UKŁADANKA. Elementarz dobrej rozrywki
Niesłabnący na popularności marcowy hit Netflixa swoim wybiciem się nad pozostałe nowości zaskoczył chyba wszystkich, ale co najważniejsze – zaskoczył zdecydowanie pozytywnie. Układanka, a w oryginale Pieces of Her, wskoczyła na 1. miejsce globalnej listy serwisu streamingowego, a w Polsce już od kilku tygodni utrzymuje się w rankingu najchętniej wybieranych przez widzów filmów i seriali. Ta skondensowana w maksymalnie treściwych, pchanych do przodu intensywną, lecz nie przebodźcowaną akcją odcinkach fabuła może i finalnie faktycznie wypada dość przewidywalnie, z czasem naprowadzając widza na to, jakie rozwiązanie obierze całkiem przystępny i chwytliwy scenariusz, jednak aurą prawdziwie pożądanej grozy i racjonalnie dozowanym napięciem całość domyka w całkiem poprawną, angażującą i w pełni rozrywkową produkcję.
Minkie Spiro, która skleiła ten ośmioodcinkowy kryminał w udany z reżyserskiego punktu widzenia wieczorny umilacz czasu, postawiła na mocne zaakcentowanie wiodącej roli kobiet w luźnej adaptacji powieści Karin Slaughter, co w dość ograniczonej formie, ale jednak włącza płeć piękną w kanon osobowy związany nie tylko z urodą i bezpieczną profesją, ale i niezależnym, bojkotującym reguły charakterem, a w tym wypadku nawet i światem przestępczym czy ucieczką przed wymiarem sprawiedliwości. Jedno jest pewne – tego, kto jest tu rzeczywistą czarną owcą, a w kim spośród wielu innych kłamców możemy pokrywać choć minimalne zaufanie, domyślicie się niesłychanie powoli, wraz z gładko przyswajalnym ciągiem intrygujących, niewyjaśnionych zdarzeń.
Z Andy utożsami się niejedna wchodząca w dorosłość odbiorczyni – chociaż nasza bohaterka pełnoletniość przekroczyła już ponad dekadę temu, wciąż poszukuje własnego planu na przyszłość. Na przeczekaniu odbiera w policji interwencyjne telefony, jednocześnie zupełnie nie nadając się do pracy w terenie. Świadomość przeklętej trzydziestki na karku już pierwszego dnia zapewnia funkcjonariuszce porządną dawkę adrenaliny. Sobotnie popołudnie w sąsiedzkim centrum spotkań zmienia się w krwawą jatkę – w strzelaninie z rąk niestabilnego emocjonalnie mężczyzny giną niewinni ludzie, lecz matce Andy skutecznie udaje się obronić córkę przed gniewem napastnika, osłaniając ją własnym ciałem przed atakiem nożownika. Bohaterska postawa kobiety szybko jednak ulega transformacji w niewyjaśnioną, paranoidalną abstrakcję, gdy jeszcze tego samego dnia Laura żąda bezwzględnego wypisu ze szpitala, dom zamyka na cztery spusty, a córce natychmiast każe pakować walizki i opuścić stan. Kobieta wyraźnie przed kimś ucieka, z niewiadomych przyczyn robi wszystko, aby jej postać jak najszybciej znikła w zamęcie stworzonym wokół zbrodni. Jej niewytłumaczalne zachowanie mąci nam w głowach, następujące po sobie coraz to bardziej tragiczne i szokujące wydarzenia kreują mnóstwo pytań, na które nawet najbliżsi Laury od lat nie znaleźli jeszcze odpowiedzi. Na jaw wychodzą fakty, które przenoszą nas kilkadziesiąt lat wstecz, do Laury o wówczas zupełnie innej tożsamości, szaleńczo zakochanej, w imię miłości i sprzeciwu wobec ojca zdolnej do popełnienia tego, co niewybaczalne.
Pierwsze, co rzuca się w oczy już po pierwszym odcinku Układanki, to pełna konsekwencja następujących po sobie wydarzeń mimo sporych zawirowań spowodowanych licznymi retrospekcjami. Dodatkowym smaczkiem jest w punkt skonstruowane stopniowe zwiększanie napięcia, które aż do końca nawet przez chwilę nie sprawia wrażenia sztucznie przeciągniętego, ale przyjemnie drażniącego widza, ciekawego dalszego biegu wydarzeń. Układanka to jednak w żadnym razie dzieło odkrywcze czy budujące podwaliny dla nowego stylu dreszczowców z rodzinną tajemnicą w tle, lecz serial wśród przeciętniaków aspirujący do bycia niebanalną historią wykończoną niemal fenomenalnym sportretowaniem bohaterów, którym przez naiwny moment ufamy, by już za chwilę całkowicie zagubić się w ich skrywanych do ostatniej chwili podskórnych wcieleniach. Miłośnicy wielowątkowości, wartkości akcji, której pęd nie pozostawia nam wiele miejsca na pochylenie się nad psychologicznym zapleczem postępowań głównych bohaterów, jak i złożonych, nieprzewidywalnych postaci o bogatych doświadczeniach znajdą w serialu wszystkie elementy, których trzeba do udanego wieczoru z produkcją dumnie wyłamującą się spod szyldu oklepania podobnych jej tytułów.
Bardzo udany występ, który chciałoby się obserwować na ekranie nieco dłużej niż w ostatecznym montażu, zaliczył w swojej roli nieudacznika znany jako Gendry w Grze o Tron Joe Dempsie. Za to szarżujące na cienkiej linii, prawdziwe aktorskie cuda, jakie z postacią Laury, kobiety o wielu imionach i osobowościach, wyczynia Toni Collette zasługują na specjalne miejsce w szeregu – dyskutowałabym nawet, czy to nie dla jej wizjonerskiej pasji włożonej w tę nietuzinkową postać warto ostatecznie sięgnąć po Pieces of Her. Schody i fanowskie kontrowersje zaczynają się niestety z jej kilka dekad młodszym wcieleniem, czyli Jessiką Barden z The End of The Fucking World. Zgrzyt nie wiąże się bynajmniej z niekompatybilnością charakterów obu wersji Laury sportretowanych przez różne aktorki, lecz failem w castingu wiążącym się z zupełnym brakiem podobieństwa obu pań, jakie szczególnie na etapie początkowego wdrażania się w fabułę potrafi niejednokrotnie zmylić, przez co przywyknięcie do manewrowania czasem między współczesnością a jej wyjaśnieniem poprzez powrót do młodzieńczych lat bohaterki dla mniej uważnych widzów może stanowić nie lada kłopot.
Mimo iż nie mamy do czynienia z odkrywczością i nawet najmniejszym wyjściem poza schematy charakterystyczne dla szybkich, jednosezonowych seriali targetowanych na czystą rozrywkę z elementami romansu, Pieces of Her zawiera wszystko to, czego oczekiwalibyśmy od produkcji niegłupiej, nieprzekombinowanej, w swoich fabularnych nieprawdopodobieństwach całkiem przekonującej i w zdrowy sposób bajerującej tak, by efekt żenady i znudzenia zamienić w naprawdę przyjemne spędzenie czasu z relatywnie udanym projektem. Mroczne odcienie przeszłości, odrobina motywu muzycznego podsycana momentami rewelacyjnym aktorstwem oraz kilkoma nowymi twarzami artystów młodego pokolenia, które jeszcze nie zdążyło wam się przejeść.
Układankę odkrywa się po kolei, z każdym odcinkiem dostarczającym coraz to więcej niedopowiedzeń i niedomkniętych wątków, lecz mimo wszystko przewidywalnym i finalnie wielokrotnie już gdzieś widzianym, ale sparafrazowanym zakończeniem. Być może nie dla ostatniego odcinka, całkiem idącego po taniości, bez finezji starającego się zadowolić każdego przeciętnego widza, lecz dla produkcji o mocnym potencjale, intrygujących aktorskich wcieleniach i genialnym timingu w obliczu inteligentnie wykreowanego dreszczyku warto z Pieces of Her spędzić niezobowiązujący, relaksujący czas.