search
REKLAMA
Nowości kinowe

ŻYCZENIE ŚMIERCI. Więcej, niż się spodziewacie

Jan Dąbrowski

14 kwietnia 2018

REKLAMA

„Czuję, jakbym trafił do czyśćca” – zwierza się bohater swojej terapeutce. My też możemy mieć takie wrażenie, skoro co sezon trafiają nam się kolejne, zazwyczaj całkowicie zbędne remaki i przeróbki filmów, które znamy i kochamy. Mniejsza o powody, bo nie ma znaczenia, czy ktoś robi nową wersję klasyka dla pieniędzy, w celach propagandowych, czy w imię wyższego dobra. Grunt, żeby film był po prostu dobry. Zazwyczaj nie jest i na krótko po premierze świat o nim zapomina. Już nawet nie chodzi o to, czy to profanacja, ale raczej strata pieniędzy, pracy i czasu, zarówno twórców, jak i widzów. Tym razem padło na klasyk kina zemsty z Charlesem Bronsonem. Reżyseruje Eli Roth, znany ze swoich makabrycznych filmów i współpracy z Quentinem Tarantino. Za to scenariusz napisał Joe Carnahan, który pracował przy remake’u Drużyny A. Warto było?

Historia jest prosta jak konstrukcja kija i łatwo sobie ją dopowiedzieć, nawet nie oglądając żadnego Życzenia śmierci. Paul Kersey (Charles Bron…, przepraszam, Bruce Willis) jest praworządnym obywatelem. Pewnego wieczoru przebywa poza domem, a w tym czasie kilku oprychów włamuje się do jego domu, gdzie znajdują żonę i młodą córkę. Robi się paskudnie, napastnicy strzelają, matka ginie, a dziewczyna trafia do szpitala w śpiączce. Paul ze spokojem i godnością znosi żałobę po żonie, a ukochane dziecko odwiedza, kiedy tylko może. W międzyczasie wraca do pracy chirurga (nie architekta, jak w oryginale) i co jakiś czas przypomina się policji, która szuka sprawców napadu. Śledczy nie ukrywają, że przestępczość w mieście kwitnie, a jeśli podejrzani nie znajdą się sami, to lepiej nie spodziewać się sukcesów. Po pewnym czasie cierpliwość Kerseya wyczerpuje się i dochodzi do wniosku, że nie chce być dłużej bezradny. Zdobywa broń i zaczyna nocami wyrywać chwasty.

I od tego momentu Życzenie śmierci zaczyna robić się bardziej charakterne i – o dziwo – przemyślane. Ponieważ akcja ma miejsce współcześnie, Paul uczy się obsługi broni z filmików na YouTube. Za to kurs strzelectwa organizuje sobie w opuszczonym kontenerze. Nie jest to zbyt profesjonalne podejście, więc bohater z autopsji dowie się, czym jest rykoszet, i o tym, że jeśli źle trzyma broń, może zrobić sobie krzywdę. Z kolei przebranżowienie głównego bohatera z architekta na lekarza też nie jest bezsensownym udziwnieniem. Po pierwsze: jako chirurg Kersey ma pod dostatkiem ofiar strzelanin do przesłuchania w szpitalu, a zebrane od nich wiadomości pomagają mu w robieniu porządku na ulicach. Po drugie: wiedza medyczna o ludzkim ciele bardzo się przydaje zarówno w przypadku postrzału, jak i wyciągania z bandytów informacji, których po dobroci by nie udzielili. Cały ten wizerunkowy lifting Kerseya wychodzi mu na dobre, bo przez to bardziej przystaje do naszych czasów.

Nowe Życzenie śmierci zgodnie z oczekiwaniami nie dorasta oryginałowi do pięt, a Bruce Willis na zamiennik Charlesa Bronsona pasuje jak świni siodło. Ale to nic nie szkodzi, bo wcale nie musi. Eli Roth miał swoją wizję tej historii, uwspółcześnił ją odpowiednio i podrasował, żeby poziomem brutalności i agresji pasowała do naszych czasów. Nocne Chicago jest odpowiednio paskudne, a ulice pełne szumowin. W tej scenerii Paul w wykonaniu Willisa jest początkowo zmęczony i nijaki, ale im robi się mroczniej, tym bardziej się rozkręca.

Nie spodziewajcie się przełomowej produkcji, która łamie fabularne schematy, bo tutaj wszystko idzie jak po sznurku. Zresztą reżyser nawet nie próbuje robić nowych rzeczy. Zamiast tego stara się dostarczyć solidnej rozrywki i podać ją w możliwie lekki, chwilami zabawny sposób. A spostrzegawczy widz nawet wyłapie małe nawiązanie do Ojca chrzestnego. Warto zobaczyć nowego Paula Kerseya, niezależnie od tego, jak bardzo jesteście przywiązani do starego. Dostaniecie więcej, niż się spodziewacie.

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA