#TUITERAZ. Instagramowa przyjaźń w dobie bezmiłości
Kino wydaje się średnio nadążać za social mediami, od zawsze stojąc jakby z boku, wpatrzone w młodsze rodzeństwo, próbując zrozumieć jego fenomen. Czasami jedno medium przenika drugie, jak na przykład w Searching, ale cała ta otoczka kryminalna koncentrująca się na komunikacji w sieci, to jedynie zabawa formalna. Daje się poza tym zauważyć, że nadchodzi fala kina, które będzie traktowało social distancing zupełnie poważnie, a szczególnie motyw miłości na odległość. Historie romantyczne rozgrywające się na ekranie Zoomów, wypikselowane twarze ludzi mieszkających po dwóch stronach świata, samotność w sieci… #tuiteraz powstało jeszcze przed lockdownem świata. I dobrze, bije z tego filmu chociaż jakaś szczerość i autentyczna fascynacja ludzką uczuciowością.
Stephane jest bardzo szanowanym francuskim kucharzem, który prowadzi żywot poukładany, chociaż nieco pokryty rdzą. Jego małżeństwo rozpadło się jakiś czas temu, całkiem nieźle dogaduje się ze swoją eks, a synowie sami zaczynają układać swoje życie. Mężczyzna może oddawać się w pełni swojej największej pasji – kuchni. Gdy rozpoczyna korespondencję przez Instagram z Soo, koreańską pięknością, której wrażliwość wydaje się dorównywać urodzie, czuję sporą akcelerację szczęścia. Rozmawiają o miłości, jedzeniu (czasem jednocześnie o jednym i drugim), świecie, więc siłą rzeczy w Stephane budzi się chęć poznania dziewczyny z Seulu. Wyrusza w podróż, a wraz z nim widzowie, którzy chociaż nie zamawiali filmu bollywoodzkiego, dostają podobną recepturę – kilka gatunków i konwencji w jednej, niskokalorycznej zupce. To za mało jak na odmrożenie kina? Wręcz odwrotnie, w sam raz.
Prawdziwy trzon tej słodkiej, a swoją słodkością nieirytującej opowieści tkwi w podróży, którą odbywa mężczyzna. Gdy ląduje w Seulu, nie zostaje przywitany, wbrew wcześniejszym obietnicom, przez kobietę. Jego zawód oraz budząca się ciekawość świata wprowadza film w nowe rejony – swoistego połączenia Terminalu Spielberga z Między słowami. Koczujący na lotnisku kucharz poznaje nowych przyjaciół, uczy ludzi nowych smaków, wypełnia sobie oraz innym czas, a także wciąż zastanawia się, czemu Soo nie przybyła, aby go powitać. Ogląda się to z nieustającym bananem na twarzy i sporym szacunkiem dla tradycji komedii romantycznych, bo jej elementy wybrzmiewają tutaj koncertowo, a w formule niewiele się miesza. Ot, kwestia social mediów oraz poznawania się przez internet oparła się pokusie komentatorstwa, a dzieło Erica Lartigau staje się klasycznym sercołamaczem, którego lekkość ani razu nie łamie się pod naciskiem aspiracji. Przyklasnąć za ten stan rzeczy należy Alainowi Chabatowi, który wciela się w swoją postać ze swadą, łącząc w sobie wiele cech, które (o dziwo!) można pozazdrościć mężczyznom w wieku średnim. Jego Stephane jest pewny siebie, uroczo anachroniczny, posiada czarny pas w kucharzeniu, a kamera ani razu nie podchodzi do tego faktu z niedowierzaniem. Obok mamy tajemniczą Doonę Bae wcielającą się w Soo, o której napisać można tylko tyle – zmienia chłopa przy samych fasadach, ale w jaki sposób, to już należy odkryć podczas seansu.
#tuiteraz to rodzaj kina, którego bardzo potrzebujemy po pandemicznym odmrożeniu, bo ani razu nie uderza w tony, które mogą ponownie uruchomić naszą niepewność wobec relacji międzyludzkich a także istoty kinowego przeżycia. Rzeczy niewielkie, ale soczyste i szczere, które wyglądają pięknie oraz uruchamiają emocje, o których nasza dusza mogła ostatnio zapomnieć, to idealny wybór na letni seans kinowy. Oczywiście – we dwoje, zakończony posiłkiem. Niewiele tu zaskoczeń, ale serce na właściwym miejscu.