search
REKLAMA
Nowości kinowe

TWÓJ VINCENT. Mów do mnie obrazami

Karolina Dzieniszewska

6 października 2017

REKLAMA

Zaczął malować wyjątkowo późno, za życia sprzedał ledwie kilka płócien, które obecnie są jednymi z najdroższych pozycji na rynku kolekcjonerskim. Nazwisko van Gogha z dzisiejszej perspektywy to już popkulturowa klasyka, co wydaje się odrobinę ironiczne, patrząc na koleje jego losów czy samo podejście do sztuki. Jednak twórcy filmu Twój Vincent nie zamierzali stwarzać artystycznego panegiryku na jego cześć czy poprzez malarskie inspiracje wygłaszać żałobne treny o chorobie artysty i nieszczęściu. Obrali zupełnie inną ścieżkę i zdaje się, że bliższą osobie samego van Gogha.

Dorota Kobiela i Hugh Welchman, reżyserski duet Twojego Vincenta, zdecydowali się osadzić swój film w ramach gatunkowego neo-noir. Zamiast epatowania skandalami, które naznaczyły życie malarza i położyły się cieniem również na jego twórczości, wybrali konwencję filmowego śledztwa – Vincent van Gogh nie żyje od roku, a Armand Roulin wyrusza w podróż, by dostarczyć jego ostatni list komuś z rodziny. Droga ku odnalezieniu stosownego adresata staje się zarazem podróżą przez kolejne znajomości van Gogha. Roulin, który nigdy za dobrze go nie znał, coraz bardziej wsiąka w historie opowiadane mu przez kolejne osoby, coraz bardziej obsesyjnie próbując odtworzyć ostatnie tygodnie życia artysty. W jego oczach Vincent przestaje być wariatem, który niegdyś odciął osobie ucho (podobno z miłości), a staje się smutnym, nieszczęśliwym człowiekiem, próbującym nieustannie sprostać przede wszystkim własnym oczekiwaniom.

Młody Francuz odwiedza po kolei wszystkich uwikłanych w znajomość z van Goghiem: dostawcę farb, dziewczynę wynajmującą mu pokój w karczmie, jego lekarza, domniemaną ukochaną, a nawet przypadkowe osoby z otoczenia, takie jak chłopak zarządzający łódkami. Jednak wraz z przypływem kolejnych opowieści dociera do Roulina, że nigdy nie zrozumie, jakim człowiekiem naprawdę był Vincent, bo czy to w ogóle możliwe? Na poły kryminalna opowieść w pewnym momencie staje się szarżą głównego bohatera między kolejnymi oskarżeniami, gdyż wspomnienie rany postrzałowej, od której malarz zmarł po kilku dniach, coraz bardziej przypomina morderstwo bądź nieszczęśliwy wypadek, a nie samobójstwo. Czy van Gogh naprawdę chciał zginąć, czy może próbował kogoś chronić? Ledwie kilka tygodni wcześniej pisał do brata, że czuje się znacznie spokojniejszy… Wśród namnażających się pytań coraz jaśniejsza staje się myśl, iż tajemnica jego śmierci już na zawsze pozostanie zagadką i być może po prostu nie warto szukać jednoznacznych odpowiedzi.

 

Niesamowita, zachwycająca i onieśmielająca strona wizualna to prawdziwa wirtuozeria wykonawcza: na ekranie widać pojawiające się pociągnięcia pędzlem, tło nieustannie faluje, mieni się i zmienia. Na początku może być to percepcyjnie trudne dla widza, który po raz pierwszy spotyka się z tego typu rozkołysanym kadrem. Sprytnym zabiegiem okazało się stworzenie wstawek z przeszłości w zupełnie innej poetyce stonowanych, przypominających ołówkowe szkice obrazów.

Twórcy szukają swojego bohatera w jego obrazach oraz listach. Niejednokrotnie przywołują słowa Vincenta, starają się zrozumieć artystę poprzez jego malarstwo. Nie tylko wplatają w tkankę filmu rzeczywiste dzieła van Gogha, ale również naśladują jego styl, nie bojąc się zarazem twórczych przeróbek. Twój Vincent nie jest jawnie artystycznym popisem nowych możliwości animacji, chociaż zarazem nie można mu odmówić bycia nimi: przecież to pierwszy pełnometrażowy film złożony wyłącznie z ręcznie namalowanych obrazów (których potrzeba 12 sztuk na jedną sekundę filmu). Statystyki i kulisy powstawania są nie mniej imponujące niż sam efekt końcowy; w pracy nad dziełem udział brał zespół ponad 125 malarzy z 15 krajów, który wyprodukował przeszło 65 tysięcy płócien, nigdy nie przebywając w jednym pomieszczeniu, a od pierwszej fazy projektu do pierwszego publicznego pokazu minęło 6 lat. Warto jednak te fakty traktować jako ciekawostki, a nie wartości przesądzające o ocenie samego filmu.

Niezwykle cieszy to, że kreatywna warstwa wizualna idzie w parze z niebanalnym podejściem do filmowej biografii. Dzieło nie jest zupełnie pozbawione wad, bo można zarzucić mu kilka scenariuszowych uproszczeń spowodowanych głownie ograniczeniami medium. Jednocześnie są one jego największymi atutami, które czynią z Twojego Vincenta artystyczny neo-noir, o którym nie śniło się malarzom.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Karolina Dzieniszewska

REKLAMA