Martwica mózgu
Wystarczy tych ciekawostek. Już pierwsze minuty filmu i plansza z tytułem nie pozostawiają złudzeń – to będzie najczarniejsze poczucie humoru, jakie można sobie wyobrazić i tylko z takim podejściem seans Martwicy mózgu ma sens. Dla laików nieświadomych bliskich konotacji horroru i komedii pomysł Jacksona może wydawać się trudny w odbiorze. Nie spowoduje, że w nocy ze strachem będziecie przemierzać niekończące się mroki własnych korytarzy w poszukiwaniu toalety. Nie ma tu się czego bać, scenariusz przypomina American Pie, w którym irytujący, gastryczno-erotyczny humor został zastąpiony radosnymi okrucieństwami. Innymi słowy, postacie zamiast wypuszczać gazy, upuszczają krew. Hektolitry krwi. Tak mogłyby wyglądać filmy Mela Brooksa, gdyby połączył siły z Herschellem Gordonem Lewisem. Postać księdza/karateki masakrującego hordę zombie po wykrzyknięciu “Skopię wam tyłki w imieniu Pana naszego!” sprawia wręcz wrażenie wymyślonej przez obydwu panów po burzy bardzo żywych mózgów. Z kolei próby okiełznania zombie-dziecka na placu zabaw to wręcz Jaś Fasola w wersji gore.
W moich podróżach w najmroczniejsze sfery kina klasy Z natknąłem się na tak wiele koszmarnych, obrzydliwych filmów, że ponowne obejrzenie Martwicy mózgu nie wzbudziło równie intensywnych emocji, jak osiemnaście lat temu. Znalazłem jednak w odmętach sieci reakcje młodego pokolenia widzów i fragmenty pokroju rozczłonkowywania pełnej chaty trupów za pomocą kosiarki wciąż mają ogromną moc. Zresztą inaczej być nie mogło, skoro do nakręcenia tej jednej sceny użyto trzystu litrów sztucznej krwi (pompowanej z prędkością około dziewiętnastu litrów na sekundę), a cały film uchodzi za najbardziej krwawy w historii kina. Nie tylko zastosowanie praktycznych efektów specjalnych na potężną skalę decyduje o wyjątkowości Martwicy mózgu. Równie istotna jest fabuła. Prosta, płytka fabuła pięknie łącząca schematyczny film o zombie ze schematycznym romansidłem żywcem wyciągniętym z lat pięćdziesiątych. Zupełnie jak w muzyce – wystarczy zespolić dwa wyświechtane gatunki i powstaje wrażenie świeżości.
Aktorzy nie bez przyczyny są kojarzeni właściwie tylko z tym jednym filmem. Ich grę najlepiej można określić jako nieprzeszkadzającą. To jeszcze nie jest poziom profesjonalny, ale już nie całkowita amatorszczyzna, jak w przypadku chociażby produkcji studia Troma. Janusz Kozioł w roli lektora doskonale wpasował się w tę atmosferę. Ma w końcu sporo doświadczenia w mierzeniu się z kiczem – jego głos znany jest między innymi z japońskich animacji emitowanych na kanale Polonia 1, Kapitana Ameryki z 1990 roku czy Pulp Fiction w tłumaczeniu Elżbiety Gałązki-Salamon, z którego pochodzi kultowe “zrobię ci z dupy jesień średniowiecza”.
Nowa Zelandia nie jest najbardziej płodnym producentem filmów gore, ale zdecydowanie nie ma konkurencji, jeżeli chodzi o ich jakość (wystarczy wspomnieć nakręcony kilka lat temu Deathgasm). Tamtejsza publiczność ceni sobie lokalny zmysł estetyczny, a w 1992 roku Martwica mózgu prześcigała w liczbie sprzedanych biletów nawet Powrót Batmana. Do wznowienia na DVD w wielu krajach dodawano torebki na wymiociny, posiadacze VHS-ów nie mieli tego szczęścia, a wrażliwcy, których mdliło podczas projekcji Egzorcysty, na pewno uznaliby taki gadżet za przydatny. Niewiele ohydniejszych filmów w historii kina powstało, dlatego polecam go głęboko, z samego dna mojego żołądka.
korekta: Kornelia Farynowska
https://youtu.be/8PuOgv1U2Rc