search
REKLAMA
Recenzje

WESELE. Kto jest temu winien?

Kurski robi „Wiadomości”. Smarzowski zrobił „Wesele”.

Tekst gościnny

20 listopada 2021

REKLAMA

Autorem tekstu jest Mikołaj Nowosad.

Dlaczego amerykańskie kino gatunkowe jest jednocześnie skutecznym nośnikiem różnych poważnych – czasem też ważnych – tematów? Bo komuś tam chce się napisać scenariusz, który niesie fabułę, jednocześnie zahaczając o coś, co twórca chce skomentować i przedstawić. Moim ulubionym przykładem tego typu jest Siedem Finchera, bo film ten można traktować jako emocjonujący thriller, ale też i niemal filozoficzną dywagację o paradoksach Biblii, o granicy dobra i zła. W pierwszej kolejności idzie jednak historia – zwarta, spójna, logiczna. Smarzowski jednak taką konstrukcję postanowił teraz całkowicie odrzucić. U niego na fabułę nie ma miejsca. On od pierwszej sekundy jedzie z tezą.

Samo w sobie robienie filmu pod tezę nie jest niczym złym. Nie każdy scenariusz poruszający jakieś zagadnienie musi brać pod uwagę różne kąty widzenia. Prawem twórcy jest wyrażanie swojej opinii, nawet najbardziej karkołomnej i radykalnej. Problemem Wesela jednak jest to, że Smarzowski odpłynął bardzo daleko. Odbieram jego film jako lustrzane odbicie TVP Jacka Kurskiego. Tu nie żadnej głębi, żadnego zaproszenia do spojrzenia na swoje przemyślenia. Tutaj jest histeria i jazda po bandzie.

Fabuły, jak wspomniałem, w tym filmie nie ma wcale. Jest za to bardzo intensywna strona formalna, która w zamyśle nie była zła. Smarzowski chciał powiązać przeszłość z teraźniejszością i wpadł na niezły pomysł, jak to osiągnąć. Stworzył postać staruszka z demencją, któremu zaczynają się w głowie mieszać wydarzenia aktualne z historycznymi. Konsekwencji w tym zabiegu na długo nie starcza, bo dość szybko dochodzi do sytuacji, gdzie bohatera łączącego te porządki na ekranie nie ma, ale nadal zabieg sam w sobie może działać. No i Smarzowskiemu działa aż za dobrze. Używa on tego narracyjnego narzędzia do walenia łopatą tak mocno, jak to tylko możliwe. Połączenie historii z dzisiejszą sytuacją służy tutaj do stawiania znaków równości. I tym sposobem dochodzi do scen, gdzie głupawe zabawy weselne zestawiane są z katowaniem Żydów. Cały ten film polega na właśnie takich analogiach. Mało tego – gdyby ktoś miał przypadkiem wątpliwości, to wprowadzona zostaje jeszcze trzecia płaszczyzna, czyli nagrania z ubijania świń, które wręcz zahacza o znęcanie się nad zwierzętami. Spoiwem tych wszystkich płaszczyzn jest POLSKOŚĆ. Polacy Smarzowskiego to świnie, mordercy, degeneraci, alkoholicy, debile, a ich paliwem jest nienawiść. Problem w tym, że Smarzowski korzysta z tego samego paliwa. Nie czuję w tym filmie zachęty do jakiejś formy rozliczenia się z przeszłością, do dyskusji na jej temat. Czuję wyłącznie nienawiść do wszystkiego, co związane z Polską. Bardzo wymowne jest to, że jedyna pozytywna bohaterka, czyli panna młoda, planuje po tytułowym weselu wyjechać z Polski i założyć w Irlandii wegańską knajpę. Na takich właśnie „subtelnościach” gra Smarzowski – Polska/zachód Europy; świnie/weganizm. Otaczają ją jednak wyłącznie Polacy, czyli zło wcielone. Proste, że wszystko zmierza do kompletnej katastrofy i piętrowej tragedii.

Sercem Wesela jest wątek masowego morderstwa w Jedwabnem. Smarzowski dosadnie pokazuje, jak Polacy inspirowani niemieckim okupantem znęcają się nad Żydami, by finalnie spalić ich żywcem w stodole. Temat w Polsce znany od dawna i nadal wzbudzający spore emocje oraz nie mniejsze kontrowersje. Nie ma co jednak liczyć na jakiejś analityczne podejście do sprawy. W filmie sprawa ta jest bardzo prosta, a do tego podana dość ostentacyjnie. To kolejny powód, dlaczego widzę tutaj analogię do obecnej topornej telewizyjnej propagandy uprawianej w Polsce. Smarzowski wymaga bowiem dość wysokiego progu wejścia. Ten film nie ma na celu żadnego przyjrzenia się sprawie, które finalnie mogłoby wykazać, że pogląd reżysera na te zdarzenia jest taki, a nie inny. Na to nie ma miejsca. Reżyser wie, że widzowie znają sprawę i mają na nią patrzeć identycznie. To jest moim zdaniem ogromny grzech twórcy, bo z filmu bije mocno wyczuwalną wyższością. Widz Wesela ma patrzeć, najpewniej w zamierzeniu ze łzami w oczach, a po filmie przepraszać za to, że jest częścią tak fatalnego narodu. Tym sposobem twór Smarzowskiego nie stanowi żadnej wartości w sensie historycznym. Pojawia się w tym wątku postać „dobrego Polaka”, o której już wcześniej wspomniałem, bo to właśnie nim jest staruszek z demencją, który wywołuje połączenie ekranowe między teraźniejszością i przeszłością. Smarzowski, podobnie jak we współczesnym wątku panny młodej, wykorzystuje tę postać, by podbić wrażenie zła ziejącego ze wszystkich polskich postaci, które go otaczają. Jest to znany zabieg filmowy, bo zazwyczaj w filmach widz ma się z kimś utożsamiać. Oczami przerażonych poziomem swojego narodu w Weselu są więc „dobry Polak” i „panna młoda”.

W związku z tym mam wrażenie, że ten film na na celu zaognienie polsko-polskiego konfliktu. Nie widzę tutaj żadnego zaproszenia do dyskusji. Odbiorca, który bezrefleksyjnie przyjmie przekaz reżysera, ma być tym oświeconym. Ma nie zwracać uwagi na wszystkie problemy czysto filmowe, który tutaj pojawiają się aż w nadmiarze. Nie. Mile widziany natomiast jest banał, w którym twierdzi się, że Wesele to film „trudny, nieprzyjemny, ale potrzebny”. Kto go potrzebował? Do czego go potrzebował? Mam wrażenie, że jedyną jego rolą jest poprawienie samopoczucia osobom, które lubią czuć się lepsze od innych. To w tym filmie jest mocno wyczuwalne. On jest opowiadany z ogromnym poczuciem wyższości. Smarzowski stara się wrzeszczeć, że on widzi, jacy to wszyscy dookoła są gorsi, głupsi, prymitywni i zacofani. Tym samym fani filmu mogą stanąć obok reżysera i poczuć się lepiej. Stać się tą samozwańczą elitą.

Druga płaszczyzna filmu, czyli tytułowe wesele, nie może nie kojarzyć się z debiutem fabularnym Smarzowskiego, czyli filmem Wesele z 2004 roku. Jednak na fakcie, że tu i tu mamy te same okoliczności, podobieństwa się kończą. Stare Wesele było świeże, pomysłowe, pełne dobrych tekstów i z fabułą (pretekstową, ale jednak). Tam Smarzowski wyśmiewał przywary narodowe Polaków, ale nie miałem wrażenia, że on tego narodu nienawidzi. Zarówno 17 lat wcześniej, jak i teraz używał hiperboli, jednak z kompletnie różnym skutkiem. W starym Weselu nie było jakoś rażąco sugerowane, że przywary bohaterów wynikają z ich narodowości. Teraz Smarzowski w tym aspekcie dochodzi do granicy i ją przekracza. Obecnie każdy, nawet najmniejszy przejaw polskiej tożsamości skutkuje byciem skrajnie złym człowiekiem, który prędzej niż później da upust swej naturze. Tym sposobem ekranowy syn gospodarza wesela, który przedstawiany jest jako pasjonujący się historią licealista, kończy jako zwyrodnialec palący cudzoziemców, a po drodze nakleja na butelki wódki daty ważnych dla Polski wydarzeń. Do tego bowiem sprowadza się na ekranie jego zainteresowanie historią. U Smarzowskiego polskość to jednoznaczne zło i tylko zło.

Główny problem stanowi tutaj moim zdaniem stężenie. Już po 40 minutach miałem tego filmu dość. Każda scena to była kolejna przesadzona dawka „polskiego zła” i mordowanych świń. Niech wymowne będzie, że w finale filmu na ekranie knur nakarmiony viagrą kopuluje z facetem. Takim obrazem Smarzowski przeskoczył Patryka Vegę, z którym nieszczęśliwie od kilku lat bywał porównywany. Gdyby nie tematyka, to scenariusz tego filmu nadawałby się na kabaret najgorszego typu. Topornie podany, bez grama wyczucia i w zasadzie bez pomysłu. Odbieram ten film jako twór propagandowy. Męczący formalnie, szyty grubymi nićmi, męczący i niezdolny do przekonania kogokolwiek, kto nie myśli identycznie jak twórca. Do tego jeszcze gdzieś w tle wyśmiewający ewentualne próby polemiki, bo nawet taki zabieg przemycono w dialogach. Stąd skojarzenie z pisowskim TVP. Kurski robi „Wiadomości”. Smarzowski zrobił Wesele.

REKLAMA