Toronto 2018. IF BEALE STREET COULD TALK, reż. Barry Jenkins
Beale Street jest symbolicznym miejscem dla Afroamerykanów. Ulica w Nowym Orleani to kulturalne centrum, miejsce narodzin jazzu (inna teoria mówi o ulicy w Memphis i muzyce bluesowej) i przestrzeń, gdzie powinno czuć się bezpiecznym niezależnie od koloru skóry. Barry Jenkins przenosi zwyczajną historię miłości, która mogłaby rozegrać się niemal w każdych czasach, na duży ekran, adaptując powieść Jamesa Baldwina – niekwestionowanego głosu czarnoskórej Ameryki. Poważny temat niesprawiedliwości ubiera w ramy melodramatu, przez co film traci całą siłę rażenia.
If Beale Street Could Talk brakuje podskórnego dreszczyku, wielkich emocji i niezapomnianych aktorskich kreacji. To kameralna celebracja opowieści o młodzieńczej fascynacji przerwanej przez nieszczęśliwe zrządzenie losu. Jenkins z pasją portretuje młode i piękne twarze. Nie szczędzi zbliżeń i wyciszonych scen wygrywanych na półtonach, przez co popada w banalne inscenizacje zwyczajnego życia. Choć w dwóch nowojorskich rodzinach żyjących w latach 70. rozgrywa się prawdziwy dramat, Jenkins nie chce bawić się w polityczne deklaracje. Wbrew pozorom trudny i poważny temat zamienia w letnią opowiastkę o fałszywych oskarżeniach i nieskończonej sile miłości.
Trish (Kiki Layne) i Fonny (Stephan James) znają się od zawsze. Wychowywali się razem, a ich uczucie stało się naturalną konsekwencją wieloletniej zażyłości. Dojrzewają, zaczynają budować relację opierającą się na zaufaniu i intymności. Planują wspólną przyszłość, kiedy Fonny zostaje oskarżony o przestępstwo, którego nie popełnił, i wsadzony do więzienia. Choć jest niewinny, stronniczy system sprawiedliwości nie daje mu łatwych opcji do wyjścia z kryzysowej sytuacji. Rasistowski policjant, zastraszona ofiara i uprzedzona ława przysięgłych widzą tylko czarnoskórego młodego człowieka, który stanowi zagrożenie dla ich bezpieczeństwa.
Podobne wpisy
Reżyser Moonlight skupia się na sensualnym wymiarze niespełnionej relacji. Prowadzi powolne dialogi, wędruje nieśpiesznie kamerą między bohaterami i nie decyduje się na żadne gwałtowne ruchy. Co prawda Trish nie ustaje w staraniach udowodnienia niewinności swojego narzeczonego, nie poddaje się w walce o ojca swojego nienarodzonego dziecka, ale trudno oprzeć się wrażeniu dojmującej bierności i bezradności. Stagnacja uderza z niebywałą mocą, przez co If Beale Street Could Talk wydaje się szeptanym godzeniem się z losem.
Spike Lee również sięga po prozę Jamesa Baldwina. Jest zaangażowany w pokazywanie bieżących problemów amerykańskiego społeczeństwa, które wciąż nie potrafi sobie poradzić z radykalnymi poglądami i rasizmem. W przeciwieństwie do Jenkinsa jego kino rezonuje, prowadzi do podskórnego drżenia i prowokuje do zadawania pytań. Nie decyduje się na łatwe odpowiedzi, przez co pełne jest buntowniczej energii. Właśnie tych rozedrganych emocji brakuje w If Beale Street Could Talk.
Barry Jenkins przede wszystkim opowiada o pięknie miłości w ponurym świecie. Celebruje momenty bliskości, chwyta ulotne chwile. Niestety, wpada w koleiny banalnych rozwiązań i uwielbienia dla przedstawianych bohaterów. Trudno podzielić jego niegasnącą fascynację, kiedy zarówno Trish, jak i Fonny’emu brakuje charyzmy i osobowości, które mogłyby przyciągać do ekranu. Gdyby ulica Beale potrafiła mówić, zapewne wykrzyczałaby wszystkie żale i bolesne wspomnienia. Tymczasem Jenkins szepcze bez przekonania…