TUCA I BERTIE. Pozytywnie zakręcony serial twórców BoJacka Horsemana
Gdyby BoJack Horseman trafił do serialowego Ptaszykowa, szybko pewnie strzeliłby sobie w łeb. Choć Tuca i Bertie, najnowsza produkcja ze stajni Netfliksa, wyszła spod ręki Lisy Hanawalt, ilustratorki oraz producentki słynnego serialu o depresyjnym koniu, podobieństw między tymi dwoma obrazami nie ma zbyt wielu. Ponownie trafiamy do barwnego świata antropomorficznych zwierząt i, co zaskakujące, roślin (budynków z piersiami jeszcze nie zdążyłam rozgryźć). Mamy także mnóstwo absurdalnego humoru, słownych żartów, easter eggów oraz wizualnych metafor, jednak ci, którzy oczekiwali drugiego BoJacka…, musieli poczuć się nieco zdezorientowani. Serial o dwóch ptaszynach to pozytywnie zakręcona rzecz, jazda bez trzymanki. Fantazyjny serial, który nie zwalnia tempa ani na chwilę, biegnąc nieprzerwanie w rytmie girl power, ponieważ to kobiecy głos wybrzmiewa tu najgłośniej.
Tuca i Bertie, czyli tukan i drozd śpiewak, to trzydziestoletnie przyjaciółki. Od pisklaka trzymają się razem, są nierozłączne niczym siostry, chociaż jedna jest przeciwieństwem drugiej. Tuca to głośna i nadpobudliwa imprezowiczka, która cudem jeszcze trzyma się ziemi, w czym pomaga jej rozwaga Bertie. Bertie zaś to skromna, nieco wstydliwa i roztargniona dziewczyna, która wciąż szuka swojego głosu, do czego motywuje ją pełna energii kumpela. Obie dopełniają się więc jak yin i yang. Serial rozpoczyna się w trudnym dla obu bohaterek momencie. Z wieloletnich współlokatorek stają się sąsiadkami. Bertie zaczyna nowe życie z chłopakiem Cętkiem, podczas gdy Tuca stoi przed niemożliwym zadaniem wyuczenia się samodzielności oraz samokontroli. Nowa sytuacja wprowadza wiele zmian w życie bohaterek. W chwili wyprowadzki muszą one pożegnać młodzieńcze lata i stanąć twarzą w twarz z dorosłością.
Mimo brzmiącego dość poważnie skróconego opisu fabuły serial obfituje w więcej wątków komediowych niż dramatycznych. Rządzi nimi niepodzielnie absurd. Świat przedstawiony w serialu jest nieporównywalny do żadnego innego. Metro skonstruowane z żywego węża, rośliny z tułowiem i kończynami, o antropomorficznych zwierzętach posiadających zwierzęta nie wspomnę. Ponadto wizytówką serialu jest niezaprzeczalnie barwna, wyrazista animacja. Twórcy operują mnóstwem wizualnych kuksańców i zabawnych gagów. Obraz jest zaś bardzo plastyczny, formowany na wzór wypowiedzi bohaterów. Ich kwestie są nierzadko podparte intuicyjnie rysowanym tekstem, tworzonym na wzór komiksowych dymków. Animacji nie da się więc na dłuższą metę w żaden sposób scharakteryzować. Przybiera ona różne formy w zależności od rozgrywanych scen. Przykładowo sceny retrospekcji są często ukazywane w formie wycinanki bądź plasteliny. Oryginalny, ocierający się momentami o surrealizm styl na pewno ucieszy oko niejednego fana kreskówkowych produkcji. Jedyną wadą jest fakt, iż twórcy korzystają często z utartych, powtarzalnych tropów znanych z bajek dla dzieci czy młodzieży, choć jest to zdecydowanie produkcja dla dorosłych. Nie ma tego jednak zbyt wiele, akcja zaś z odcinka na odcinek równomiernie gęstnieje, co sprawia, że przechodzimy od komedii do bardziej poważnej tematyki.
Tuca i Bertie między wierszami porusza wiele istotnych współczesnych kwestii społecznych, jak #metoo na przykład. Tym, co wyróżnia serial na tle innych animacji, jest wyraźny wydźwięk feministyczny. W większości pozytywny, choć zdarzają się przegięcia. Główne bohaterki to zabawne, charyzmatyczne, zyskujące sympatię widzów kobiety, które emanują siłą płynącą z ich płci. Kolokwialnie mówiąc, to fajne babeczki, które o swojej kobiecości mówią bez ogródek. Często poruszają tematy bliskie żeńskiej części publiczności, raz zabawnie, raz poważnie. Na ekranie pojawiają się wątki molestowania seksualnego czy przedmiotowego traktowania, z którymi bohaterki próbują się zmierzyć. Silne siostrzeństwo głośno wybrzmiewa na ekranie. Nie sposób jednak odpędzić od siebie myśli, że szala momentami przechyla się za bardzo na jedną stronę. W serialu nie brakuje bohaterów męskich, ale w większości są oni obdarzeni negatywnymi, stereotypowymi cechami i stanowią ucieleśnienie tego, przeciwko czemu Tuca i Bertie występują. Z ekranu często padają kwestie, które można spuentować wyrażeniem: “samiec to nasz wróg”, co jest łyżką dziegciu w beczce słodkiego miodu.
Sezon pierwszy robi widzom niezłego smaka, aż się ma apetyt na więcej. Wątki dramatyczne, które jeszcze bardziej przybliżają nas do bohaterów, nie zostały jednak wystarczająco rozwinięte. Nie ma się co dziwić, sezon pierwszy ma zaledwie 10 odcinków po 25 minut każdy, a to daje ponad dwie przyjemne godziny seansu. Gdyby się dobrze zastanowić, można by dojść do wniosku, że płynący w tanecznym rytmie film Tuca i Bertie zapowiada się jako BoJack Horseman w wersji light. BoJack Horseman dla opornych. Serial, który oprócz poważnych, pouczających tematów zaserwuje nam plejadę barwnych i zabawnych postaci oraz masę humoru. Niewątpliwie, mimo małych potknięć, dzieło Lisy Hanawalt jest nowym, ciekawym tworem, którego brakowało w serialowej mozaice. Zdecydowanie warto się z nim zmierzyć.