THE ORDER: CICHE BRATERSTWO. Sensacja, przy której włos jeży się na głowie

Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Bardzo lubię surowe filmy policyjne, tak charakterystyczne dla lat siedemdziesiątych, które z dokumentalnym niemalże sznytem pokazują zmagania nieustraszonych, a przy tym rzadko kiedy nieskazitelnych stróżów prawa z typami spod ciemnej gwiazdy. Choć odnoszę wrażenie, że obecnie ciężej znaleźć podobne propozycje, to czasami jeszcze się na szczęście zdarzają. Na przykład nakręcony w zeszłym roku „The Order” w reżyserii Justina Kurzela. Produkcję oparto na faktach i momentami aż włos się jeży na głowie na myśl, do jakich czynów są zdolni ludzie omamieni ideologią, pod wodzą charyzmatycznego przywódcy.
Cofnijmy się więc do lat osiemdziesiątych, na amerykańską prowincję w stanie Idaho. Wokół rozciągają się malownicze widoki, słońce skrzy się w krystalicznie czystych wodach rzek, a okoliczne lasy aż pękają w szwach od zwierzyny. Ale w sercu tej idyllicznej krainy grasuje groźna sekta, a właściwie paramilitarna bojówka, określana mianem Bractwa (Order), odłam większej organizacji, Aryan Nations. Organizują oni zamachy na Żydów, głoszą rasistowskie hasła i gromadzą gotówkę, napadając na banki i konwoje z pieniędzmi. Ich tropem podąża Terry Husk (Jude Law), ale problem w tym, że tak naprawdę niewiele o tej grupie wiadomo.
Reżyser sprawnie prowadzi nas poprzez kolejne szczegóły sprawy z reporterską momentami precyzją, a cudowne krajobrazy i piękno przyrody stanowią świetny kontrast z krwiożerczymi demonami zamieszkującymi dusze członków Bractwa, które tropi Husk. A ci nie dość, że dobrze się maskują, to jeszcze są piekielnie skuteczni. Prowadzeni przez pewnego siebie i przekonanego o swoich racjach Boba Matthewsa (magnetyczny Nicholas Hoult), wciąż pozostają w cieniu, wychodząc z niego tylko, by dokonać kolejnego aktu przemocy. Sam Matthews również posiada dwie strony – łączy w sobie cechy skutecznego przywódcy zbrodniczej sekty z czułym i kochającym swoją żonę i syna mężczyzną. Jednak najważniejsza jest dla niego sprawa, życie prywatne zostaje zepchnięte na dalszy plan, co czyni go podobnym charakterologicznie do Huska, który całkowicie poświęca się pracy. Bob i Terry mimo że stoją po przeciwnych stronach barykady, czują dla siebie wzajemny respekt, są godnymi przeciwnikami. I to właśnie wokół ich psychologicznej rozgrywki obraca się akcja. Nie bez racji będą też skojarzenia z westernami, wszak przyjazd stróża prawa do miasteczka, w którym panuje bezprawie i próby zaprowadzenia tam porządku, to popularny motyw w gatunku.
Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o odtwórcach głównych ról, ponieważ film stanowi właściwie koncert dwóch aktorów. Stonowany Jude Law, jako straumatyzowany policjant, który przybywa na prowincję, po burzliwych zmaganiach z mafią w dużym mieście, pragnie tylko spokoju. Zamiast tego natyka się na kolejną, niebezpieczną grupę i poczucie obowiązku oraz wewnętrzny kompas moralny nie pozwala mu tego po prostu zostawić. Odpalający papierosa od papierosa, zazwyczaj zachowujący zimną krew, bezkompromisowo dąży do celu. Z drugiej strony mamy charyzmatycznego Nicholasa Houlta, który przywodzi na myśl skrzyżowanie demonicznego kaznodziei z generałem prowadzącym żołnierzy do bitwy. Gdy tylko aktor pojawia się na ekranie, nie sposób oderwać od niego wzroku. Oprócz nich, w kadrze można zobaczyć jeszcze Ty Sheridana („Ready Player One”) w drugoplanowej, ale znaczącej roli zastępcy szeryfa, współpracującego z Huskiem.
Grupa Matthewsa działała naprawdę, FBI nazywało ją organizacją terrorystyczną, a za podręcznik służyła im powieść „The Turner Diaries”, która pojawia się również w filmie. Odpowiadają oni między innymi za śmierć popularnego dziennikarza radiowego, Alana Berga. „The Order”, dokumentujący te wydarzenia, jest więc przestrogą, pokazującą, do czego może doprowadzić ideologia w rękach sprawnego i zdeterminowanego człowieka, zdolnego przekonać do swojej idei innych. A przecież takie rzeczy dzieją się ciągle i to nie tylko gdzieś w odległych miejscach, czasem rozgrywają się tuż pod naszymi nosami.
Dlatego, mimo że dzieło Kurzela przedstawia wydarzenia sprzed czterdziestu lat, nie sposób odmówić mu, niestety, aktualności. Całość podana jest bardzo sprawnie i nie nuży, więc dla lubiących poważne dramaty policyjne, stanowi pozycję obowiązkową. A i pozostali mogą skusić się na seans, bowiem „The Order: Ciche braterstwo” (wciąż zdumiewa mnie inwencja dystrybutorów, którzy tworzą takie językowe koszmarki) to nadzwyczaj solidna sensacja.