Ukryte działania. Nieźle wydana broszura informacyjna
Kojarzycie węzły z “automatycznym” zwalnianiem? By je rozwiązać, wystarczy lekko pociągnąć za koniec sznurka. Podobnie gładko rozwiązują się w Ukrytych działaniach wszystkie problemy – społeczne i matematyczne.
Podwójnie symboliczny tytuł (ang. Hidden Figures) w reżyserii Theodore’a Melfiego (twórca komediodramatu Mów mi Vincent) opowiada historię trzech wielkich, kobiecych umysłów pochodzenia afroamerykańskiego, w czasie, gdy powoli zaczęto sobie zdawać sprawę, że segregacja rasowa to żenada czasów (nie tak) dawnych. Pracownice NASA: Katherine Johnson, Mary Jackson i Dorothy Vaughan należą do grupy “kolorowych komputerów” – czarnoskórych dziewczyn przetwarzających działania matematyczne dla amerykańskiej agencji kosmicznej. W oddzielnym, ulokowanym w piwnicy pomieszczeniu, z osobną toaletą i stołówką, a poza pracą – przebywających w specjalnie wydzielonych w przestrzeni publicznej miejscach, oznaczonych napisem “colored”.
Dzięki znajomości geometrii analitycznej, Kate Johnson (w tej roli Taraji P. Henson, aktorka z 20-letnim stażem, która dzięki filmowi przeżywa swoje 5 minut) zostaje oddelegowana do grupy zajmującej się bezpośrednimi obliczeniami dla operacji kosmicznych. Talentem przyćmiewa współpracowników – mężczyzn rasy białej, a niedogodności wynikające z odmiennej płci i rasy ignoruje. To Johnson wykonywała niezwykle precyzyjne działania dla statku kosmicznego Mercury 6, by John Glenn mógł bezpiecznie wykonać lot orbitalny. Z kolei Mary Jackson (Janelle Monáe, znana głównie z dokonań muzycznych, choć w tym sezonie pojawiła się jeszcze w Moonlight Barry’ego Jenkinsa) to pierwsza w Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej kobieta-inżynier pochodzenia afroamerykańskiego, a Dorothy Vaughan (w tej roli charakterystyczna Octavia Spencer) – pierwszy czarnoskóry kierownik teamu, jedna z niewielu kobiet na tym stanowisku.
W swoich rolach dziewczyny są świetne. Octavia Spencer prezentuje znaną już z Służących odwagę, Janelle Monáe przyciąga zadziornością, a Taraji P. Henson autentyzmem. Na uwagę zasługują również role drugoplanowe. Klasę pokazał Kevin Costner, bardzo dobrze wypadła Kirsten Dunst, odsłonił kolejną niekomediową twarz Jim Parsons.
Ukryte działania równoważą się między dwoma problemami. Po pierwsze, ukazaniem wielkiego talentu, siły i determinacji wszystkich trzech wyżej wymienionych pań. Po drugie, podtrzymaniem pamięci o wieloletniej, upokarzającej, niesprawiedliwej segregacji rasowej (wątek trwa od pierwszej minuty filmu: trzy kobiety “negro”, same na poboczu, przy zepsutym samochodzie – od razu zatrzymuje się przy nich podejrzliwy policjant). Obydwa w ramach edukacji historycznej.
Przy takiej obszerności tematu tempo wydarzeń jest dynamiczne, a muzyka do nich dobrana dramatyczna, nieco majestatyczna, wysokiej klasy – skomponowana przez Benjamina Wallfisha, Pharrella Williamsa i Hansa Zimmera. Zachwycają stylowe, kolorowe kostiumy (tak różne od surowych outfitów białych kobiet), które noszą afroamerykańskie “kalkulatory na obcasach”. Dzieło jest całością. Spójną, potrzebną, zrealizowaną z rozmachem, idealnie wpisującą się w konwencję oscarową broszurą informacyjną.
Bo tylko emocji w nim brak, choć popłakałam się dwa razy, ale to były bardzo tanie chwyty. Nawet bez znajomości historii wiemy, jak akcja się potoczy. Że będzie miłość i sukces. Katherine nie może wejść na poufne spotkanie grupy pracującej nad lotem orbitalnym (“bo protokół zabrania”)… 5 minut i drzwi się przed nią otwierają. Mary chce ukończyć kurs inżynierski, niestety jedyny możliwy odbywa się w szkole “white only”… Składa petycję do sądu i dostaje zgodę. Dorothy pragnie awansu – stara się o niego alternatywnym sposobem i bum, awans ma. Droga od problemu do rozwiązania jest w filmie Melfiego szybka i nieskomplikowana, a przez to nie tak angażująca.
Ukryte działania to oczywisty oscar bait (wraz z Fences i Moonlight przeczący w tym roku konwencji #OscarsSoWhite). Możemy się na niego wybrać z pewnością, że spędzimy czas w sposób lekki, przyjemny i pożyteczny. Bez specjalnych oczekiwań. W 120 minutach czasu ekranowego zabrakło jednak miejsca na “to coś” – jeśli chodzi o filmy o podobnej tematyce i/lub biograficzne, warto jednak sięgnąć po Służące lub przypomnieć sobie Kamerdynera. Nie dlatego, że był mężczyzną.