search
REKLAMA
Recenzje

WŁOSKIE WAKACJE. Niczym spaliny starej Vespy i smak przeciętnego risotto

Jan Tracz

15 sierpnia 2020

REKLAMA

Dzisiaj połączymy autobiografizm z jedną ze scen samych Włoskich wakacji. Pięć minut od mojego osiedla (swoją drogą, latem bardzo słonecznego, przypominającego polską Toskanię w oparach grilla i śląskiej kiełbasy) można było znaleźć kameralną włoską knajpkę. Rzecz jasna wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że jej poziom z miesiąca na miesiąc spadał, a po jakimś czasie zamieniła się w kolejny opustoszały lokal. Jedno z moich odwiedzin zakończyło się otrzymaniem dość przeciętnego risotto, które stało się zaświadczeniem, że moja pobliska restauracja nie utrzyma się już zbyt długo. Zabójcze jedzenie, coś w rodzaju gwoździa do trumny. Tym samym dla najnowszej komedii z Liamem Neesonem była stara Vespa i parę innych scenariuszowych mankamentów.

Jest w tytule taka scena, jak jeden z mieszkańców tego zaułkowego miasteczka Włoskiego odpala starą Vespę, która zaczyna śmigać jak nowa. Wiadomo, że jest to oczko w stronę fanów Rzymskich wakacji, ale to bardziej smaczek niż coś więcej. Spaliny nie absorbują reszty bohaterów, bo liczy się jedno – ta zapomniana maszyna znowu ruszyła. Neeson pyta wtedy: „Jak ci się udało odpalić tę starą maszynę?”. Odpowiedzi zbytnio nie usłyszymy, ale jedno jest pewne – to film, który w pełni bazuje na słonecznej nostalgii, na sentymencie związanym z przeszłością ojca i syna, ich życiem w podniszczonej willi. Chcemy wspominać wraz z nimi, wzruszać się, przeżywać te tłamszące emocje. Jednak z pewnego rodzaju znieczulicą obserwujemy wydarzenie prezentowane w najnowszym reżyserskim projekcie Jamesa D’Arcy’ego, popularnego angielskiego aktora. To nie jest nasza przeszłość. To także nie są wspomnienia, z którymi mamy ekranową styczność, są one wspominane, lecz nie prezentowane. Są ckliwe, ale przypominają standardową kalkę, nie mają w sobie żadnej autentycznej mocy przekazu. Dlatego nie są to wakacje, które wprawią nas w stan gorących afektacji.

Włoskie wakacje pokazują prostą historię o sybarytach, o ludziach sukcesu, którzy nie przyjechali na wczasy, tylko po to, by sprostać demonom przeszłości (jak i teraźniejszości). Jack rozwodzi się z żoną, która zamierza sprzedać ich niegdysiejszą galerię sztuki (ach, ta złowieszcza moc scenariuszopisarstwa, kiedy to kobieta jest taka mściwa, a główny bohater okazuje się w pełni dobry i przez nią cierpi). Właśnie tak, to jeden z pierwszych błahych aspektów, kiedy to relacje między postaciami są tak banalnie naszkicowane – a całość przy okazji lapidarnie poprowadzona – iż nie jesteśmy w stanie komukolwiek kibicować. Ba, jakby z trzeciej osoby obserwujemy sytuację w Toskanii, jakbyśmy słuchali zmyślonej opowiastki przy ognisku ze znajomymi. By móc dalej prowadzić swój interes, Jack postanawia odbudować zniszczoną willę, a pieniądze przeznaczyć na odkupienie własnej galerii.

Brzmi ładnie, jako że scenariusz kładzie podwaliny pod historię o słabościach, a także powrocie do straconego dzieciństwa. I fakt, te aspekty pojawiają się w samym filmie; mowa tu o pewnej tragedii, która wydarzyła się wiele lat wcześniej, o odszukiwaniu pewnych wartości – czy to rodzinnych, czy uczuciowych. Na papierze mogło brzmieć nieźle, D’Arcy jednak dość sztampowo przedstawił tutaj trudności związane z powrotem w zapomniane miejsce. Co więcej, ojciec Jacka, Robert, wyrusza wraz z nim, a przeszłość dopada go już przy pierwszym zetknięciu z budynkiem i namalowanym przez siebie pejzażem, znajdującym się na głównej ścianie całego obiektu – przynajmniej tak możemy nazwać jego sztukę. Postać Liama Neesona wprowadza powiew świeżości, nie dotyka go alkoholizm czy inne uzależnienia (zazwyczaj tak portretowani są tego typu „słabi” ojcowie), ale pochłania marazm. Czujemy, że choć to dusza artysty, to jest tak jakby wygasła, wyblakła, nieposiadająca tej dawnej weny. Z biegiem akcji pewne tajemnice zostają wyjaśnione, jednak w żaden sposób nie okazują się interesujące – widz czuje, że już gdzieś to widział, że podobne historie nie jeden raz przeżywał w innych okolicznościach. Aczkolwiek oddajmy słuszność scenom związanym z relacją na płaszczyźnie ojciec–syn. Są znakomite, na chwilę pozwalają zapomnieć o wszelakich defektach Włoskich wakacji.

Film stara się być traktatem na temat odkupienia pewnych chwil, może i spojrzeniem na przeszłość z nowej, dojrzalszej perspektywy. Za rzadko chwyta się oryginalności, częściej mógłby skupiać się na pogłębianiu opowieści, a nie jej całkowitym pauperyzowaniu. A przy okazji za bardzo przypomina Dobry rok Ridleya Scotta, co w żadnym wypadku nie okaże się plusem dla widzów zaznajomionych z tą produkcją. Pojedźcie na własne wakacje, kiedy zagrożenie związane z wirusem zniknie. Nie będzie wam dane zobaczyć Neesona, ale na pewno skorzystacie z nich o wiele bardziej.

Jan Tracz

Jan Tracz

Doktorant ( Film Studies ) na uczelni King's College London w Wielkiej Brytanii, aktualnie pisuje dla portalu Collider, The Upcoming, Talking Shorts, Interii Film, Przeglądu, MINT Magazine, Film.org.pl i GRY-OnLine. Publikował na łamach FIPRESCI, Eye For Film, WhyNow, British Thoughts Magazine, AYO News, Miesięcznika KINO, Magazynu PANI, WP Film, NOIZZ, Papaya Rocks, Tygodnika Solidarność oraz Filmawki, a także współpracował z Rock Radiem i Movies Roomem. Przeprowadził wywiady m.in. z Adamem Sandlerem, Alejandro Gonzálezem Iñárritu, Paulem Dano, Johanem Renckiem, Lasse Hallströmem, Michelem Franco, Matthew Lewisem i Irène Jacob. Publikacje książkowe: esej w antologii "Nikt Nikomu Nie Tłumaczy: Świat według Kiepskich w kulturze" (Wydawnictwo Brak Przypisu, 2023). Laureat Stypendium im. Leopolda Ungera w 2023 roku. Członek Young FIPRESCI Jury podczas WFF 2023.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA