ZWIERZĘTA. W pogoni za króliczkiem
Anna (Birgit Minichmayr) i Nick (Philipp Hochmair) to małżeństwo w kryzysie. Ona pisze książki dla dzieci, a ostatnio próbuje swoich sił w powieści dla dorosłych. Jak sama mówi – pół żartem, pół serio – będzie o tym, jak żona zabija męża. On jest szefem kuchni i cieszy się powodzeniem u kobiet. Jedną z nich jest Andrea (Mona Petri), ich sąsiadka z trzeciego piętra, z którą Nick ma romans, o czym wie jego żona. By uzdrowić atmosferę, małżeństwo wyjeżdża na pół roku do domku w Szwajcarii. W tym czasie Anna będzie mogła popracować nad nową książką, a Nick znaleźć nowe przepisy do restauracji. Pod ich nieobecność mieszkania będzie pilnować Mischa (Mona Petri), znajoma Nicka. Początkowo wszystko wskazuje na to, że Zwierzęta to kolejny dramat o problemach dobrze sytuowanych Europejczyków w średnim wieku. Na szczęście to tylko przygrywka do właściwej akcji, a rozterki życiowe bohaterów stają się pretekstem do angażującej gry reżysera z widzem.
Wydarzenia łączą się ze sobą w niezwykły sposób. Kiedy małżeństwo nieopatrznie wjeżdża w owcę, Anna doznaje urazu głowy. W tym czasie podobnej kontuzji doznaje Mischa. Zarówno mieszkanie bohaterów, jak i wynajmowany domek mają pomieszczenie, do którego nie można wejść. Obie kobiety w pewnym momencie widzą tego samego kota, choć teoretycznie to niemożliwe. Zdarzenia rezonują między sobą, a związki przyczynowo-skutkowe rozjeżdżają się coraz bardziej. Choć wszystko się ze sobą łączy, nie są to połączenia oczywiste i wynikające z siebie w czasie.
Miłośnicy filmów igrających z widzem będą się świetnie bawić na Zwierzętach. Tropów do odnalezienia jest tu pod dostatkiem. Są stylistyczne nawiązania do Mulholland Drive Davida Lyncha i wydarzenia przywodzące na myśl Lokatora Romana Polańskiego, a z każdym kolejnym seansem będą pojawiać się następne skojarzenia. Można też wyjść od tytułu filmu i przypisać pojawiającym się zwierzętom ich symboliczne znaczenia. Potrącenie owcy to koniec z łagodnością i posłuszeństwem w związku Anny i Nicka. Ryba kupiona na targu to nieświadomość bohaterów, co jest prawdą, a co urojeniem. A ptak rozbijający się na ścianie ich domku to zwiastun śmierci, co sugeruje też namawiający jedną z postaci do morderstwa egipski, czarny kot – symbol Bastet, bogini małżeństwa. Każda droga przez film Grega Zglińskiego będzie tak samo dobra, tak samo dostarczy satysfakcji i dokładnie tak samo zaprowadzi donikąd. W tym przypadku to jednak nie jest zarzut, tylko zaleta. Zwierzęta to cykl powracających wydarzeń, które nakładają się na siebie, ale nie prowadzą do finału, tylko dalszego zapętlenia. Jak znak nieskończoności lub schody w Relatywności Mauritsa Cornelisa Eschera, litografii będącej inspiracją dla twórców.
Podobne wpisy
Filmów opartych na takim pomyśle nie brakuje, lecz wciąż stanowią zdecydowaną mniejszość, co może odstraszać część widzów. Finał jest nietypowy i rozczaruje każdego, kto czekał na rozwiązanie zagadki – bo zagadki de facto nie ma. Zamiast tego jest żonglerka motywami, sztuczki z udziałem kota, który jednocześnie jest i go nie ma, a także zaburzenia chronologii. Do tego dochodzą bohaterowie wątpiący w swoją poczytalność, kwestionujący nawet rzeczywistość. Na szczęście twórcy niczego nie ułatwiają. Zamiast podpowiadać, co jest prawdą, a co przywidzeniem, Greg Zgliński coraz bardziej gmatwa przebieg wydarzeń i dokręca surrealistyczną śrubę. Jednak ma ona dwa końce. Fani nieszablonowych filmów wychodzących poza gatunki będą mieli satysfakcję z seansu. Za to miłośników układania puzzli może przyprawić o ból głowy, bo poszczególne elementy nie będą układały się w obrazek zamknięty w ramach. W Zwierzętach najlepsze jest to, że zamiast zagadki do rozwiązania oferuje pogoń za króliczkiem, która jest znacznie ciekawsza niż jego schwytanie.