search
REKLAMA
Recenzje

WIEDŹMIN: SYRENY Z GŁĘBIN. Geralt znów na szlaku [RECENZJA]

„Syreny z głębin” to film raczej zbędny, ale przynajmniej znośny.

Tomasz Raczkowski

12 lutego 2025

REKLAMA

Wiedźmin wciąż jest w natarciu. Pod koniec 2024 roku Andrzej Sapkowski, twórca postaci płatnego zabójcy potworów i zbudowanego wokół niej uniwersum, wydał kolejny tom poświęcony kultowemu Geraltowi, CD Projekt RED (odpowiedzialne za rozsławienie wiedźmina na globalną skalę) pokazało ostatnio zwiastun kolejnej gry fabularnej, a Netflix, który posiada prawa do adaptacji ekranowej, wciąż produkuje wysokobudżetowy serial aktorski. Oprócz tego ostatniego streamingowy gigant systematycznie rozszerza swoje filmowe uniwersum Wiedźmina o spin-offy, rozbudowujące świat przedstawiony i oferujący kolejne, niepowiązane z główną intrygą serialu przygody. Już po raz drugi, po Zmorze wilka, padło na wschodnią konwencję anime, w której nakręcony jest Wiedźmin: Syreny z głębin.

W przeciwieństwie do wspomnianej Zmory wilka, a także nieszczęsnego aktorskiego Rodowodu krwi, tym razem Netflix nie ryzykował i nie postawił na tworzenie oryginalnej historii w świecie stworzonym przez Sapkowskiego. Zamiast tego Lauren Schmidt Hissrich trzymająca pieczę nad Netflixowym uniwersum Wiedźmina sięgnęła po materiał źródłowy i ekipie koreańskiego Studia Mir pod wodzą Kanga Hei Chula powierzyła zadanie adaptacji opowiadania Trochę poświęcenia – jednej z historii zawartych w tomie Miecz przeznaczenia, które pominięto w pierwszym i drugim sezonie Wiedźmina. Sam tekst Sapkowskiego jest z kolei wariacją na temat Andersenowskiej baśni o małej syrence i opowiada o tragicznej historii miłosnej księcia nadmorskiego państewka i syreny.

REKLAMA

Syreny z głębin można skojarzyć z odcinkami wspomnianego już pierwszego sezonu Wiedźmina, kręconego trochę według formuły „potwór tygodnia”. Tutaj mamy odrębną opowieść, w której Geralt i Jaskier trafiają do Bremervoord i wplątują się w miłosono-polityczną zawieruchę pomiędzy lokalnym królem a królem-trytonem. Podobnie jak Sapkowski Rae Benjamin i Mike Ostrowski, scenarzyści Syren żonglują baśniowymi motywami i brutalnym settingiem heroicznego fantasy, tworząc całkiem zgrabną i wartką opowieść o namiętnościach, słabościach i uprzedzeniach. Nie da się jednak ukryć, że filmowcom brakuje swady, z jaką robił to pisarz, w efekcie czego Syrenom z głębin bliżej do quasi-disneyowskiej interpretacji klasycznej baśni niż postmodernistycznej zabawy oferowanej przez opowiadanie. Wrażenie kreskówkowości podbijają też piosenki, zaaranżowanie nie jak serialowe czy growe elementy świata przedstawionego, ale jak soft musicalowe songi, pasujące do historii Geralta trochę jak pięść do nosa. I to ogólnie największy problem Syren z głębin – niby to Wiedźmin, ale równocześnie to generyczne fantasy, bez wiedźmińskiego ducha. I nie, nie chodzi o mityczną słowiańskość, ale klimat surowej, brudnej rewizji legend.

Obok zasadniczo zachowanej linii fabularnej (choć z pewnymi uproszczeniami pociągającymi film pod bardziej klasyczną powiastkę) dużym plusem Syren z głębin jest dubbing. W wersji angielskiej w Geralta wciela się Doug Cockle, czyli kultowy już głos wiedźmina z anglojęzycznych wersji gier, w polskim wariancie głosu Białemu Wilkowi użycza Jacek Rozenek, znany doskonale polskim graczom. Jaskier mówi zaś głosem Joeya Bateya/Marcina Franca, co buduje z kolei spójność z serialowym uniwersum. Na plus zapisać należy też język – niepozbawiony charakterystycznych dla Sapkowskiego wulgaryzmów, co trochę równoważy bajkowość i nijakość wprowadzaną przez niezbyt dostosowaną do opowieści animację. Sama kreska jest raczej przeciętna, kluczowemu projektowi Geralta brakuje polotu, a zbyt ciąży chęć odtworzenia nieobecnego już na pokładzie Netflixowego projektu Henry’ego Cavilla.

Jeśli oceniać Syreny z głębin w kontekście tego, jak ogólnie radzi sobie Netflix z adaptacją prozy Andrzeja Sapkowskiego, to pewnie należy uznać za jedną z lepszych propozycji. Ale to nisko zawieszona poprzeczka, więc nie świadczy o szczególnej jakości artystycznej filmu. Lepiej ocenić nową pozycję w kontekście innych powstających ostatnio interpretacji anime. Tu Syreny z głębin wypadają trochę słabiej od ogólnie zręcznej Zmory wilka, tracąc przede wszystkim brakiem większej kreatywności i klimatu, który mimo fabularnych niedomagań charakteryzował prequel o Vesemirze. Z drugiej strony nowy film Netflixa wypada lepiej niż przygotowana ostatnio przez konkurencję z Warner Bros. Wojna Rohirrimów, stanowiąca odpychająco cyniczny skok na kasę wyciskaną ze znanej marki. Innymi słowy, Syreny z głębin są po prostu przeciętne – ani zbyt dobre, ani koszmarne. A poniekąd to już coś.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA