THE SURFER. Nicolas Cage na fali [RECENZJA]
Słońce w zenicie, żar lejący się z nieba, morze kłębiące się dziesiątkami fal. W takich okolicznościach przyrody rozpoczyna się The Surfer Lorcana Finnegana, najnowszy film z Nicolasem Cage’em w roli głównej. Nie jest to jednak kolejna wariacja na temat kultowego Na fali Kathryn Bigelow, choć i tu znajdziemy nie do końca uczciwie postępujących mistrzów deski. The Surfer to niemal hiobowa opowieść o człowieku goniącym za marzeniem, na którego drodze stoi… głównie on sam.
Bezimienny ojciec zabiera syna w wyjątkowe miejsce – australijską plażę, na której kiedyś pielęgnował swoją pasję do surfingu. Problem w tym, że owa surfingowa miejscówka przeznaczona jest tylko dla miejscowych, a on – mimo że urodził się w Australii – uchodzi za obcego, większość życia spędził bowiem w Kalifornii i posługuje się na wskroś jankeskim akcentem. Po dość nieprzyjemnej konfrontacji z grupą zatwardziałych lokalnych surferów ojciec i syn zmuszeni są do zrezygnowania z ujarzmiania fal w tym konkretnym miejscu. Kreowany przez Nicolasa Cage’a bohater szybko jednak wraca na swą ukochaną plażę, także ze względu na to, że lada chwila ma odkupić swój rodzinny dom, znajdujący się tuż obok. Determinacja protagonisty szybko spotyka się z wrogą reakcją tubylców, którzy za punkt honoru stawiają sobie zniechęcenie obcego przybysza za pomocą wszelkich dostępnych środków. Także tych, które wyraźnie wymienia kodeks karny.
The Surfer znalazł się w sekcji Nocne szaleństwo podczas tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty, ale trzeba przyznać, że filmowi Lorcana Finnegana daleko do najbardziej odjechanych propozycji tej sekcji, nawet tych z ostatnich lat. Dość długo wydaje się, że główny bohater jest materiałem na klasycznego filmowego mściciela, który po kolejnych konfrontacjach z miejscowymi bandytami uzbroi się po zęby i własnoręcznie wymierzy sprawiedliwość. Finnegan jednak nie zamierza iść na łatwiznę i nieco komplikuje tę historię, dając jednocześnie Cage’owi mnóstwo miejsca na zaprezentowanie jego aktorskiej kreatywności. Znalazło się tu nawet miejsce na odrobinę klasycznego Cage’owskiego szaleństwa, choć wielbiciele skrajnego ekranowego obłędu tego aktora pewnie poczują się nieco zawiedzeni. Dobrze jednak widzieć Nicolasa w dobrej formie – choć szarżuje, nie ociera się o śmieszność, jak to w ostatnich latach niestety bywało. To z pewnością w dużej mierze zasługa samego Finnegana, ale to na przemian przestrzenne i ciasne zdjęcia polskiego operatora Radka Ładczuka pozwoliły tej kreacji efektownie wybrzmieć.
W warstwie tematycznej The Surfer to z jednej strony historia o sprzeciwie jednostki wobec zastraszania i prześladowania, z drugiej napisana dość grubą kreską opowieść o współczesnej męskości – jej kryzysie i różnych jej modelach funkcjonujących w społeczeństwie. Bezimienny bohater to przedstawiciel wyższej klasy średniej, człowiek raczej zamożny i realizujący się poprzez nabywanie kolejnych dóbr. W kontrze do niego stoją surferzy-gangsterzy, którzy hołdują kultowi siły mięśni, męskości „pierwotnej”, która – jak się wydaje – regularnie musi być potwierdzana kolejnymi aktami przemocy. Twórcy filmu nie opowiadają się jednak po żadnej ze stron – w miarę upływu czasu jedna i druga postawa zostanie wyeksponowana na tyle, by to widz mógł zadecydować, która z nich jest tą lepszą. A może żaden z zaprezentowanych w filmie modeli męskości nie okaże się tym właściwym?
The Surfer to film udany, choć niekoniecznie oryginalny – porusza się znanymi ścieżkami i dochodzi do skądinąd znajomych wniosków, ale robi to dość efektownie i, co ważne, niekiedy także zabawnie, czego w zasadzie od pewnego czasu niemal oczekujemy od filmów z udziałem Nicolasa Cage’a. Nie ma w dziele Lorcana Finnegana elementów rewolucyjnych, nie trafi on także do mojej festiwalowej „topki”, ale dobrze znowu zobaczyć kultowego aktora w niezłej formie i w produkcji na wysokim realizacyjnie poziomie – wszyscy dobrze wiemy, że w ostatnich kilku(nastu?) latach tego typu filmy w dorobku Cage’a zdarzały się niezwykle rzadko.