search
REKLAMA
Recenzje

UDRĘCZENI. Horror, który garściami czerpie z “Amityville”

Wydaje się, że formuła ghost story na przestrzeni lat wyczerpała się.

Bartosz Czartoryski

21 października 2023

REKLAMA

Tekst z archiwum Film.org.pl (22.06.2009)

Trailery, zwiastuny, zapowiedzi – jak zwał tak zwał – potrafią zepsuć seans. Ale jednak filmiki reklamowe, mające zachęcić potencjalnego widza do pójścia do kina na ten, a nie inny obraz, niejednokrotnie spełniają swoje zadanie, będąc tym samym miniaturową sztuką samą w sobie. Już dawno twórcy trailerów odżegnali się od starej szkoły, polegającej na skróceniu całego filmu do trzech minut opatrzonych komentarzem z offu. Mimo wszystko, nawet w XXI wieku, kiedy to specjalne ekipy montażystów zatrudniane są przy realizacji zwiastuna, intelekt nie idzie w parze z rozmachem. W przypadku Udręczonych mamy do czynienia z zapowiedzią, która zdradza nam istotne elementy fabuły i odkrywa tajemnice, które bohaterowie mozolnie i stopniowo rozwiązują przez półtorej godziny trwania seansu. Pomijając jednak zwiastunowe ujęcia, pozostałe minuty filmu również warte są zobaczenia. Co jednak może zaintrygować widza w produkcji, która wydaje się być kolejną kalką Amityville przemieszaną z kilkoma innymi ghost stories?

Oprócz zwiastuna, zachęcić do obejrzenia opisywanego filmu ma dopisek znajdujący się na materiałach promocyjnych: „oparte na prawdziwych wydarzeniach”. Kolejny punkt wspólny z cieszącym się niezasłużoną estymą Amityville i, niestety, nie ostatni. Ile jest jednak prawdy w tym filmie? Cóż, tak jak w przypadku rodziny Lutzów, ktoś być może coś widział, coś być może tam było, być może coś się wydarzyło. Żadna z relacji nie została nigdy potwierdzona przez ekspertów a przedstawione w niej wydarzenia uznane za autentyczne. Materiał na horror jest? Jest. Czemu więc go nie wykorzystać? Historia tytułowych Udręczonych nie jest ani skomplikowana, ani nieprzewidywalna. Rodzina Campbellów przenosi się do Connecticuit z uwagi na bliskość tamtejszego szpitala, w którym leczony jest ich chory na raka syn, główna postać opowieści. Wymarzony dom okazuje się byłym zakładem pogrzebowym, dziwne wizje nawiedzają cierpiącego Matta, klamki u drzwi nagrzewają się do czerwoności, a jedzenie psuje w lodówce. Było? A jakże. Wiadomo jednak z góry, że konwencja opowieści o duchach wymaga zastosowania wspomnianych chwytów, pytanie, więc nie brzmi, „jakie” środki straszące zostały wykorzystane, lecz „jak”.

Nieprzypadkowo nazwa Amityville pojawia się w każdym akapicie tego tekstu, gdyż Udręczeni czerpią garściami może nawet nie tyle z samego filmu Stuarta Rosenberga, lecz z całej otoczki, jaką ten tytuł obok siebie zbudował. Będąc w gruncie rzeczy obrazem wydumanym i nudnym, Amityville stało się przez lata synonimem opowieści o nawiedzonym domu. Z tej tradycji czerpie Peter Cornwell, reżyser Udręczonych. Pomiędzy oboma tytułami można wyszukać paralele, sięgające od samej fabuły do środków obliczonych na wywołanie u widza przerażenia – i tu niespodzianka: Udręczeni radzą sobie o wiele lepiej niż ich protoplasta, kopia przerosła oryginał. Dzieje się tak z kilku powodów. Cornwell korzysta nie tylko z Rosenberga i innych klasycznych amerykańskich ghost stories, lecz także z literatury, między innymi z twórczości Clive’a Barkera. Szkielet fabularny z Amityville (z finałem nieco zaprawionym Kojim Suzukim), zjawy niczym z Księgi krwi brytyjskiego pisarza, straszenie jak w dziesiątkach innych amerykańskich produkcji – czemu ta mieszanka nadal jest zjadliwa?

Udręczeni pomimo swojej ewidentnej wtórności i przejrzystych rozwiązań fabularnych łapią widza za kołnierz i brutalnie wciągają do swojego świata. U Cornwella nie ma miejsca na przestoje akcji, od samego początku ekran nawiedzają majaczące postaci, lustrzane widziadła, koszmary senne. Siedząc w kinowym fotelu nie musimy czekać długo na kolejne straszydło, czai się ono w każdym kącie domu czekając, by wyskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Strategia przyjęta przez twórców naprawdę działa, nie pozwalając na chwilę wytchnienia i odpoczynek od upiornych mieszkańców „wymarzonego” domu w Connecticuit. Doskonałym rozwiązaniem formalnym zastosowanym przez Cornwella było nałożenie na siebie dwóch płaszczyzn czasowych, przeszłości i teraźniejszości przeżywanej przez Matta jednocześnie w jego wizjach. Sceny, gdy chłopak gorączkowo próbuje odróżnić rzeczywistość od majaków należą do najlepszych w filmie, udanie budując klimat opowieści.

Pomimo, że Udręczeni nie pozostaną na długo w zbiorowej świadomości kinomanów i nie mają szans powtórzenia sukcesu Amityville, warci są poświęcenia im dziewięćdziesięciu kilku minut życia. Ot, taki sobie przyzwoity horror. Niestety, nic więcej. Wydaje się, że formuła ghost story na przestrzeni lat wyczerpała się i twórcy nie mają nam do zaoferowania nic więcej, niż miało to miejsce w przypadku tego, co już widzieliśmy. Co jakiś czas zdarzają się próby odświeżenia konwencji i przypomnienia światu, że opowieści o duchach, mimo wszystko, nadal mogą postraszyć. Chociaż przez dziewięćdziesiąt minut.

REKLAMA