Wysocki
Zanim Rosjanie, przy udziale Waldemara Krzystka, wystawili pomnik Annie German, „na warsztat” wzięli inną artystyczną ikonę Związku Radzieckiego, Włodzimierza Wysockiego. Obraz ten do naszego kraju trafił z dwuletnim opóźnieniem, ale może byśmy wiele nie stracili, gdyby nie dotarł wcale?
Projekt niemal od samego początku borykał się z różnego rodzaju problemami. Zaczęło się od kwestii reżysera, którym miał być Igor Wołoszyn, odpowiadający również za scenariusz. Wizja autora obrazu „Ja” była prosta, odkryć wszelkie wady i skrywane grzechy legendarnego barda, skupiając się przy tym na jego uzależnieniu od morfiny. To spojrzenie na twórcę „Ballady o manekinach” nie spotkało się jednak z akceptacją osób decyzyjnych.
Wówczas władzę nad filmem przejął nie kto inny, jak sam syn Wysockiego, Nikita, będący jednocześnie autorem nowego scenariusza, jak i osobą zasiadającą na stołku producenta. Nowym reżyserem został mianowany Piotr Busłow, który rozgłos zdobył w 2003 roku dzięki realizacji świetnego „Bumera” i nakręconej trzy lata później, równie dobrej, jego kontynuacji. Jednak nie oszukujmy się, urodzony w Chabarowsku twórca tym razem raczej nie miał zbyt wiele do powiedzenia, a jego zadaniem było zrealizowanie dzieła według wytycznych potomka jednego z najsłynniejszych aktorów Teatru na Tagance.
Włodzimierz Wysocki miał prawie wszystko: szacunek, sławę, pieniądze, błękitnego Mercedesa 450SEL 6.9 (oprócz niego, chyba tylko Breżniewa było stać na takie auto), żonę w Paryżu i dziewiętnastoletnią kochankę w Moskwie. Czy można chcieć więcej od życia? Pozornie nie, lecz Wysocki zdecydowanie chciał, ponieważ brakowało mu jednego, ale najważniejszego, mianowicie – zdrowia. Koniec lat 70. ubiegłego stulecia to dla piosenkarza walka o przetrwanie, a następnie całkowite poddanie się uzależnieniu od środków pobudzających, w tym przede wszystkim od morfiny.
To wszystko można znaleźć w obrazie „Wysocki”, skupiającym się właśnie na początku końca tytułowego bohatera, będącego zmęczonym już nie tylko występami, lecz nawet życiem. Wysockiego poznajemy, gdy definitywnie odmawia hospitalizacji, woląc zamiast tego, odurzony narkotykami, szaleńczo mknąć przez ulice Moskwy swoim autem. Pieśniarz doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego statusu osoby praktycznie nietykalnej, więc nawet nie przejmował się takimi bzdurami, jak np. sygnalizacja świetlna, czy ograniczenia prędkości. Jego pozycja „świętej krowy” coraz bardziej nie podobała się niektórym partyjnym dostojnikom, dlatego KBG postanowiło wziąć na celownik Włodzimierza Siemionowicza.
Trzecia fabuła Busłowa koncentruje się na wydarzeniach z lipca 1979 roku, gdy Wysocki był w Bucharze w Uzbekistanie, gdzie najpierw jednego dnia zagrał dwa koncerty pod rząd, w tym jeden przy obecności I Sekretarza Komunistycznej Partii Uzbekistanu, a następnej doby przeżył w hotelowym pokoju śmierć kliniczną. Urodzony w Moskwie wieszcz miał wokół siebie sztab ludzi, mniej lub bardziej troszczących się o niego przyjaciół i doradców, dla których był także doskonałym narzędziem do zarobku, czego sam nie do końca był świadomy.
Chyba wszyscy dobrze zdajemy sobie sprawę z tego jak funkcjonują ustroje komunistyczne i że korupcja w nich to „chleb powszedni”. Film ten to bardzo dobrze pokazuje, bowiem portretuje wówczas dość powszechne zjawisko zaniżania liczby koncertów; władzy oficjalnie zgłaszano, że zostanie zagrany jeden koncert w danym miejscu, podczas gdy tak naprawdę odbyło się kilka imprez niezarejestrowanych, a wpływy były po równo dzielone pomiędzy organizatora i menadżera artysty, oczywiście z pominięciem organów państwowych. Był to proceder niemal nie do udowodnienia, gdyż zaraz po wydarzeniu dokonywano spalenia bloczków po biletach i nie sposób było policzyć ile wejściówek faktycznie zostało sprzedanych. Bezpieka była tego świadoma i na wszelkie sposoby starała ukrócić to zjawisko, uciekając się do metody znanej i dzisiaj – prowokacji.
Jeżeli ktoś myśli, że „Wysocki” jest filmem biograficznym, to niestety jest w ogromnym błędzie. Tak naprawdę to tytułowy bohater dość szybko schodzi na drugi plan, a pałeczkę pierwszeństwa przejmuje pułkownik KGB o twarzy typowego „ubeka” (Andriej Smolakow). Wówczas obraz zmienia się w twór na kształt dramatu szpiegowskiego, gdzie obserwujemy zarówno polowanie Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego przy Radzie Ministrów ZSRR na Wysockiego, jak i wewnętrzną rywalizację w sowieckich służbach specjalnych o dalszy los popularnego artysty: zatrzymać go na gorącym uczynku i skompromitować, czy jednak wykorzystać „haki”, aby móc go w przyszłości kontrolować?
Takie przedstawienie Włodzimierza Wysockiego ogromnie rozczarowuje, ponieważ w filmie, który teoretycznie jest mu poświęcony, stał się wyłącznie dodatkiem i pretekstem do opowiedzenia historii szpiegowskiej. Oczywiście, realia działania komunistycznych służb zostały oddane dość wiernie, a cała akcja jest emocjonująca, ale chyba nie tego oczekiwaliśmy. Obraz dodatkowo jest również bardzo trudny w odbiorze dla osób nieznających biografii urodzonego w 1938 roku twórcy, bowiem założono, że odbiorca doskonale zna tytułowego bohatera, dlatego na próżno szukać w filmie wyjaśnień takich wątków jak chociażby wciąż zapowiadany wyjazd Wysockiego do Paryża, a o jednej z żon i dzieciach dowiadujemy się z retrospekcji poety podczas jego śmierci klinicznej.
„Wysocki” już od momentu rozpoczęcia prac był owiany tajemnicą, co udało się utrzymać do dnia premiery. Autorzy produkcji postanowili nie ujawniać do tego czasu nazwiska aktora wcielającego się w śpiewaka. Co więcej, nie pojawia się ono nawet w napisach. Wielkiego aktora zagrał Siergiej Bezrukow, polskim widzom znany z roli charyzmatycznego „Białego”, przywódcy organizacji przestępnej ze znakomitego serialu pt. „Brygada” w reżyserii Aleksieja Sidorowa. Tyle, że Bezrukow praktycznie nie użycza własnej twarzy i głosu, gdyż nosił silikonową maskę, a dzięki komputerowym efektom tak naprawdę przywdział twarz moskiewskiego barda, natomiast głos podkładał Nikita Wysocki, dysponujący wokalem łudząco podobnym do ojca. Wszystko po to, aby widzowie myśleli, że mają do czynienia z prawdziwym Wysockim, legendą wiecznie żywą. Zabieg ten robi ogromne wrażenie, lecz spotkał się z równie dużą falą krytyki. Marina Vlady, ostatnia żona piosenkarza, powiedziała, iż dla niej jest to nie tylko niemoralne oraz nieetyczne zachowanie, ale wręcz obrażające Wysockiego i dlatego nie potrafi zrozumieć decyzji drugiego syna Wołodii. Jako ciekawostkę można dodać, że Bezrukow swoją prawdziwą twarz pokazuje przez kilka sekund w jednej z początkowych scen, gdzie wciela się w siedzącego na schodach jednego z aktorów Teatru na Tagance.
Dobrze prezentują się także aktorzy, którym dane było zachować własną twarz i głos. Zapadającą w pamięć kreację zaprezentował, niestety zmarły w marcu tego roku, świetny Andriej Panin, grający osobistego lekarza Wysockiego, początkowo traktującego wyjazd do Uzbekistanu niemal turystycznie, jednak to ostatecznie doktor Anatolij Nefedow zastrzykiem adrenaliny ożywił Wołodię po ośmiu minutach śmierci. Panin miał na tę rolę wizję daleką od stereotypów, ponieważ medyk w jego wykonaniu to postać, którą z ręką na sercu, można nazwać komiczną. Taki miły fajtłapa z kamerą w ręku, pozornie niezdolny do niesienia pomocy komukolwiek, lecz w chwili największego dramatu, to właśnie on staje się bohaterem.
Miło dla oka, w roli nastoletniej utrzymanki kultowego twórcy, przedstawia się piękna Oksana Akińszyna. Urodzona w 1987 roku aktorka ma już dość spore doświadczenie, debiutowała w „Córkach mafii” Siergieja Bodrowa młodszego w 2001 roku, a następnie zaliczyła m.in. główną rolę w głośnym „Lilja 4-ever” Lukasa Moodyssona oraz zagrała w „Krucjacie Bourne’a”. W obrazie Busłowa co prawda nie wspięła się na szczyt swoich umiejętności, czemu bardziej jest winny scenariusz, a nie ona sama, ale nie można w żadnym wypadku odmówić jej ekranowego uroku.
Produkcja „Wysockiego” pochłonęła ponad 12 milionów dolarów, z czego zapewne „lwią część” przeznaczono na efekty specjalne. O ile w przypadku charakteryzacji Bezrukowa robią one ogromne wrażenie, to już zupełnie nie sprawdzają się na przykładzie scenografii. CGI użyte podczas scen wyścigów pieśniarza swoim Mercedesem po Moskwie sprawia, że całość wygląda sztucznie, jakby zostało wyjęte z jakiejś przeciętnej gry komputerowej. Zupełnie zbędny zabieg, więc można powiedzieć, iż w części były to pieniądze wyrzucone w błoto.
„Wysocki” niestety nie spełnia pokładanych w nim nadziei i oczekiwań. O ile w kategoriach dramatu szpiegowskiego mógłby się jeszcze jakoś bronić, to niestety w przypadku obrazu poświęconego wielkiemu twórcy nie tylko ponosi klęskę, ale zwyczajnie jest to film niegodny Wysockiego. Z jednej strony autorzy przykładają wszelkich starań, aby widz uwierzył, że przez ponad dwie godziny obcuje ze znamienitym artystą, a z drugiej robią z niego postać będącą tylko dodatkiem do fabuły. Coś tu jest nie tak.