W CZTERECH ŚCIANACH ŻYCIA. Koszmar wojny za zamkniętymi drzwiami
Od 2011 Syria powoli umiera – a wraz z nią dziesiątki tysięcy cywili, którzy postanowili nie opuszczać ojczyzny lub którym po prostu nie udało się tego zrobić. Kino przez jakiś czas zwlekało z podjęciem tematu syryjskiej wojny domowej na wielkim ekranie, być może wierząc, że nie będzie ona trwać tak długo. Od kilkunastu miesięcy jednak filmowcy coraz częściej pokazują światu tragedię Syryjczyków, czy to za sprawą dokumentu, czy fabuł. Przykładem opowieści fabularnej o okropieństwie tego krwawego konfliktu jest trzymające w napięciu W czterech ścianach życia (2017) Philippe’a Van Leeuwa.
Belgijski operator filmowy, który wcześniej wyreżyserował zaledwie jeden film, to twórca niezwykle wrażliwy na krzywdę ludzką – zwłaszcza tę, której dokonuje się tysiące kilometrów od Starego Kontynentu. Już w debiutanckim Dniu, w którym Bóg odszedł (2009), pokazywanym w Polsce wyłącznie w obiegu festiwalowym, przyglądał się bestialskiemu ludobójstwu w Rwandzie oczami niewinnej młodej kobiety. We W czterech ścianach życia tematem staje się sprawa wciąż aktualna, świeża i bolesna. Wojna domowa w Syrii ostatnio w makabryczny sposób ukazana została w nominowanym do Oscara dokumencie Ostatni w Aleppo (2017), ale jak dotąd nie powstał wartościowy film fabularny opowiadający o tych wydarzeniach – aż do czasu, gdy wziął się za to Van Leeuw. W czterech ścianach życia zabiera widza w środek wojennej zawieruchy w Damaszku, lecz sceną nie są tu okopy ani koszary, a cywilne mieszkanie. Reżyser otwiera film statycznym ujęciem, ale przez 90 minut seansu bez ustanku podąża za bohaterami po labiryncie pokoi i ludzkich historii. Mieszkanie Oum Yazan (uznana palestyńska aktorka Hiam Abbas, ostatnio oglądana w Blade Runner 2049) jest schronieniem nie tylko dla niej i jej rodziny, ale także dla gosposi i sąsiadów. W otoczeniu wszechobecnych dźwięków wojny – strzałów, wybuchów, jęków – Oum i jej towarzysze usiłują zachować spokój i przetrwać.
Choć przez dłuższy czas wydaje się, że lokatorom zabarykadowanego mieszkania uda się ocaleć od krzywdy, Van Leeuw ostatecznie nie daje widzom nadziei. Akt poświęcenia, kojarzony z cywilizacją islamską głównie w formie samobójczych ataków terrorystycznych, tutaj przybiera zupełnie inną formę – poświęcenie jest drogą nie do unicestwienia innych, lecz ich ocalenia. Mimo że pozornie W czterech ścianach życia wydaje się historią dość prostą, Van Leeuw prowadzi narrację w nieoczywisty sposób – na pierwszy rzut oka główną osią fabularną tego dzieła jest sama walka lokatorów o przetrwanie, jednak już w pierwszych minutach filmu dochodzi do sytuacji, która determinuje postęp fabuły, zwłaszcza w późniejszych scenach. To wydarzenie niejako „podskórnie” towarzyszy bohaterom, by w pewnym momencie ujawnić się i zmienić dynamikę opowiadania. W czterech ścianach życia to jednak nie jest „standardowy” film – nie doświadczymy tu klasycznego rozwiązania akcji, ani jednoznacznej konkluzji która pozwoliłaby dokonać fabularnego domknięcia. Tak, jak nieustająca wojna w Syrii, walka Oum i jej współlokatorów trwa, mimo przybywających blizn – tych fizycznych i niematerialnych.
Dzieło Philippe’a Van Leeuwa to film bardzo udany w kategoriach dramaturgicznych i niezwykle ważny ze względu na podejmowany temat. Koszmar Syryjczyków to kwestia wciąż niewystarczająco nagłośniona przez kino, a być może sukces W czterech ścianach życia (Nagroda Publiczności w sekcji Panorama na festiwalu w Berlinie oraz 6 nagród Magritte, najważniejszych w Belgii) sprawi, że sytuacja ta ulegnie zmianie. Film Van Leeuwa powinien obejrzeć każdy, komu leży na sercu los drugiego człowieka.
https://www.youtube.com/watch?v=79qqKG-t4Nc