Zbieg z Alcatraz
Polski tytuł oszukuje. Nie o ucieczkę ze słynnego Alcatraz chodzi, ale o zemstę na nieuczciwym wspólniku i żonie, która zdradziła. Oboje pozostawili Walkera na pewną śmierć właśnie w opuszczonym więzieniu, ale złodziej niespecjalnie chce się wybrać na tamten świat. Po pewnym czasie, już w pełni sił, wraca do miasta wyrównać rachunki.
Film Johna Boormana powstał w oparciu o powieść The Hunter Donalda E. Westlake’a (napisaną pod pseudonimem Richard Stark), która to posłużyła również za podstawę Godziny zemsty (1999) z Melem Gibsonem w roli głównej. W późniejszej wersji bohater nazywa się Porter, w Zbiegu z Alcatraz jest to Walker, w książce natomiast Parker. Powodem tych zmian był sam Westlake, który zabronił wykorzystywania nazwiska stworzonej przez siebie postaci w ekranizacjach. Bohater dwudziestu czterech powieści doczekał się kilku filmowych wcieleń, w każdej nazywał się inaczej i dopiero po śmierci autora jego żona uchyliła ten zakaz, dzięki czemu Jason Statham nazywał się w Parkerze (2013) już tak, jak powinien.
Dlaczego kino tak chętnie korzysta z postaci Parkera, nietrudno zgadnąć. To zimny, ale nie pozbawiony zasad kryminalista, twardziel, którego nie da się zabić. Można próbować, jednak on zawsze przeżyje i zawsze postawi na swoim. Należy mówić o pewnej ambiwalencji, bo bohater Westlake’a nie przebiera w środkach i niespecjalnie interesuje go porzucenie przestępczego procederu – jest draniem, ale naszym draniem. Pomaga również, gdy w Parkera (jakkolwiek się nazywa) wciela się aktor, z którym możemy się utożsamić, bądź widzimy w nim coś więcej niż zbira. Gibson był świetny, Statham nienajgorszy, Robert Duvall z The Outfit (1973) już mniej. Jaki jest Lee Marvin w Zbiegu z Alcatraz? Zaskakująco melancholijny.
Zresztą dzieło Boormana prezentuje się wyjątkowo nie tylko jeśli porównać je do przyszłych adaptacji prozy Westlake’a, ale i do powstałych w latach sześćdziesiątych filmów sensacyjnych. Reżysera bardziej od intrygi wydaje się interesować stan emocjonalny głównego bohatera, poczucie pewnej nieokreślonej obcości. Nie da się ukryć, że Walker jest innym człowiekiem po dojściu do siebie, niż gdy poznajemy go z retrospekcji. Tak, jakby stracił coś więcej niż żonę, przyjaciela i pieniądze. Zdaniem wielu krytyków obserwujemy działania człowieka, który tak naprawdę zginął w Alcatraz, a zemsta, jakiej się dopuszcza, ostatnia rzecz trzymająca go przy życiu, jest w rzeczywistości majakiem umierającego. Marvin umie być jednocześnie gwałtowny i nieobecny, metodyczny, nieustępliwy, ale nie zatracony w gniewie. Tak jakby przez zdradę stracił więcej, niż jest w stanie odebrać swoim przeciwnikom. A skoro tak, jaki jest sens zemsty? Dla zasad? Dla siebie? Dla kogoś stojącego obok?
Taką osobą jest Yost, człowiek, który tłumaczy Walkerowi, gdzie ma szukać oraz w kogo uderzyć (tajemnicza Organizacja), aby odebrać swoje pieniądze. Przez większą część filmu jest to widmowa postać – nie znamy okoliczności ich spotkania, nie wiemy, jaką rolę spełnia Yost w całej intrydze, ani dlaczego Walker mu ufa. Finałowe wyjaśnienie jego obecności wydaje się logiczne, choć powoduje, że nawet coś tak osobistego jak zemsta na tych, których główny bohater wcześniej kochał, wydaje się być zaprogramowana przez kogoś innego. Jeśli przyjąć, że cały film jest zbudowany na halucynacji umierającego Walkera, konkluzja wydaje się być druzgocąca – ostatnia myśl, aby wyrównać rachunki, kończy się jeszcze jedną zdradą.
Również stylistyka podkreśla nierealność całej sytuacji oraz postaci granej przez Marvina. Liczne retrospekcje w pierwszej partii filmu ukazują nam Walkera jako człowieka pełnego energii i radosnego, który po powrocie z martwych zmienia się w niedostępną bryłę lodu, miejscami nawet zmęczonego straceńca. Zaburzenie linearności sprawia również, że czas wydaje się płynąć wedle własnego uznania. Ile czasu Walker spędził na wyspie? Jak długo siedział samotnie w mieszkaniu swojej żony, Lynne? W łazience upuszcza flakonik perfum do wanny, ale gdy spogląda w dół, widzi wiele rozbitych już wcześniej kosmetyków, które zmieszane tworzą wielokolorową breję. Podobnie wspomnienia mieszają się z teraźniejszością, a podczas sceny seksu bohatera z siostrą swojej żony ich twarze zmieniają się kilkukrotnie – Walker staje się na moment swoim zdradzieckim kumplem Malem, Chris przeistacza się zaś w Lynne. Wydaje nam się, że obserwujemy dziwny miłosny czworokąt. Również dźwięk i muzyka ubierają standardową fabułę w oniryzm, który co rusz daje o sobie znać.
Zbiega z Alcatraz można traktować w kategoriach klasycznego kina zemsty, ale byłoby to zbytnim uproszczeniem dla filmu tak silnie uderzającego w realizm swojego bohatera i jego misji. Być może był to przejaw czasów kontestacji, w których ekranizacja Westlake’a powstała, choć patrząc na Lee Marvina, nigdy bym nie skojarzył krwawej podróży Walkera z psychodeliczną naturą wizji dzieci-kwiatów.
Od premiery dzieła Boormana minęło już prawie pół wieku, w międzyczasie film doczekał się łatki klasyka, jednocześnie inspirując rzeszę przyszłych reżyserów. Najbardziej widoczne jest to w filmografii Stevena Soderbergha, który ze Zbiega z Alcatraz „kradnie” na potęgę przy realizacji swoich obrazów, zwłaszcza zbliżonego tematycznie Angola (1999).
Sam Boorman okazał się wielce utalentowanym twórcą, w późniejszym czasie kręcąc przede wszystkim głośne Wybawienie (1972), z Jonem Voightem i Burtem Reynoldsem. Dramat o spływie kajakowym, który dla czterech mieszczuchów zamienia się w prawdziwy horror, gdy zmuszeni są walczyć o przeżycie zarówno z tubylcami, jak i naturą, przyniósł samemu reżyserowi dwie nominacje do Oscara (najlepszy film i reżyseria). Podobał się również startujący w konkursie w Cannes Excalibur (1981), film fantasy o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu, z rozpoczynającymi swoje kariery Liamem Neesonem, Gabrielem Byrnem i Patrickiem Stewartem. Warto również wspomnieć docenionego przez krytykę Generała (1998), czarno-białą autentyczną historię legendarnego irlandzkiego przestępcy Martina Cahilla, w którego wcielił się Brendan Gleeson. Równie spektakularne jednak były porażki Boormana – w kuriozalnym Zardozie (1974) Sean Connery paradował w stroju, którego mógłby mu pozazdrościć Borat, zaś Egzorcysta II: Heretyk (1977) po dziś dzień uchodzi za jeden z najgorszych sequelów, jakie kiedykolwiek powstały. Z Lee Marvinem udało mu się zrobić jeszcze Piekło na Pacyfiku (1968), natomiast trzydzieści lat później reżyser zrealizował dokument poświęcony jego relacjom i pracy ze zmarłym w 1987 roku aktorem.
Zbieg z Alcatraz zajmuje należyte miejsce w historii kina jako przykład wzorcowo nakręconego filmu sensacyjnego, jednocześnie sugerującego, że pod powierzchnią prostej historii kryje się całkiem inna, przesiąknięta fatalizmem i bezradnością. Walker wyrusza na łowy, choć nieważne, co by zrobił, i tak wróci do punktu wyjścia. Wyciągnięty na światło dzienne egzystencjalizm u Boormana ciekawie koresponduje z innym filmem z Marvinem, Zabójcami (1964) Dona Siegela, gdzie płatnego zabójcę zaczyna męczyć, dlaczego jego ostatni cel nawet nie próbował uciekać, jakby był już przygotowany i pogodzony ze śmiercią. Być może poznanie odpowiedzi na wtedy postawione pytanie sprawiło, że Marvinowski Walker jest, jaki jest.
korekta: Kornelia Farynowska