ZOO ZÉRO. Artystowski surrealizm z nutą science fiction
Zoo Zéro przypomina parodię filmu surrealistycznego, tyle że niezbyt zabawną.
Streszczenie fabuły Zoo Zéro jest nieomal niemożliwe, ponieważ film Fleischera nie ma tradycyjnej narracji, ale spróbujmy. Akcja toczy się po wybuchu epidemii groźnej choroby w nieznanym kraju (prawdopodobnie jest to jakiś reżim lub junta wojskowa, bo radio co chwilę donosi o stanie zdrowia przypuszczalnego przywódcy państwa, bezimiennego generała). Eva jest popularną piosenkarką występującą w dekadenckim klubie nocnym Arka Noego, którego goście noszą zwierzęce maski. Otoczenie śpiewaczki to menażeria różnych dziwaków, wśród których wyróżniają się: jej dotknięty karłowatością menadżer Uwe, filozofujący szofer brzuchomówca Yves i Yavé, tajemniczy zarządca ogrodu zoologicznego, który przychodzi do klubu, by posłuchać Evy.
Alain Fleischer studiował literaturę współczesną, językoznawstwo, semiologię i antropologię na Sorbonie i w École des Hautes Études en Sciences Sociales. Działalność na polu filmowym zaczął w latach 60., realizując jako scenarzysta i reżyser (czasami też jako montażysta i operator kamery) filmy średnio- i krótkometrażowe, m.in. Un film inachevé (1962), Un hiver à Majorque (1965) oraz Comment pouvons-nous le supporter? (1969). W pełnym metrażu zadebiutował filmem Montage IV (1968); od tamtej pory nakręcił dziesiątki obrazów fabularnych i dokumentalnych pokazywanych na międzynarodowych festiwalach (Cannes, Wenecja, Locarno, Berlin, Rotterdam, Montreal, Toronto itd.), wykładał także sztuki wizualne i teorię filmu na uczelniach wyższych.
Zoo zéro to dziwaczne połączenie surrealizmu i science fiction. Z konwencji fantastycznonaukowej nie przychodzą ani techniczne wynalazki, ani jakieś niesamowite postacie bohaterów, raczej tylko postapokaliptyczna rzeczywistość. Z surrealizmu wywodzi się cała reszta: „mówiona” czołówka w duchu Hydrozagadki (1970) Andrzeja Kondratiuka (tutaj zamiast Igi Cembrzyńskiej słychać anonimowy głos przepuszczony przez vocoder), ekscentryczne postacie, groteskowe dialogi na granicy bełkotu, sekwencje obfitujące w nachalny symbolizm, instrumentalne wykorzystanie muzyki (Czarodziejski flet Mozarta) i kadry sfotografowane w chłodnych błękitach przez Brunona Nuyttena [autora zdjęć m.in. do pamiętnego horroru Opętanie (1981) Andrzeja Żuławskiego].
Pomimo interesującej oprawy wizualnej, która jest największym walorem filmu [niewykluczone, że wywarła pewien wpływ na Bunker Palace Hôtel (1989) Enkiego Bilala i Delicatessen (1991) Jean-Pierre’a Jeuneta i Marca Caro], seans przypomina tortury. Trudno mówić tu o jakiejkolwiek historii: Zoo zéro to zlepek luźnych scenek połączonych osobą Evy wędrującej przez opustoszałe miejskie krajobrazy. Jednak ta wędrówka prowadzi donikąd i nic z niej nie wynika, bo całość ma charakter artystowski w najgorszym tego słowa znaczeniu, czyli przerostu formy nad treścią. Szkoda tylko świetnych aktorów, zwłaszcza zdegradowanej do roli rozchichotanej idiotki Alidy Valli oraz Klausa Kinskiego, którego charyzmy i wielkiego talentu nie wykorzystano tutaj nawet w połowie.