search
REKLAMA
Recenzje

ZABÓJCZA BROŃ. 30 lat od premiery

Krzysztof Walecki

6 marca 2017

REKLAMA

„Jestem już na to za stary”, mówi kilkakrotnie w filmie Roger Murtaugh, co staje się swoistym leitmotivem tego bohatera. W rzeczywistości Murtaugh, kończący pięćdziesiąt lat sierżant z dużą rodziną i domem w trakcie remontu, chciałby być tak stary, jak mówi o sobie – może wtedy nie przydzielono by mu za partnera Martina Riggsa, narwanego policjanta, który podejmuje się najbardziej ryzykownych i niebezpiecznych zadań, mając nadzieję, że prędzej czy później zginie. I jak to bywa w pozornie niedopasowanych duetach, obaj wyciągają z tej współpracy więcej, niż początkowo myśleli – Riggs trochę mniej chce umrzeć, a Murtaugh odkrywa, że daleko mu do emeryta. Zabójcza broń Richarda Donnera kończy dzisiaj trzydzieści lat i nie musi podzielać obaw jednego ze swoich bohaterów.

Trudno o bardziej rozpoznawalny przykład tak zwanego buddy cop movie, czyli filmu, w którym dwóch kompletnie różnych bohaterów łączy siły, aby rozwiązać sprawę lub zagadkę kryminalną. Na pewno nie jest tak, że Donner zapoczątkował ten rodzaj sensacyjnej fabuły – przed Zabójczą bronią mieliśmy choćby 48 godzin Waltera Hilla (1982), Zapomnieć o strachu Petera Hyamsa (1986) czy dekadę wcześniejszych Szalonych detektywów Richarda Rusha (1974). Również później pojawiły się popularne tytuły, które nadal funkcjonują w świadomości widzów, by wymienić tylko Tango & Cash Andrieja Konczałowskiego (1989) oraz Bad Boys Michaela Baya (1995). Każdy z tych filmów bardzo udany, w każdym duet działał nie tylko na korzyść intrygi, ale i generował duże pokłady humoru. Czym zatem to Riggs i Murtaugh zasługują na palmę pierwszeństwa wśród najlepszych ekranowych policyjnych partnerów?

Pierwszy i najważniejszy powód to oczywiście aktorzy. Mel Gibson jako Riggs, tytułowa zabójcza broń, człowiek, który odnajduje się tylko w akcji. W sposób oczywisty postać ta budzi skojarzenia z poprzednim wcieleniem Gibsona, czyli Szalonym Maxem z filmów George’a Millera – obaj wydają się być straceńcami, gotowymi do najbardziej karkołomnych zadań, naznaczonymi traumą śmierci ukochanych osób. Ale świat, w którym przyszło żyć Riggsowi, to nie australijska pustynia zaludniona przez degeneratów, lecz Los Angeles AD 1987, gdzie na placu z choinkami można kupić kilo heroiny, a widok mieszkającego w przyczepie na plaży gliniarza nikogo nie dziwi. Hollywood rządzi się własnymi prawami, dlatego moment, w którym Riggs chce się zastrzelić, skontrowany jest z lecącą właśnie w telewizji kreskówką z Królikiem Bugsem. I jeśli dobrze się zastanowić, bohater Gibsona świetnie by się odnalazł zarówno jako tragiczna figura (wspomniana scena dała aktorowi angaż do nakręconego trzy lata później Hamleta), jak i postać z animacji. Bowiem szaleństwo Riggsa, z wiecznie nastroszonym crittersem na głowie, przybiera nierzadko komediowy odcień, a on sam zamiast wybrać proste rozwiązanie, ucieka się do najbardziej kuriozalnych decyzji. Jak w scenie z potencjalnym samobójcą na dachu – zamiast sprowadzić go na ziemię tradycyjnymi metodami, woli z nim skoczyć kilka pięter w dół, ciesząc się później jak dziecko z dobrze wykonanego zadania. Gibson łączy te dwie sprzeczności w sposób doskonały, czyniąc ze swojego bohatera najbardziej rozrywkową postać dramatyczną, jaką widziało kino sensacyjne.

Na drugim biegunie Danny Glover jako Murtaugh. Pozornie stateczny, rozsądny i ten bardziej normalny w duecie, choć w rzeczywistości wcale nie różniący się od Riggsa tak znacząco. Na każde wariactwo swojego nowego partnera reaguje oburzeniem graniczącym z szałem, co najlepiej widać, gdy postanawia sprawdzić jego rzekome skłonności samobójcze – w tej scenie to bardziej Murtaugh wydaje się tym szalonym. Później Riggs nie musi dużo robić, aby uczynić z drugiego policjanta kłębek nerwów. Glover, podobnie jak Gibson, idealnie wyczuwa konwencję, powagę i humor zespalając w jedno, zaś w scenach akcji korzystając ze swoich warunków fizycznych (czarnoskóry aktor góruje nad swoim partnerem o prawie dwadzieścia centymetrów, a gdy w finale biega w zakrwawionym podkoszulku po Hollywood Boulevard, wyraźnie widać, skąd się wziął pomysł, aby zastąpił Arnolda Schwarzeneggera w Predatorze 2).

Scenariusz debiutanta Shane’a Blacka jest kolejnym elementem czyniącym z całości perłę gatunku. Można zarzucić dużo samej intrydze, którą nawet główni bohaterowie ciągle określają mianem „cienkiej”, ale siła tekstu Blacka, późniejszego autora Ostatniego skauta, Długiego pocałunku na dobranoc, Kiss Kiss Bang Bang czy całkiem niedawnych Równych gości (dwa ostatnie również wyreżyserował), polega na łączeniu tradycyjnej konstrukcji filmu policyjnego z czasem wręcz szokującą brutalnością, która dotyka bohaterów w nieoczekiwany sposób.

REKLAMA