search
REKLAMA
Recenzje

ZABÓJCZE RADIO. Zapomniany film komediowy wyprodukowany przez Lucasa

„Zabójcze radio” rozpoczyna się w pewien wieczór w 1939 roku, gdy do trzech wiodących stacji radiowych ma dołączyć kolejna.

Tekst gościnny

9 lutego 2025

radioland murders zabójcze radio
REKLAMA

Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.

Cała właściwie kariera George’a Lucasa opiera się na sięganiu po rzeczy, które fascynowały go w dzieciństwie lub za młodu i prezentowaniu ich na współczesną (w momencie tworzenia) modłę. W „Amerykańskim graffiti” nawiązywał do własnego wkraczania w dorosłość, saga „Gwiezdnych wojen” to hołd złożony starym serialom i filmom science fiction, a przygody Indiany Jonesa są parafrazą produkcji przygodowych, które pochłaniał będąc chłopcem. Wyprodukowane przez niego „Zabójcze radio” doskonale wpisuje się w ten schemat, miało bowiem przywoływać czasy hegemonii radia, zanim telewizja zawładnęła umysłami ludzi. Dodatkowo, by jeszcze mocniej podkreślić w jakiej epoce toczy się akcja, fabuła jest stylizowana na szalone komedie z lat trzydziestych, szczególnie serię filmów z Abottem i Costello, a zwłaszcza jeden z nich – „Abbott i Costello – Kto to zrobił?”.

„Zabójcze radio” rozpoczyna się w pewien wieczór w 1939 roku, gdy do trzech wiodących stacji radiowych ma dołączyć kolejna. W budynku rozgłośni, tuż przed inauguracją, spotykają się słuchacze, a także sponsorzy i zaproszeni goście, oczekując na pierwszą audycję. Z początku wszystko idzie w miarę dobrze, jeśli nie liczyć kapryśnych scenarzystów, zwyczajowych niesnasek w zespole i ogólnego podenerwowania. W pewnym momencie jednak, z głośników odzywa się złowrogi szept, a zaraz potem ginie jeden z muzyków. A to tylko pierwsza z kilku ofiar…

radioland murders zabójcze radio

Fabuła jest tu w zasadzie umowna, choć na siłę można ją wpasować w popularny schemat „whodunit”, czyli klasyczną niemalże zagadkę kryminalną – grupa ludzi, zamknięta w jakiejś lokacji, wśród których czai się morderca. Przy czym „Zabójcze radio” stanowi parodię tego motywu, bo owszem, są ofiary, ale całość została przedstawiona jako szalona zgrywa, pełna gagów i nie do końca normalnych bohaterów. Nic tu nie jest na poważnie, a dodatkowo historia rozgrywa się jakby dwutorowo – z jednej strony mamy protagonistów usiłujących znaleźć zabójcę, a z drugiej śledzimy wielkie, nadawane na żywo radiowe show. Twórcy zaglądają za kulisy pracy w rozgłośni z lat trzydziestych. Pokazują, oczywiście w krzywym zwierciadle, jak wyglądało przygotowanie i nadawanie audycji oraz próbują przybliżyć współczesnemu widzowi z czym mierzyli się kiedyś twórcy programów wysyłanych na falach eteru. W budynku stacji panuje nieopisany chaos, scenarzyści piszą teksty na kolanie, każdy gdzieś biega, coś przenosi, krzyczy, zmienia strój, spieszy się, by zdążyć wszystko przygotować przed wejściem na antenę, a na scenie aktorzy zabawiają publiczność w studiu i przed radioodbiornikami. W całe to pandemonium wpisany jest jeszcze wątek Penny i Rogera Hendersonów (odpowiednio Mary Stuart Masterson i Brian Benben), których małżeństwo wisi na włosku.

Korzenie filmu sięgają lat siedemdziesiątych. George Lucas, po swoim pierwszym dużym sukcesie komercyjnym i artystycznym („Amerykańskie graffiti”), przymierzał się do nakręcenia dwóch kolejnych obrazów – o złotym wieku radia i niezatytułowanej jeszcze wtedy produkcji science fiction. „Zabójcze radio” zostało nawet oficjalnie zapowiedziane, a odtwórcy głównych ról wybrani, ale ostatecznie nie doszło do realizacji. Później Lucas zajął się „Gwiezdnymi wojnami” i sagą Indiany Jonesa, które całkowicie go pochłonęły, jednak temat wciąż od czasu do czasu wracał, choć nie udawało się wejść na plan zdjęciowy (w pewnym momencie z projektem łączony był Steve Martin). Dopiero w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy technologia rozwinęła się na tyle, by dało się wygenerować część ujęć komputerowo i dzięki temu obniżyć koszty scenografii, prace nad filmem mogły wreszcie ruszyć (realizowano go w przerwie kręcenia kolejnych odcinków „Kronik młodego Indiany Jonesa”).

radioland murders zabójcze radio

Na stołku reżysera Lucas zatrudnił Mela Smitha, brytyjskiego komika, znanego choćby z udziału w doskonałej komedii „Czacha dymi”, a przed kamerę zaprosił kilka dużych nazwisk. W kadrze można zobaczyć między innymi Neda Beatty’ego, Christophera Lloyda jako speca od efektów dźwiękowych (swoje sceny nagrał w jeden dzień), Bobcata Goldthwaita, Petera MacNicola, Stephena Tobolowsky’ego oraz Briona Jamesa. W pierwotnej wersji scenariusza pojawiło się również mnóstwo nawiązań do gwiazd radiowych i filmowych z lat trzydziestych, wprawdzie jeszcze czytelnych dla ludzi żyjących czterdzieści lat później, ale już niekoniecznie dla widzów w ostatniej dekadzie XX wieku, dlatego fabuła została odpowiednio przepisana.

Co ciekawe, Lucas stwierdził w jednym z wywiadów, że Roger i Penny Hendersonowie to rodzice Curta Hendersona, czyli jednego z bohaterów „Amerykańskiego graffiti”, którego odgrywał tam Richard Dreyfuss. Zatem „Zabójcze radio” stanowi prequel wcześniejszego filmu Lucasa. Twórca lubił wracać do korzeni stworzonych przez siebie postaci, czego efektem był serial o młodości Indiany Jonesa oraz, przede wszystkim, części I-III „Gwiezdnych wojen”.

Film okazał się klęską finansową i dzisiaj jest właściwie zapomniany. Wydaje mi się, że głównej przyczyny złego przyjęcia należy upatrywać w zbyt szybkim tempie i ogólnym chaosie. Widz jest bombardowany gagami, ale niestety nie wszystkie działają (choć zdarzają się wyśmienite). Natomiast panujący w rozgłośni radiowej zamęt skutecznie utrudnia śledzenie fabuły, która ginie w zalewie szybko następujących po sobie scen. Poza tym przez długi czas nie wiadomo właściwie kto jest głównym bohaterem. Mimo wszystko jednak, nie potrafię całkowicie skreślić tej produkcji, bo podczas seansu można naprawdę poczuć nostalgię do złotych czasów radia, nawet jeśli ma się o wiele za mało wiosen na karku, by je pamiętać.

REKLAMA