ZAKOCHANY ANIOŁ (2005)
Zakochany Anioł – kontynuacja znanego i lubianego Anioła w Krakowie – to sympatyczny, acz żałosny gatunkowy miszmasz. I o ile to, że nastrój jest przesłodki, Krzysztof Globisz przepocony, a Kraków w tle przeuroczy można jeszcze wytrzymać, o tyle dopełnienie tego filmowego zestawu staje się już niestrawne.
Czegóż tu bowiem nie znajdziemy? Jest scenka musicalowa rodem z Deszczowej piosenki, są aniołowie promujący seks przed ślubem (!), są głupie gagi żywcem wyjęte z amerykańskich komedii lat 80., jest nawet krucjata krakowskiego pijaczka do złowrogiej stolicy. I jednego tylko nie ma. Wypełniacza zabrakło. Słowem: scenariusz diabli wzięli. Jak każdy sequel, tak i Zakochany anioł kieruje się zasadą “więcej i mocniej”, co jednak nie chce jakoś specjalnie iść w parze z także wymaganym tutaj “lepiej”. Na potrzeby drugiej części filmu okazuje się oczywiście, że misja znanego nam anioła Giordano jeszcze nie dobiegła końca. Ba, najciekawsza jej część dopiero przed nami!
Oto Krzysztof Globisz traci swe wszystkie anielskie przymioty i staje sam, bezbronny i z nadwagą przed trudnym zadaniem bycia człowiekiem z krwi i kości. Niestety, Giordano nie powie “vanitas”, nie dotknie ciemnej strony życia i nie zostanie skrojony w parku o północy. Nawet “sterczące suteczki”, jakimi pochwali się przed nim w agencji towarzyskiej Dorota Segda, nie podziałają na naszego ex-anioła. Nie, takich duchowych przygód tu nie uświadczymy! Zamiast tego Giordano zakocha się ze wzajemnością, będzie chodził z niebieskim balonikiem po rynku, śpiewał, tańczył i gotował. I można się chyba jedynie zakrztusić, spijając te strumienie wszelkiego szczęścia ze srebrnego ekranu…
Nie przeczę, że polskiemu kinu na potęgę potrzebna jest “baśń”. Nie przeczę, że Polacy potrzebują trochę koloru i optymizmu i że to właśnie FILM może im takich wrażeń dostarczyć. Niech przykład Zakochanego anioła stanowi jednak ostrzeżenie dla wszystkich czterdziestokilkuletnich reżyserów, w których jakimś cudem uchowało się coś z dziecka. Ostrzeżenie mówiące, że filmowa baśń nie może być naiwna. Filmowa baśń – zważywszy, że ma nam pozwolić ślepo wierzyć w harmonijny obraz świata – powinna być nawet bardziej przemyślana i wyważona niż jakakolwiek inna produkcja.
Reżyser Zakochanego anioła, Artur Więcek, zapomniał zaś chyba, że współczesnego, zaganianego widza do świata baśni trzeba najpierw wprowadzić. Zapomniał o czynniku prawdopodobieństwa zdarzeń i wiarygodności postaci, który pozwoliłby widzom zwyczajnie dać się nabrać na “Globiszowego anioła”. Zamiast tego Więcek bezmyślnie odlatuje w krainę niebieskich i różowych chmurek. Nie wiem jak inni, ale ja wcale, a wcale nie mam ochoty z nim latać… Polskie kino miało ostatnio dobrą passę.
Niestety Zakochany anioł dość boleśnie ją przerwał. Jeśli jednak ktoś szuka w filmie mocnych wrażeń lub chce po prostu usłyszeć z ust Doroty Segdy złotą sentencję o “sterczących suteczkach” , to ze swojej strony zatrzymywać nielicznych chętnych nie będę. Dwie grupy widzów niech się jednak lepiej od filmu Więcka trzymają z daleka. Pierwsi to ci malkontenci, którzy tylko narzekają na polskie kino, bo niby po co dawać im do ręki gotowe argumenty. Drudzy zaś to ci, którym pierwsza część Anioła przypadła do gustu, nie widzę bowiem powodu, aby psuć sobie – pozytywne przecież – skojarzenia ze skrzydlatym Globiszem.
PS A jakby ktoś jeszcze wątpił w siłę i moc Telewizji Publicznej w kształtowaniu społecznych gustów, to uprzejmie informuję, że Agencja Filmowa TVP jest jednym z producentów filmu Artura Więcka.
Tekst z archiwum film.org.pl.