WIOSENNA FALA. Czuły zwycięzca Festiwalu Pięć Smaków

Festiwal Filmowy Pięć Smaków od lat zdaje się swoją selekcją udowadniać, że kulturowe bariery blokujące tabuny polskich widzów przed pójściem do kina na azjatycką produkcję są w rzeczywistości jedynie abstrakcyjnym, izolującym uprzedzeniem. Tegoroczny zwycięzca festiwalu robi to jednak dość spektakularnie; Wiosenna fala to obraz nie tylko uniwersalnie spełniony, ale też regularnie sięgający do społecznych niuansów, które (pomimo historycznych różnic) okazują się niezwykle intuicyjne w próbach bezkontekstowego odczytania. Opowieść o trzech pokoleniach chińskich kobiet paradoksalnie bardzo łatwo jest bowiem przenieść odbiorcy na grunt własnego narodu, a utożsamienie się z dylematami, przeżyciami czy historiami bohaterek automatycznie w podświadomości podmieni czerwoną książeczkę w szufladce na partyjną legitymację PRL.
Film Liny Yang społeczny portret chwyta od strony trzypokoleniowej, ale życiowo osamotnionej rodzinnej komórki. Oto bowiem pozbawione mężczyzn babcia, matka i córka reprezentować mają trzy skonfliktowane, zupełnie inaczej ukształtowane generacje chińskiego społeczeństwa. Od najstarszej, komunistycznie zaangażowanej, ale wycierpiałej przez ustrojowy niedostatek i systemowo umocowany seksizm babci, przez 40-letnią matkę wychowaną w okresie nagłego gospodarczego wzrostu, aż do najmłodszej dziewczynki, której wchodzeniu w dorosłość będzie towarzyszył współczesny chiński semi-kapitalizm, ale jak na razie ta zajęta jest głównie byciem nieuprzejmą przy kolacji. Tak społecznie ukształtowany patchwork musi być podatny na regularne spięcia, ale też każdy jego element cierpi bólem pokoleniowo trudnym do zrozumienia. Jak bowiem, poza czysto emocjonalną wrażliwością, pozostali członkowie familii w realiach gospodarczej potęgi Chin zrozumieć mogą zastrupiałą krzywdę przymierającej głodem, a potem seksualnie wykorzystywanej przez męża babci? Jak z drugiej strony starsi, rozpamiętujący czasy społeczno-ekonomicznego niepokoju, mają pojąć życiowe zagubienie matki, jej zalęgnięty w historii zmieniających się drastycznie Chin dysonans pomiędzy tak odmiennymi rzeczywistościami jej dzieciństwa i jej dorosłości? Na tym wzajemnym niezrozumieniu generacyjnych perspektyw, a i dalej, w ogóle braku chęci zrozumienia, kwitł będzie konflikt wylewanych frustracji, którego (ponownie) pokoleniowy niuans i odmienność w formach wyrazu walki będą tylko napędzać do dalszej eskalacji. Przez lata krzywdzona czynem babcia będzie atakować córkę słowem; ta z kolei raniona matczynymi epitetami reaguje na nie jedynie określonym gestem – świadomym zalaniem kuchni albo protestacyjną wyprowadzką. A czego będzie ów konflikt dotyczył? Jak to w rodzinie – absolutnie wszystkiego; dominującego światopoglądu, nieprzepracowanych przez lata krzywd, ale i powierzchownych spięć o niedawno wyprany, a teraz zabrudzony sweterek.
Ta kulturowa wykładnia jest potrzebna, żeby w całej złożoności zrozumieć motywacje stojące za działaniami bohaterek, dla których sprzeciw lub jego brak wdrukowane są w ducha czasów i obserwowanych przemian. Jak zresztą sama reżyserka podkreśla w wywiadzie z Jagodą Murczyńską: „Nasze codzienne życie jest upolitycznione. Nasze życie w rodzinie, nasze zdrowie, nasze zachowania są nierozerwalnie związane z naszym otoczeniem”. Konflikt pomiędzy zaangażowaną w seniorsko-partyjny kolektywizm babcią a samodzielną, indywidualistyczną matką jest więc nie tylko walką trudnych charakterów, ale i fundamentów egzystencjalnych przekonań, uformowanych przez otaczającą rzeczywistość. Nietrudno bowiem zauważyć, że za pomocą bardzo żywych, człowieczych sylwetek Lina Yang stara się opowiedzieć o zmieniającej się społecznej roli kobiety. Tę prostą obserwację potrafi jednak ująć bez cienia moralizatorskiej wyższości; problemy bohaterek, choć tak odmienne od siebie, że aż wzajemnie dla nich niezrozumiałe, są dla reżyserki równie palące, a kwestię racji i winy z dokumentalną wrażliwością pozostawia ona poza marginesem oceny. To pewnie dlatego Wiosenna fala zatapia nawet zalążki tandetnego melodramatyzowania, w tej równoważności perspektyw pozwalając sobie zarazem na najczulszy, szczery symetryzm. Sięgając po najprostsze kategorie: tutaj każdy jest jednocześnie zły i dobry, winny i pokrzywdzony, słowem – ludzki. W swojej społecznej panoramie Yang jest więc przede wszystkim sprawiedliwa.
Ale czy z binarności racji ma szansę wynikać coś więcej niż generacyjny impas? Wspólna kobietom pewność o słuszności swoich przekonań stanowi wszak czynnik niezbędny do przetrwania w tak niepewnym społecznym zgiełku, w którym metamorfozy ról i oczekiwań następują zbyt szybko, by zdążyć odnaleźć w nich realny komfort. Czy istnieje więc szansa na wzajemne zrozumienie, tak potrzebne, by w końcu móc do szafy schować wojenny topór? Zdaje się, że Yang znajduje ją w najmłodszym pokoleniu kobiet – jednocześnie wychowanym w korzystniejszym życiowym momencie, wolnym od współczesnego dyskomfortu właściwego dla matek i babć, ale i muszącym zmierzyć się z nie do końca jeszcze jasnym dziedzictwem traum i nieprzepracowania pokoleń poprzednich. Jest jednak nadzieja, że wchodzące niebawem w dorosłość najmłodsze pokolenie Chinek wolne będzie w końcu od ciężaru patriarchalnie narzucanych ról, a w związku z tym i od, być może, tożsamościowego zagubienia. W finałowej scenie wejścia przez najmłodszą kobiecą reprezentantkę w nadchodzącą od morza wiosenną falę widać przeze wszystkim radosną pewność siebie. Czym prościej, jeśli nie tym, byłoby zbawić świat?