Connect with us

Szybka piątka

Filmy, na których ZASNĘLIŚMY

W filmach, na których ZASNĘLIŚMY, odkrywamy mroczną stronę kinematografii – od nudy po bolesne przeszłości. Co zasypiało widzów?

Published

on

Filmy, na których ZASNĘLIŚMY

Szybka Piątka #156

Advertisement
Złe samopoczucie, późna pora, niewyspanie, a może po prostu nuda zionąca z ekranu? Dziś piszemy o filmach, na których zdarzyło nam się zasnąć. Jeśli macie podobne doświadczenia, koniecznie podzielcie się nimi w komentarzu!

Odys Korczyński

  1. Przyjaciele – po „lekturze” kilkudziesięciu odcinków, gdy przygotowywałem się do napisania felietonu, pod koniec mojej tygodniowej przygody z serialem każdy kolejny odcinek sprawiał mi już psychiczny ból.

    Siedziałem na kanapie w swoim domu i gapiłem się na kanapę wyświetlaną w telewizorze, aż w końcu oddech zaczął mi zwalniać, stwierdziłem, że zmienię pozycję na leżącą i wyłączył mi się mózg.

  2. Przed północą – jeśli to ma być, jak to mówią tajemniczy krytycy, „największy romans współczesnego kina”, to stwierdzam, że niezmiernie się cieszę, że taka przegadana, przeintelektualizowana, monotonna relacja nigdy mi się nie zdarzyła. Zaliczyłem dwie części i przyznaję się, że tej nie dałem rady.

    Wydumanie dialogów, sztuczność prezentowanych przez dwójkę bohaterów nie jest w stanie mnie nawet poirytować. Zlewam je, ziewam. Fikcyjność tego rozwlekłego romansu jest porażająca.

  3. Avatar – zdarzyło się to oczywiście nie na pierwszym, historycznym dla 3D seansie, ale o wiele później. Kiedy opadnie kurz i nie ma trójwymiarowych efektów, pozostaje dość miałka historia. Ogląda się ją, ogląda, coś pisze, popija jakieś pszeniczne, a następnie przysypia.

    Całkiem przyjemny stan.

  4. Śmierć w Wenecji – nie wiem, czy bardziej usypia mnie niekończąca się obserwacja Tadzia przez Aschenbacha, czy dojmująca swoją chlastającą duszę złowroga energią muzyka Gustava Mahlera.
  5. Władca pierścieni: Powrót Króla – w przeciwieństwie do mojego redakcyjnego kolegi, Jacka, na pierwszym seansie nie zamknęły mi się oczy ani nawet na drugim. Problem nastąpił kilka lat po premierze, dzięki licznym telewizyjnym seansom.

    Obecnie każdy kolejny seans przyprawia mnie o dziwny stan. Gdzieś od połowy filmu ogrania mnie takie znudzenie, że projekcja staje się tłem do np. zjedzenia kolacji. Potem zaś, gdy znów próbuję się skupić, a produkcja zmierza już ku kulminacji, zaczynają kleić mi się oczy. I gdy już myślę, że film się zaraz skończy, on uparcie nie chce się skończyć. Trwa i trwa, a pożegnaniom nie ma końca. Ileż można. Zasypiam.

Łukasz Budnik

  1. Godzilla: Król potworów – zmęczenie zrobiło wówczas swoje, jednak sam film też nie jest bez winy.

    Wątek ludzki (podobnie zresztą jak w poprzedniku z 2014 roku) zupełnie nie angażuje, a sceny z Godzillą i innymi potworami – choć ładne wizualnie – dłużą się i są powtarzalne.

  2. Słoń  forma filmu Van Santa kompletnie do mnie nie trafiła, a długie (!) ujęcia zza pleców bohatera przechadzającego się po szkole w połączeniu z późną porą okazały się przeszkodą nie do pokonania.
  3. Kod da Vinci – książka była przyjemną lekturą, ale ekranizacja okazała się męcząca i zbyt długa.

    Szkoda, że najlepszy jej moment to sam finał (głównie dzięki muzyce Hansa Zimmera), bo niełatwo do niego dotrwać.

  4. Superman – wiem, że dla wielu film z Christopherem Reeve’em może być świetnym przykładem kina superbohaterskiego, mnie jednak wymęczył na tyle, że seans musiałem sobie podzielić na dwie raty.
  5. Iron Sky – jeśli gdzieś w tym filmie czai się fenomen czy potencjał na kult, zupełnie tego nie dostrzegam – co więcej, nie udało mi się nawet dotrwać do końca seansu (później to nadrobiłem, ale wrażenia się nie poprawiły).

Jacek Lubiński

Właściwie z rzadka zdarza mi się zasnąć na filmie – nie licząc festiwalowych potknięć i maratonów (pozdro dla ekipy pamietającej Matrixy!) większości takich przypadków i tak potem nie pamiętam, choć z pewnością było ich więcej niż poniższe pięć.

  1. Władca pierścieni: Powrót Króla – ten film jest gigantycznie za długi, zatem ze 2-3 razy zamknęły mi się oczy na pierwszym seansie. Być może dlatego, że byłem właściwie sam na sali, a być może dlatego, że są tam sceny po prostu ku*ewsko nudne.
  2. Długa podróż dnia ku nocy – eksperymentalna produkcja chińska ma tak powolne tempo i właściwie zupełny brak fabuły, że parę razy po prostu odpłynąłem. Ale co poradzę, skoro reżyser złożył wszystko z długaśnych ujęć, w których nic się nie dzieje.

    No cóż, trzeba sobie było wziąć tytuł bardziej do serca…

  3. Sextape  francuski obraz współczesnych nastolatek to rozkrzyczana patologia i prawdziwe męczące doznanie. W pewnym momencie straciłem więc cały animusz od natłoku wystrzeliwanych agresywnie z bohaterek słów oraz ich zachowania i uciąłem komara. Gorzej, że po otwarciu oczu dotarło do mnie, iż nic nie straciłem.
  4. Samsara – nie przeczę, że to piękny dokument, ale jego specyficzne tempo i pozbawiona jakiejkolwiek narracji forma wespół z idiotycznymi wstawkami o niczym okazały się silniejsze ode mnie, prowadząc mnie wprost w objęcia Morfeusza.

    Ale taki to już los festiwalowych projekcji.

  5. Oczekiwanie – właściwie jak wyżej. Wycinek z życia indyjskiego małżeństwa, które zwyczajnie mija się ze sobą, większość czasu spędzając samotnie w pracy, to bardzo ładne, poetyckie kino, na które jednak nie byłem przygotowany. Ślimaczy rytm codzienności samoistnie zamknął mi oczy na około dziesięć minut. Resztę seansu przetrwałem, przypominając sobie w głowie klasyki kina akcji.

Dominika Nowicka

  1. 20000 dni na Ziemi – perspektywa odliczania do tytułowego dwudziestotysięcznego dnia życia Nicka Cave’a potrafi podziałać równie usypiająco, co liczenie owiec, zwłaszcza gdy z głośników płyną kojące dźwięki rockowych ballad, od których wręcz miękną fotele kinowe. Poza kreowaniem wizerunku muzyka jako alternatywnego outsidera nie zapamiętałam zbyt wiele. Jednak o w połowie przespanym seansie nie było dane mi zapomnieć – kto kiedykolwiek zasnął na randce w kinie, ten zrozumie dlaczego…
  2. Upadek Cesarstwa Rzymskiego – za to za przyśnięcie na tym filmie czuję się w pełni rozgrzeszona.

    Wcześniej przebyłam ekspresowy maraton kina wojenno-historycznego, z którego czekał mnie egzamin lada dzień. Nic dziwnego, że monumentalne sceny batalistyczne tego ponad trzygodzinnego snuja, pomimo humorystycznych wstawek, nie trzymały mnie w napięciu ani przytomności o czwartej nad ranem.

  3. Zapaśnik – przespania tej pozycji najbardziej żałuję, nadal muszę ją nadrobić. Chociaż kino Aronofsky’ego zazwyczaj do mnie nie trafia, to ponoć Rourke wypadł znakomicie w tytułowej roli.

    Żadna też ze mnie miłośniczka wrestlingu, dlatego wydawało mi się, że to także żadna strata odpłynąć po paru minutach brutalnych walk. Dopiero później uświadomiono mnie o dramatycznym ładunku filmu, który pewnie byłby mi bliższy.

  4. Inferno – a może jednak bardziej żałuję przespania dokumentu Herzoga? Trudno orzec, gdy widziało się zaledwie pierwsze minuty filmu. Pamiętam jedynie hipnotyzujący początek opowieści o magmowym żywiole, drzemiącym we wnętrzu Ziemi. Nietrudno było się więc zdrzemnąć w ciepłej podkocykowej atmosferze, gdy temperaturę dodatkowo podkręcał widok bulgoczących wulkanów.
  5. Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda – wyjątkowo ten film udało mi się szczęśliwie dooglądać po latach. Psychologiczne portrety bohaterów z Dzikiego Zachodu robią robotę! Czemu więc zasnęłam? Może przydługi, streszczający fabularne clou tytuł uśpił moją ciekawość… Nawet jeśli coś w tym jest, to chyba jednak, podobnie jak w przypadku większości poprzednich pozycji, zwyczajnie za późno zasiadam przed ekranem albo piję za mało kawy.

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *