Avatar – zdarzyło się to oczywiście nie na pierwszym, historycznym dla 3D seansie, ale o wiele później. Kiedy opadnie kurz i nie ma trójwymiarowych efektów, pozostaje dość miałka historia. Ogląda się ją, ogląda, coś pisze, popija jakieś pszeniczne, a następnie przysypia. Całkiem przyjemny stan.
- Śmierć w Wenecji – nie wiem, czy bardziej usypia mnie niekończąca się obserwacja Tadzia przez Aschenbacha, czy dojmująca swoją chlastającą duszę złowroga energią muzyka Gustava Mahlera.
- Władca pierścieni: Powrót Króla – w przeciwieństwie do mojego redakcyjnego kolegi, Jacka, na pierwszym seansie nie zamknęły mi się oczy ani nawet na drugim. Problem nastąpił kilka lat po premierze, dzięki licznym telewizyjnym seansom. Obecnie każdy kolejny seans przyprawia mnie o dziwny stan. Gdzieś od połowy filmu ogrania mnie takie znudzenie, że projekcja staje się tłem do np. zjedzenia kolacji. Potem zaś, gdy znów próbuję się skupić, a produkcja zmierza już ku kulminacji, zaczynają kleić mi się oczy. I gdy już myślę, że film się zaraz skończy, on uparcie nie chce się skończyć. Trwa i trwa, a pożegnaniom nie ma końca. Ileż można. Zasypiam.
Łukasz Budnik
- Godzilla: Król potworów – zmęczenie zrobiło wówczas swoje, jednak sam film też nie jest bez winy. Wątek ludzki (podobnie zresztą jak w poprzedniku z 2014 roku) zupełnie nie angażuje, a sceny z Godzillą i innymi potworami – choć ładne wizualnie – dłużą się i są powtarzalne.
- Słoń – forma filmu Van Santa kompletnie do mnie nie trafiła, a długie (!) ujęcia zza pleców bohatera przechadzającego się po szkole w połączeniu z późną porą okazały się przeszkodą nie do pokonania.
- Kod da Vinci – książka była przyjemną lekturą, ale ekranizacja okazała się męcząca i zbyt długa. Szkoda, że najlepszy jej moment to sam finał (głównie dzięki muzyce Hansa Zimmera), bo niełatwo do niego dotrwać.
- Superman – wiem, że dla wielu film z Christopherem Reeve’em może być świetnym przykładem kina superbohaterskiego, mnie jednak wymęczył na tyle, że seans musiałem sobie podzielić na dwie raty.
- Iron Sky – jeśli gdzieś w tym filmie czai się fenomen czy potencjał na kult, zupełnie tego nie dostrzegam – co więcej, nie udało mi się nawet dotrwać do końca seansu (później to nadrobiłem, ale wrażenia się nie poprawiły).
REKLAMA