search
REKLAMA
Recenzje

WONDER WOMAN 1984. Ekranizacja komiksu w klasycznym stylu

Filip Pęziński

27 grudnia 2020

REKLAMA

W końcu jest! Długo przekładana Wonder Woman 1984, kontynuacja niespodziewanego hitu z 2017 roku, wreszcie doczekała się swojej światowej premiery, i to w dodatku premiery hybrydowej – film Patty Jenkins zadebiutował jednocześnie na wybranych rynkach kinowych oraz ekskluzywnie w Stanach Zjednoczonych na platformie streamingowej HBO Max. Czy warto było czekać? Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, gdyż nie jest to w żadnym wypadku generyczny film superbohaterski, ale produkt zaskakująco odważny, który równie łatwo można pokochać, co znienawidzić, a którego każdy potencjalny plus może być dla innego widza minusem.

Akcja filmu przenosi nas do lat 80., gdzie znana z pierwszej części Diana Prince, tytułowa Wonder Woman (w tej roli oczywiście powracająca Gal Gadot), próbuje łączyć codzienne życie z rolą superbohaterki. Idzie jej to dość sprawnie, ale wciąż nie jest w stanie zapomnieć o swoim przedwcześnie utraconym ukochanym – Stevie Trevorze (Chris Pine). Niespodziewanie jej życzenie o powrocie mężczyzny zostaje spełnione, a Diana okazuje się nie być jedyną osobą z niecodziennymi marzeniami. Kiedy ziszczą się te Barbary Minervy (Kristen Wiig), niezdarnej i wyśmiewanej pani naukowiec, oraz Maxwella Lorda (Pedro Pascal), chciwego i nieuczciwego biznesmana, całemu światu grozić będzie niebezpieczeństwo.

Już na samym początku seansu bardzo zaskoczył mnie obrany przez reżyserkę ton całości. Umiejscowienie akcji w latach 80. (jakże tu podkręconych i niemal groteskowych!) to tylko jedna forma swoistej podróży w czasie, w którą zabiera nas Jenkins. Drugą pozostaje klimat filmu, któremu dużo bliżej jest do klasycznego Supermana i Supermana II z Christopherem Reeve’em niż do współczesnych filmów superbohaterskich. Wyraźnie zaznaczone jest to już na początku filmu, kiedy to obserwujemy pełną slapsticku, przerysowania i poruszania się na granicy parodii sekwencji napadu na jubilera. Ta stylizacja obecna jest w filmie do samego końca, a fani filmów z Reeve’em na pewno nieraz zauważą znajome motywy. Co za tym idzie, historia jest mocno pretekstowa, a rozwiązania fabularne uproszczone, żeby nie powiedzieć infantylne.

Nie inaczej sprawa ma się ze scenami akcji. Tutaj też filmowi daleko do np. ostatnich odsłon Avengers braci Russo. Oglądając realizowane przez Patty Jenkins widowiskowe sekwencje, miałem natychmiastowe skojarzenia z też już nie najnowszymi przecież Spider-Manami Sama Raimiego. Swoista elegancja nadaje sekwencjom akcji z jednej strony ogromnej widowiskowości, z drugiej tak często nieobecnej dziś w kinie blockbusterowym czytelności. Zdaję sobie przy tym sprawę, że ktoś może widzieć w tym kolejne pokłady i tak obecnego w filmie kiczu, ale według mnie uczyniło go to bardzo na tym poziomie satysfakcjonującym.

Na sprawdzone motywy stawia też kompozytor Hans Zimmer, który wyraźnie nie ma problemu z wykorzystywaniem swoich wcześniejszych kompozycji, nawet jeśli te mogą kojarzyć nam się jednoznacznie z innymi filmami czy postaciami. W jednej z kluczowych dla filmów scen usłyszymy więc np. motyw z początkowej sceny pogrzebu Wayne’ów z Batman v. Superman: Świt sprawiedliwości. Ponownie, może to irytować, można to nazwać lenistwem, ale mi trudno uczynić z tego zarzut. W końcu to wciąż świetne kompozycje, natychmiastowo kojarzące się ze światem DC.

Jeśli jakieś aspekty filmu miałbym nazwać dość jednoznacznie nieudanymi, to wymieniłbym wątki Steve’a Trevora i Barbary Minervy. Powrót tego pierwszego wypada bardzo pokracznie, nie wywołuje spodziewanych tu emocji, a sam Trevor zdaje się nie mieć większego wpływu na opowiadaną historię. Trochę zabrakło tu też chemii między Gal Gadot a właśnie Chrisem Pine’em, a ta była przecież bez wątpienia motorem napędowym całej części pierwszej. Barbara Minerva z kolei bardzo szybko przeistacza się w bardzo nieciekawą antagonistkę, której brakuje motywacji i sensownej drogi rozwoju.

Na szczęście w opozycji do Steve’a i Barbary stoją Diana i Max Lord. Gal Gadot nigdy nie była wybitną aktorką, ale w tej roli radzi sobie nad wyraz sprawnie. Diana przykuwa uwagę swoją charyzmą i zjawiskowością, a Gadot wypada w roli chyba nawet lepiej niż w części pierwszej. Prawdziwym sercem filmu pozostaje jednak Pedro Pascal i grana przez niego postać. Ten kompletnie przeszarżowany, groteskowy antagonista kradnie show za każdym razem, gdy tylko pojawia się na ekranie, i sprawia, że nawet gdy film wejdzie na pewne niewątpliwie obecne tu mielizny, trudno dłużej niż przez chwilę źle się na nim bawić.

Czy Wonder Woman 1984 to film lepszy od pierwowzoru? Nie jestem w stanie tego jednoznacznie stwierdzić. Wonder Woman była z pewnością filmem dużo bardziej przystępnym, równym i przemyślanym, ale przy tym też mocno zachowawczym i wykalkulowanym. Kontynuacja mierzy się ze swoimi problemami, ale czuć tu więcej luzu, radości twórczej i zdjęcia nogi z hamulca. Świetnie wpisuje się zatem w historię sequeli filmów DC – jak Powrót Batmana, Batman i Robin, Mroczny Rycerz czy Batman v. Superman: Świt sprawiedliwości – gdzie studio zwyczajnie pozwoliło reżyserowi na więcej. Moim zdaniem w przypadku Patty Jenkins było to ryzyko, które się opłaciło, bo dostaliśmy niezwykle pozytywny, radosny i dający masę niezobowiązującej frajdy film. Istny – chociaż nieplanowany (pamiętajmy, że pierwotna premiera filmu planowana była na końcówkę zeszłego roku) – promyk słońca w pandemicznym mroku codzienności.

Zastanawia mnie tylko, jak mieszany już odbiór filmu (w chwili pisania tego tekstu 68% świeżości na portalu Rotten Tomatoes), trudne do zmierzenia zyski (pandemia połączona z jednoczesną premierą filmu na platformie HBO Max, co pozwoliło na natychmiastowy dostęp do pirackich kopii filmu) i ogłoszenie, że Patty Jenkins zrealizuje dla Disneya kolejny film ze świata Gwiezdnych wojen, wpłyną na szansę na realizację trzeciej odsłony Wonder Woman.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA