ZABÓJCZA BROŃ. 30 lat od premiery
W jaki sposób Black rozpoczyna Zabójczą broń? Każąc półnagiej, zaćpanej dziewczynie wyjść na balkon wieżowca i skoczyć. Śmierć na miejscu, a scena porażająca, bo niepojęta – podniecający początkowy obraz leżącej z odsłoniętymi piersiami dwudziestolatki zostaje wkrótce zastąpiony innym, gdy jej zwłoki dekorują dach zaparkowanego przed budynkiem samochodu. Później dowiadujemy się, że było to zabójstwo, choć przecież dziewczyny nikt nie popchnął. Zatem niewidzialny przeciwnik, tym potężniejszy, bo bezosobowy. Ale gdy w końcu przybiera rysy Gary Buseya, z czarnymi jak u rekina ślepiami, wcale nie robi się przez to łatwiejszy do pokonania. Ponownie zawdzięczamy to Blackowi. Zamiast przedstawić czarny charakter w akcji, w pierwszej scenie scenarzysta przypala rękę pana Joshuy zapalniczką, aby pokazać jego odporność na ból, siłę charakteru i brak jakichkolwiek zahamowań. Gdy Riggs zalewa się łzami, wspominając zmarłą żonę, Joshua odmawia sobie typowo ludzkiej reakcji na poparzenie. Bez względu na śmieszno-poważną tonację, tekst Blacka prezentuje zło nie tylko pod postacią standardowych, jak na lata osiemdziesiąte, handlarzy narkotyków, ale przede wszystkim jako bezduszną, amoralną i sadystyczną siłę, zagrażającą zwłaszcza dzieciom. Jedna dziewczyna zabija się, skacząc, wcześniej wciągnięta w narkotyki i porno biznes, inna staje się zakładnikiem, z możliwym podobnym losem. Nic dziwnego, że tymi, którzy mogą ich powstrzymać, są piewca życia rodzinnego i cierpiący po śmierci ukochanej desperat. W filmografii Blacka aż roi się od takich duetów, pozornie słabszych i w jakiś sposób skrzywdzonych przez los, w rzeczywistości czerpiących siłę właśnie dzięki swojemu człowieczeństwu.
W końcu ten, który Zabójczą broń podpisał, czyli Richard Donner. Do tamtego momentu reżyser kojarzony z różnymi odmianami kina gatunkowego (Superman, Omen, The Goonies, Zaklęta w sokoła), przez resztę swojej kariery utożsamiany głównie z filmami akcji. I nie ma się czemu dziwić. Donner, obecnie już na zasłużonej emeryturze, potrafił uwiarygodnić nawet najbardziej nieprawdopodobne momenty, stwarzając pozór realizmu, przede wszystkim jednak dbając o efektowność obrazu. Oglądając film, łatwo dostrzec, jak przez cały czas buduje sobie grunt pod to, co najbardziej przyciąga miłośników sensacji, nigdy nie kręcąc scen akcji tylko dla samego technicznego popisu. Dzięki temu najlepszą sekwencją nie jest wcale pustynna strzelanina, ale poprzedzające je oczekiwanie na pana Joshuę, kiedy ku samotnemu Murtaugh zmierza karawana złożona z kilku samochodów i śmigłowca. Pokaz siły rozpoczyna się i kończy właśnie wtedy – to, co dzieje się później, jest już tylko tego przypieczętowaniem.
Co nie znaczy, że gdy do akcji ostatecznie dochodzi, nie robi ona wrażenia. W pierwszej Zabójczej broni może jej jeszcze nie być tak dużo, jak w kontynuacjach, lecz za każdym razem odznacza się mistrzowskim wykonaniem i doprowadzoną do granic przesady pomysłowością. Wtedy imponowała świeżością, dziś należy ją docenić za klasyczny wręcz sznyt, nic nie tracący na jakości. Duża w tym zasługa Stuarta Bairda, prawdopodobnie najlepszego montażysty filmów sensacyjnych, potrafiącego nadać wewnętrzną logikę w nawet najbardziej skomplikowanych scenach akcji. Zdjęcia Stephena Goldblatta nigdy nie popadają w efekciarstwo; służą fabule, a nie próbują zagarnąć jak najwięcej uwagi widza dla siebie. Całość zaś podkreśla cudowna, wiecznie żywa muzyka Erica Claptona i Michaela Kamena, którzy wespół z saksofonistą Davidem Sanbornem stworzyli ścieżkę dźwiękową jednocześnie melancholijną i doskonale oddającą aurę niebezpieczeństwa.
Można rozłożyć każdy film na czynniki pierwsze, a nie dojść do tajemnicy jego sukcesu lub porażki. W przypadku Zabójczej broni suma wszystkich elementów, jakie złożyły się na niesłabnące powodzenie dzieła Donnera, wydaje się przewyższać części składowe. Nic nie ujmując twórcom odpowiedzialnym za realizację filmu, stworzyli oni unikatowe połączenie policyjnego dramatu, komedii oraz kina akcji, które nie tylko przyczyniło się do rozkwitu tego ostatniego w pełnoprawny gatunek (późniejsza o rok Szklana pułapka postawiła kropkę nad i), nie tylko doprowadziło do nakręcenia trzech udanych kontynuacji, ale wytrzymało również próbę czasu. Przypominając sobie zaledwie parę dni temu pierwsze przygody Riggsa i Murtaugh, nie odniosłem wrażenia, że cofam się w czasie, co w przypadku produkcji z lat osiemdziesiątych jest nagminne. Zamiast tego zrozumiałem, że Zabójcza broń nigdy się nie zestarzeje. A ja nigdy nie powiem: „jestem już na to za stary”.
korekta: Kornelia Farynowska