search
REKLAMA
Archiwum

ZOMBIE SS. Kawał dobrej zabawy

Piotr Kocoń

11 lipca 2019

REKLAMA

Jak to zwykle bywa, nasi sympatyczni bohaterowie, bo nikt chyba nie będzie darzył sympatią grupki martwych nazistów, spędzają bardzo miło czas, flirtując, oddając się cielesnym uciechom, pijąc i grając w przeróżne gry. Ot, typowa imprezka młodych ludzi. Do czasu. Do czasu aż zło nie wyjdzie z lasu. Bo gdy już wychodzi, mamy wyborny spektakl, którego głównym bohaterem jest obficie lejąca się posoka. Oglądając ten film, miałem wrażenie, że twórcy chcieli oddać hołd pionierom gatunku gore i moim skromnym zdaniem udało im się to w 100%. Kolejny szczegół, na jaki warto zwrócić uwagę, to przede wszystkim wygląd naszych antybohaterów. Rozkładające się postacie ubrane w mundury Wermachtu i Waffen SS (te drugie znacznie lepiej się prezentują). Są wiecznie wkurzeni – wiadomo – to naziści, a oni tak po prostu muszą. I bardzo, ale to bardzo nie lubią, gdy ktoś zaiwania im ich skarby. Wtedy robią się naprawdę źli. Może dziwić, że mając do dyspozycji karabiny i inną broń palną, owi przyjemniacy upodobali sobie walkę wręcz przy użyciu bagnetów i swoich silnych ramion. Ale dzięki temu całość nabiera smaczku. Również dzięki temu nasi bohaterowie mają sposobność wykazania się niesamowitą kondycją fizyczną i umiejętnościami wykorzystania wszelkiego sprzętu domowego użytku, zaczynając od noży, a na pile mechanicznej kończąc. Robią to fachowo, jak przystało na potomków wikingów. Stawiają czoła hordom wkurzonych zombie. Najlepsze, jeżeli już mówimy o zombie, jest to, że nie chodzi im wcale o pożywienie. W przeciwieństwie do swoich amerykańskich braci, norweskie odpowiedniki nie konsumują naszych bohaterów, zadowalają się wyłącznie rozerwaniem ich na najmniejsze kawałeczki. Chodzi im tylko i wyłącznie o złoto. Duży plus za to, że nie musimy po raz kolejny być świadkami konsumpcji. Tu liczy się tylko walka. Kolejnym plusem jest gra aktorów. Naprawdę nieźle jak na amatorów, serwują nam spektakl okraszony dość dużą dawką czarnego humoru.

Jakie minusy? Język norweski jest piękny, ale niestety niezrozumiały. Tak więc oglądając ten film na DVD, trzeba się będzie zadowolić napisami lub – pożal się boże – nieszczęsnym lektorem, a wiadomo, że wtedy trudniej skupić uwagę na filmie. Piszę DVD, bo szczerze wątpię, aby nasi zacni dystrybutorzy wpuścili go do kin. Są zbyt zajęci liczeniem pieniążków z takich kasowych “dzieł”, jak Kochaj i tańcz i ich tłuściutkie paluszki będą zbyt zmęczone, aby jeszcze pouderzać w klawiaturę i znaleźć film warty wprowadzenia na duże ekrany. Chociaż nie wiem, nie znam się i może okazałby się on wielką finansową klapą. Mimo wszystko Dead snow jest wart zobaczenia, niesie ze sobą świeży powiew, który rozwiewa zgniliznę obecną w naszych kinach czy na półkach sklepowych, przez którą unikatowe lub niszowe produkcje musimy zamawiać często za granicą. I teraz Dead Snow kieruje swój zgniły palec w Twoją stronę z pytaniem: “Czy jesteś na mnie gotowy/a…?

Tekst z archiwum film.org.pl (07.04.2009).

REKLAMA