search
REKLAMA
Recenzje

WESTWORLD – SEZON CZWARTY. Opowieść science fiction o potędze algorytmów

Dla wielu serial Westworld okazał się ogromnym rozczarowaniem. Czy mimo to warto obejrzeć czwarty sezon produkcji HBO Max?

Marcin Kempisty

19 sierpnia 2022

REKLAMA

Czwarty sezon serialu Westworld oferuje dokładnie to, czego mogli się spodziewać jego miłośnicy. Estetyka science fiction pożeniona z filozoficzną refleksją na temat istoty człowieczeństwa, zwłaszcza w kontekście rodzącej się świadomości sztucznej inteligencji, konsekwencje życia podług nadzorujących ludzkość algorytmów, wiszące nad bohaterami pytania o to, czy losem kieruje wolna wola czy determinizm – to zaledwie kilka, dla mnie najistotniejszych tematów, jakie na przestrzeni nowych ośmiu odcinków podjęli Lisa Joy z Jonathanem Nolanem.

Trudno wymyślić coś nowego, gdy pisze się recenzję najnowszej odsłony Westworld, ponieważ produkcja HBO Max jest szalenie konsekwentnie poprowadzonym przedsięwzięciem. Niezależnie od utyskiwań odbiorców i myślę, że niezadowalających słupków oglądalności, Joy i Nolan prowadzą narrację w precyzyjnie zaplanowanym kierunku. Być może za kulisami trwają tarcia między twórcami a włodarzami platformy na temat obranej strategii fabularnej, ale na ekranie kompletnie tego nie widać.

Czy opisana wyżej konsekwencja autorów służy jakości serialu, to już zupełnie inna kwestia. Wszak nie da się ukryć, że systematycznie odpływającej od Westworld widowni nie można li tylko obrażać, że nie byli w stanie zrozumieć złożoności opowieści i dlatego, nieświadomi swej głupoty, pożegnali się z serialem. Wydaje się jednak, że problem Westworld tkwi w jego rdzeniu, a im więcej sezonów wydano, tym ów problem jest bardziej widoczny.

Serial HBO Max warto bowiem rozpatrywać na dwóch płaszczyznach – intelektualnej i emocjonalnej. Nie ukrywam, że jestem niepoprawnym miłośnikiem historii science fiction spod ręki braci Nolanów oraz Lisy Joy. Wprawdzie w swoich scenariuszach bazują na zdobyczach wcześniejszych twórców, chociażby Williama Gibsona lub Philipa K. Dicka, niemniej jestem niemal pewien, że za kilkanaście lat do Nolanów i Joy będzie się wracało jako do klasyków drugiej i trzeciej dekady XXI wieku, którym udało się przy pomocy sztuki zaprezentować zmiany zachodzące na niwie technologicznej oraz społecznej.

W czwartym sezonie, podobnie zresztą jak we wcześniejszej odsłonie, scenarzyści skupili się na teorii symulacji jako na ontologicznej oraz epistemologicznej odpowiedzi na zagadnienie dotyczące funkcjonowania człowieka w postnowoczesnej rzeczywistości. Innymi słowy, na podstawie losów dobrze znanych bohaterów – Dolores/Christine (Evan Rachel Wood), Maeve (Thandiwe Newton), Bernarda (Jeffrey Wright), Williama (Ed Harris), Hale (Tessa Thompson) oraz Caleba (Aaron Paul) – Nolan i Joy udowadniają, że jako istoty myślące, niezależnie czy mowa o hostach czy homo sapiens, tkwimy w iluzji wolnej woli, podczas gdy ścieżki przyszłości zostały już dawno wydeptane.

Dane jako idea

O życiu jako niemożności przerwania nałożonej przez niewidzialną siłę pętli mówi się cały czas. Kolejne sezony Westworld wydają się być remiksami pierwszego sezonu. Twórcy notorycznie podrzucają te same rozwiązania fabularne, tylko że w innych scenografiach. Christine w czwartym sezonie maluje obraz, tak jak robiła to Dolores jeszcze w parku, scenki z rodzinnego życia Caleba żywcem przypominają wspomnienia Maeve chodzącej po polu z córką, Bernard po raz kolejny chodzi po drodze, którą już wcześniej wydeptał – takie szczególiki można wychwytywać co kilka minut w każdym odcinku. W Westworld historia ciągle się powtarza. Niby postacie prą do przodu, ale tak naprawdę buksują w tym samym miejscu. Świat się zmienia, ale dylematy pozostają wciąż te same. Rzeczywistość jest zatem jak matrioszka, gdy za jedną tajemnicą kryje się kolejna, a życie to tylko opowieść (idioty) pisana nie przez jej głównego bohatera, lecz przez niewidzialnego, okrutnego demiurga.

W tym kontekście zatrważająco brzmią epizody dotyczące sposobu, w jaki korporacja Delos zbierała dane na temat gości parku rozrywki, by dzięki temu udoskonalać inteligencję hostów, gdy w tym samym czasie gigantyczne zasoby danych są codziennie pobierane od internautów i zasilają one silniki ciągle doskonalących się algorytmów. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że cichym bohaterem Westworld są dane jako idea, przy pomocy której świat jest napędzany. Dane to waluta, dane to władza, których lekkomyślnie się pozbywamy, byle tylko otrzymać coś „za darmo” w internecie.

O ile zatem pod kątem intelektualnym produkcja HBO Max jest czasami bardzo ekscytująca, o tyle na poziomie emocjonalnym jest to opowieść absolutnie nieangażująca. Zgony bohaterów nie mają absolutnie żadnego znaczenia, ponieważ wiadomo, że prędzej czy później zawsze wrócą do żywych. Ich rozterki również nie są istotne, bo scenarzyści nie potrafią napisać sensownych dialogów. W Westworld zagadka goni zagadkę, wszyscy mówią do siebie aluzjami i dwuznacznościami, więc nie da się w ten sposób oddać prawdy na temat stanu ducha. 

Najnowsze osiem odcinków serialu składa się ze wszystkich wad i zalet, które można odnaleźć we wcześniejszych sezonach Westworld. Kto zakochał się w tej gigantycznej układance, ten dalej odczuwa frajdę. Kto jednak nie potrafi zdzierżyć pompatycznej narracji Joy i Nolana, ten nie odnajdzie w czwartym sezonie nic dla siebie. Scenarzyści we wspaniały sposób pokazują, do czego może doprowadzić oddanie kontroli nad swoim losem algorytmom. Cóż jednak z tego, skoro ich sztuka jest bardziej wykładem na zadany temat niż angażującą zmysły opowieścią. W Westworld tyle się mówi o opowiadaniu, a samym twórcom nie udaje się wykreować magii charakterystycznej dla najlepszych historii.

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA