search
REKLAMA
Recenzje

WYSPA FANTAZJI. Głupi horror

Krzysztof Walecki

15 lutego 2020

REKLAMA

Już na wstępie przyznam, że do seansu Wyspy fantazji podchodziłem sceptycznie z powodu rodowodu filmu. Oryginalne Fantasy Island było realizowanym w latach 1977–1984 serialem fantastycznym, w którym ubrany w biały garnitur Ricardo Montalban jako pan Rourke, właściciel tytułowej wyspy, spełniał marzenia swych gości, bez względu na to, czy dotyczyły one tak przyziemnych spraw jak znalezienie prawdziwej miłości, czy też bardziej wyszukanych kwestii. Ktoś chciał być prywatnym detektywem na tropie zbrodni, ktoś inny zobaczyć wybuch wulkanu z bliska, a jeszcze inny – przenieść się w czasie. Bez względu na rodzaj fantazji pan Rourke umożliwiał ich spełnienie, choć niemal zawsze wiązało się to z jakąś nauką dla gościa i ostatecznie zastąpieniem pragnień potrzebami ducha. W gruncie rzeczy telewizyjna produkcja była moralitetem, rozrywką prostą, ale znajdującą siłę w szerzeniu nieskomplikowanych prawd życiowych.

Nie kojarzę, czy którakolwiek z polskich stacji telewizyjnych puszczała ten serial, choć z pewnością musiałem go poznać, będąc dzieckiem (jeśli nie w polskiej, to być może w zagranicznej telewizji). Obraz Montalbana w duecie z grającym jego asystenta Hervém Villechaize’em pamiętam od zawsze i już oglądając we wczesnym dzieciństwie Kaczora Duffy’ego: Fantastyczną wyspę, kreskówkową wariację z Duffym jako właścicielem wyspy spełniającej życzenia, byłem świadomy istnienia serialowego pierwowzoru. Natomiast nie rozpoznałem go, oglądając zwiastun do nowej, kinowej wersji. Reklamowany nazwą wytwórni Blumhouse, odpowiedzialnej za Uciekaj! oraz niedawny Halloween, film zapowiadał horror, którym serial – pomimo silnie fantastycznych elementów – nie był. I rzeczywiście, Wyspa fantazji AD 2020 już od pierwszych scen sugeruje, że tytułowe miejsce – pod płaszczykiem możliwości realizacji najskrytszych marzeń – kryje wiele mrocznych sekretów, a pozornie dobroduszny pan Rourke (tym razem z twarzą Michaela Peñy) do najbardziej wiarygodnych ludzi nie należy.

Wśród gości mamy zatem nastawionych na hedonistyczne przyjemności braci (Jimmy O. Yang i Ryan Hansen), z których jeden lubi skąpo ubrane modelki i alkohol, a drugi skąpo ubranych modeli i palenie z bonga. Jest chcący pobawić się w żołnierza policjant (Austin Stowell), imprezowiczka pragnąca zemsty na koleżance ze szkoły (Lucy Hale) oraz kobieta wciąż rozpamiętująca, jak kilka lat wcześniej zrezygnowała z miłości ukochanego (Maggie Q). Każda z ich fantazji rozgrywa się początkowo zgodnie z planem, zaskakując bohaterów przede wszystkim autentycznością realizacji, ale szybko wymyka się spod kontroli – na postaci czyha niebezpieczeństwo, choć tak do końca nie wiemy, na ile jest ono realne.

Podejście twórców filmu nie wydaje się początkowo takie złe. Groza jest tu wynikiem pytań, które cisną się na usta, jeśli spojrzeć na punkt wyjścia oryginalnego konceptu bardziej krytycznym, podejrzliwym okiem. Kim jest Rourke? Czym jest tytułowa wyspa? Na jakich prawach opiera się realizacja marzeń oraz przenikanie się fantazji? Czy są one prawdziwe? Oczywiście do tego dochodzą kadry ze skapującą z sufitu i po ścianach krwią oraz liczne ostrzeżenia czające się między słowami, mające obudzić czujność głównie w widzu. Bohaterowie są początkowo zbyt zaaferowani tym, że trafił im się darmowy lot na tropikalną wyspę, gdzie ktoś miałby spełnić ich marzenia, a już otrzymując zaproszenie, powinni zastanowić się, po co to wszystko.

Szybko okazuje się, że twórcy filmu, odpowiadając na wyżej postawione pytania, mnożą kolejne, nie zadając sobie trudu, aby zadbać o ich wyjaśnienie. Tym samym, o ile jeszcze pierwsza połowa filmu zachowuje pewną wewnętrzną logikę, o tyle druga jest jej pozbawiona, zamieniając intrygujące założenie w sztampowy straszak, gdzie bohaterowie uciekają przed niezniszczalnymi potworami. Sensu w tym niewiele, emocji niestety też.

Co zaskakujące, nowa Wyspa fantazji początkowo próbuje przemycić wartościowe przesłanie. Postaci szybko „dojrzewają” i nim minie pierwsza godzina filmu, już wiedzą, że nie można się bawić przez całe życie, zemsta nie przyniesie żadnej satysfakcji i trzeba żyć prawdziwie, a nie w fantazji. Niestety od momentu, gdy całością zaczyna rządzić schemat taniego horroru, etyka i jakakolwiek mądrość schodzą na trzeci plan. Twórcy ewidentnie nie wiedzą, gdzie iść dalej z fabułą, więc w finale wypaczają wypracowaną wcześniej naukę – zemsta jest wszystkim, zabawa na fantastycznej wyspie może trwać wiecznie, a śmierć nie istnieje. Wszystko to jest konsekwencją chybionego pomysłu, aby dobroduszny serial zamienić w głupi horror, w którym akcję popychają do przodu pozbawione sensu twisty, nie zaś ewoluujący bohaterowie.

Reżyserem, współscenarzystą i producentem filmu jest Jeff Wadlow, twórca bardzo nieudanej kontynuacji Kick-Assa, a przede wszystkim wyjątkowo topornie zrealizowanego horroru Prawda czy wyzwanie, również z Lucy Hale. Jego Wyspa fantazji jest być może najbardziej frustrującym obrazem z tych trzech, gdyż nie tylko potwierdza brak umiejętności w budowaniu napięcia i grozy, ale przede wszystkim sugeruje smutne przeświadczenie twórcy, że raj będzie ciekawszy, jeśli zamieni się go w piekło. Nie będzie. Przestanie za to być i jednym, i drugim. Nowa Wyspa fantazji to zatem taka widokówka znikąd.

https://www.youtube.com/watch?v=wFxqWVtGQHY

REKLAMA