ZABAWA W POCHOWANEGO. Po trupach do bogactwa
Grace od zawsze marzyła o byciu częścią zżytej rodziny i zaznaniu odrobiny domowego ciepła. Jej narzeczony, Alex, równie mocno pragnie zdystansować się od swoich krewniaków, absurdalnie zamożnej dynastii Le Domasów. Nie bez powodu poznajemy młodych zakochanych w dniu ich ślubu. To nie jest para, która przepełniona miłością, nie widzi świata poza sobą; tę dwójkę połączyło uczucie i pożądanie, ale każde z nich widzi to drugie jako bilet do lepszego życia. Z uwagi na ekscentryczny charakter rodziny Le Dumasów cała ceremonia ma nerwowy charakter, a w powietrzu wisi wiele niewypowiedzianych słów. Ewidentne zdenerwowanie Alexa, zagadkowe uwagi nowej teściowej Grace i upiorne spojrzenia nawiedzonej ciotki – nawet bez żadnej wiedzy na temat dalszego rozwoju fabuły nie sposób nie wyczuć narastającego napięcia.
Dopiero wieczór przynosi odpowiedzi: okazuje się, że nowa rodzina głównej bohaterki (właściciele imperium gier planszowych) ma pewien zwyczaj, swoistą formę inicjacji dla każdego świeżo upieczonego Le Domasa. Zgodnie z tą tradycją Grace musi zagrać z nimi w grę, którą sama wylosuje – zwycięstwo nie jest istotne, liczy się uczestnictwo. Kiedy nieświadomy wybór bohaterki pada na zabawę w chowanego, wszyscy nabierają jednak rezerwy, a pod udawanymi grzecznościami pojawiają się nerwy. Grace jeszcze nie podejrzewa, co będzie dalej, ale widz, który widział prolog rozgrywający się jakieś trzy dekady wcześniej, dobrze wie, że czeka ją krwawa walka na śmierć i życie.
Podobne wpisy
Zabawa w pochowanego w żadnym razie nie jest jednak typowym slasherem, a raczej czarną komedią wzbudzającą tyleż trwogi, co śmiechu. Kiedy na podłogę pada pierwsza ofiara, rozegrane jest to jako pierwszy z wielu makabrycznych żartów, jakie mają dla nas twórcy. Filmu na szczęście nie traktuje się zbyt serio, co jest jasne już od początkowych scen, w których ciotka określa jedną ze swoich siostrzenic jako „tę z ciemnymi włosami”, a stereotypowe wady pozostałych członków rodziny zostają karykaturalnie uwypuklone. Ta cała zgrywa zostaje utrzymana do samego końca, a kolejne przejawy ignorancji i uroczo bezrefleksyjnego okrucieństwa budują bardzo przejaskrawiony portret bogatej i wpływowej rodziny. Na szczęście raczej nie ma co szukać tu nachalnego moralizatorstwa; osobiście odebrałem portret Le Domasów jako lekki przytyk zarówno do zblazowania bogatych, jak i do reszty społeczeństwa miewającego totalnie absurdalne wyobrażenia na ich temat. Nie bez powodu bardzo popularne powiedzenie głosi, że „pierwszy milion trzeba ukraść” – widząc czyjś sukces, wielu z nas odruchowo reaguje nieufnością i podejrzliwością na temat źródła tego powodzenia; geneza majątku Le Domasów i motywacja stojąca za bezlitosnym polowaniem na Grace wspaniale z tym współgrają.
Szkoda, że z wyjątkiem Alexa i jego brata, Daniela, cała rodzina funkcjonuje jako bohater zbiorowy, na czym cierpi złożoność postaci rozpatrywanych autonomicznie. Aktorzy świetnie odnajdują się w przewrotnej konwencji filmu oraz zgrabnie balansują między przerysowaniem a powagą i można tylko żałować, że nie postanowiono bardziej ich rozbudować. Alex i Daniel w interesujący sposób reprezentują różne sposoby radzenia sobie z życiem wśród wyrachowanych potworów, a ich rozchwianie i wewnętrzne wątpliwości wprowadzają sporo niepewności do przebiegu akcji. To nie o nich jednak jest Zabawa w pochowanego – prawdziwa gwiazda produkcji to naturalnie Samara Weaving w roli Grace. Podobnie jak reszta obsady, australijska aktorka doskonale rozumie specyfikę scenariusza, który zaczyna się jak niewinny romans obyczajowy, a kończy jako zwariowany festiwal śmiechu i krwawych rozbryzgów. Od miłości i nadziei, przez dezorientację i paniczny strach, aż po wściekłość i przewrotną akceptację – nasza bohaterka zalicza prawdziwy wachlarz emocji i wewnętrznych stanów. To bardzo wymagająca rola, ale jeśli ktoś potrafi bez fałszywej nuty wtrącić zabawny komentarz w środek napiętej sytuacji albo przejść od dzikiej furii do szczerego wybuchu śmiechu, to jest to właśnie Weaving. Mieliśmy już okazję zobaczyć coś podobnego w Korpo (w którym aktorka przyćmiła Stevena Yeuna), a po Zabawie w pochowanego można mieć tylko ochotę na więcej.
To samo powiedziałbym w kontekście duetu reżyserskiego – Matt Bettinelli-Olpin oraz Tyler Gillett ewidentnie mieli przemyślaną wizję, co widać w praktycznie każdym ujęciu. Nieco teatralne i świetnie wyglądające oświetlenie, komiksowo stylizowana przemoc i odpowiednio nerwowa (ale nie nieczytelna) praca kamery sprawnie budują oryginalną atmosferę ich dzieła. Reżyserom nie zabrakło również odpowiedniego wyczucia, dzięki któremu nie mamy poczucia przerostu formy nad w gruncie rzeczy skromną treścią. Nie uświadczymy tu zwolnionego tempa ani szeregu teledyskowych scen z chwytliwymi piosenkami w tle, Grace nie rzuca błyskotliwymi one-linerami (jej okazjonalne komentarze świetnie rozładowują napięcie), a przemoc nie wchodzi na terytorium torture porn. Kulą u nogi filmu czasem okazuje się jego scenariusz; miejscami zbyt lakoniczny, a kiedy indziej mający nie po drodze z logiką, ale w gruncie rzeczy przewrotny i trzymający w napięciu. Okazjonalne głupotki i brak lepszego rozwinięcia niektórych elementów historii pozostawiają lekki niedosyt, niemniej nie ma to większego wpływu na wartość rozrywkową Zabawy w pochowanego. Tak sprawne połączenie autentycznej grozy i niewymuszonego śmiechu to doskonały przepis na jesienny wieczór w towarzystwie znajomych, zwłaszcza jeśli tradycyjny horror coraz częściej wywołuje u was ziewanie.