W dobie wszechobecnych systemów teleinformatycznych, ale także politycznych napięć nietrudno wyobrazić sobie sytuację, gdy jakiś system szwankuje i stawia ludzi, którym miał służyć, w kłopotliwej sytuacji. Wystarczy przypadek i bum – mamy historię na film. Filmem tym jest w omawianym przypadku Za murem, który wylądował właśnie na Netflixie.
Tim i Liv zmagają się z erozją związku, napędzaną przez nieprzepracowane problemy, zawodowe napięcia pracującego w branży gier Tima i rozbieżne od jego marzenia Liv. Gdy pewnego wieczoru następuje nieuniknione i Liv oznajmia, że wybiera się bez partnera w podróż, z której już do niego nie wróci, okazuje się, że sprawa niespodziewanie się komplikuje. Otóż – z mieszkania nie można wyjść. Za drzwiami (a także oknami) niewzruszenie stoi futurystyczna magnetyczna ściana, a na domiar złego umiera zasięg komórek oraz internet. Próby wydostania się na zewnątrz szybko pokazują, że podobny problem mają sąsiedzi – a odcięty tajemniczo od świata jest cały budynek. Krok po kroku wokół Tima i Liv buduje się patchworkowa drużyna uwięzionych. Rozpoczyna się nerwowa i coraz bardziej paranoiczna walka o wyjaśnienie i rozwiązanie abstrakcyjnej sytuacji.
Film Philipa Kocha jest w pewnym sensie produktem recyklingowym – skomponowanym prawie wyłącznie ze znajomych elementów. Główny bohater będący życiowym statystom, doznający w kryzysowej sytuacji przemiany? Jest. Dynamika rozpadającego się związku zestawiona z entuzjazmem młodych kochanków zza ściany? Jest. Starszy pan o zgryźliwym usposobieniu, zacięciu survivalowym i z pistoletem w dłoni? Jest. Wnuczka łagodząca autorytarne zapędy dziadka? Jest. Komputerowe kruczki? Są. Wymierna różnorodność, z reprezentacją osób nieheteronormatywnych i imigranckich? A jakże. Motyw quasi-zimnowojennego preperstwa? Napędza fabułę. Stopniowy przyrost napięcia i brutalne eskalacje wystawiające przypadkowych sojuszników na próbę? Za murem dostarcza ich pod dostatkiem.
Inscenizacja zmagań zamkniętych w budynku postaci jest przezroczysta, by nie powiedzieć leniwa. Film na standardowo cyfrową fakturę, korektę barwną i strukturę od streamingowego schematu. Niewiele od siebie dodają też do płaskich postaci aktorzy, choć przesadnych zarzutów do nich też nie można wysuwać. Główna intryga również nieszczególnie angażuje – jest czytelna i opiera się na przewidywalnych zwrotach akcji. Osobiste dramaty z kolei wyjęte są niemal prosto ze Stocka, przez co trudno wykrzesać z siebie zaangażowanie w losy poszczególnych postaci. Koch nie mówi też specjalnie nic ciekawego o mechanizmach społecznych, zadowalając się izolacjonistyczną fabułką, która wydaje się wyciągnięta z fantastycznonaukowej pulpy ubiegłego wieku i lekko zliftingowana do ery cyfrowej. Tytułowy mur nie jest nawet metaforą – tylko fabularnym artefaktem, koniec końców bez większego znaczenia.
Za murem to do bólu standardowy produkt skrojony pod puszczenie w tle na Netliksie w trakcie gotowania lub innych domowych czynności. Nawet odwrócenie uwagi na dłuższy moment nie zaburzy czytelności seansu, który po pierwszym kwadransie można zresztą niemal dokładnie wyprorokować. Jedynym kolorytem jest tu niemiecki, a nie angielski kontekst językowy. Nie można jednak mówić o jakiejś lokalnej specyfice tego Netflixowego oglądadła, bo mogłoby je generować beznarodowe AI.