THE HOMESMAN (Eskorta)
Tommy Lee Jones doskonale odnajduje się na stanowisku reżysera. Trzy pogrzeby Malquiadesa Estrady, Sunset Limited i tegoroczny The Homesman łączy ontologiczna problematyka i rozpoznawalna strona formalna: powolne tempo narracji, ograniczenie montażu, wyeksponowanie krajobrazu pełniącego funkcję dramatyczną oraz zmniejszenie roli słowa jako głównego nośnika informacji (oczywiście wyjątkiem tu będzie Sunset Limited). Jones uwielbia opowiadać obrazem, w wyrafinowany sposób buduje napięce i podnosi stawkę. Robi to niekonwencjonalnie, bo za pomocą ciszy oraz statycznej kamery. Reżyser spogląda na gatunkowy western (mimo że jego film rozgrywa się w Nebrasce) z nieco innej strony. Przeciera mniej znajome szlaki. The Homesman jest filmem spokojnym, jego bohaterowie rzadko sięgają po broń, a najważniejszą postacią jest kobieta. Trudno się od The Homesman oderwać. Dopiero gdy film się zakończy, zdamy sobie sprawę, że Tommy Lee Jones przez dwie godziny trzymał nas za gardło.
Mary Bee Cuddy (bardzo dobra Hilary Swank) samotnie prowadzi gospodarstwo. Jest pedantką: dba o czystość swojej posiadłości, jak również ciała. Nie pali, nie pije. Kiedyś grała na pianinie, ale gdy ją poznajemy, nieistniejący już instrument zastępuje płócienna klawiatura, na której kobieta imituje grę. Mary Bee ukrywa swoją wrażliwość, pewnie specjalnie stara się być jak najmniej atrakcyjna, nieczęsto uzewnętrznia się przed kimkolwiek. Gdy jednak już do tego dochodzi, to bezceremonialnie składa swoją propozycję. To bohaterka dobrze napisana, psychologicznie złożona. Często zaskakująca swoimi decyzjami, dzięki temu nieprzewidywalna. Odważna i niebojąca się sięgnąć po strzelbę. Bohaterka jakiej jeszcze w świecie westernu nie spotkaliśmy. To przecież gatunek traktujący o mężczyznach, o konfliktach między mężczyznami i o śmierci mężczyzn. Kobiety najczęściej pełnią w nich rolę ofiar, prostytutek, matek, kochanek i kelnerek. To one usłyszawszy strzały, zamykają drewniane drzwiczki okien wychodzących na główną ulicę.
W The Homesman spotkamy się z nieco inną charakterystyką bohaterów. To Mary Bee wyrusza na misję, to ona proponuje dwóm bohaterom ślub, to ona wydaje się być postacią najsilniejszą. Film Lee Jonesa to western feministyczny, ideologicznie różny od większości reprezentantów tego gatunku. Rewizjonistyczny względem ukształtowanej ikonografii. Otaczający Mary Bee kowboje są nieśmiali, tchórzliwi bądź słabi. Taki jest właśnie wyciszony i leniwy George Briggs (świetny Tommy Lee Jones). Główna bohaterka odnajduje go ze związanymi rękami i węzłem na szyi. Jest ubrany w piżamę, nie ma broni i wita się ze śmiercią. Mary uratuje go. Ten później sumiennie wykonuje jej polecenia, podporządkowuje się jej i grzecznie słucha, z czasem pod jej wpływem zaczyna się zmieniać. Nie pyskuje, nawet gdy zostaje wysłany spać do stodoły. Jego zachowanie nie dziwi: niewiele może od życia zyskać, nie ma też wiele do stracenia. Mary nie potrzebuje jednak służącego, ale równego jej pomocnika.
Miasteczko, w którym mieszka bohaterka, zaatakowała ostra, siejąca spustoszenie zima. W jej trakcie spora część bydła wymarła, równocześnie trzy kobiety popadły w obłęd. Jedna straciła matkę, a później stała się ofiarą gwałtu, druga straciła trójkę swoich dzieci, a trzecia z niewiadomych przyczyn zabiła swoje kilkumiesięczne dziecko. Tommy Lee Jones w serii sugestywnych scen przeprowadza nas przez kolejne tragedie. Wydaje się, jakby miasteczko zaatakowała zaraza. Mary będzie musiała zawieźć trójkę poszkodowanych kobiet do kościoła w Hebron znajdującego się w sąsiadującym stanie Iowa. Podobno tam będą mogły zostać wyleczone. Lee Jonesa zdecydowanie bardziej interesuje sama podróż niż jej cel. Nieśpiesznie więc przemierza kolejne mile, całkowicie skupia się na relacjach między kilkoma bohaterami, ewentualne wykonanie zadania znajduje się na drugim bądź trzecim planie – reżyser ponownie wykorzystuje narracyjny styl znany z Trzech pogrzebów Malquiadesa Estrady.
Reżyser nadaje swojemu filmowi metafizyczny wymiar. Ogromnie ważną rolę odgrywają zdjęcia Rodrigo Prieto, który eksperymentuje z kompozycją kadru i używa stłumionej szarej kolorystyki. Możliwe, że to najlepiej sfotografowany film tego roku. Prieto potwierdza nim swoją mocną pozycję w Hollywood. Zazwyczaj wybierając się do kina, idziemy “na reżysera” lub “na aktora”. Prieto sam w sobie jest marką, a jego filmy mają szczególny smak. Do kina chodzi się też “na Prieto”. W każdym kolejnym projekcie widać, jak ogromny ma wpływ na proces tworzenia. Choćby dla niego warto po ten tytuł sięgnąć. Prawdopodobnie to właśnie dzięki niemu The Homesman wyróżnia się z całej masy amerykańskich produkcji.
W The Homesman Prieto umieszcza bohaterów na tle niekończącej się przestrzeni, w jego wizji człowiek niezauważenie przemyka przez świat. Powołanie się w tym kontekście na pascalowską trzcinę wydaje się być odpowiednie. W filmie Lee Jonesa człowiek nie znaczy nic więcej, świat ludzi jest światem mikro. Wyjściowa sytuacja staje się dla Jonesa pretekstem do refleksji nad moralną kondycją człowieka. The Homesman jest przypowieścią pozbawioną morału. Moralitetem bez puenty. To film pełny niejednoznacznych bohaterów, mierzący się z mitami westernu i zapraszający do dyskusji nie tylko na poziomie reinterpretacji gatunku jaką proponuje.
Dla Tommy’ego Lee Jonesa znacznie ważniejsze jest stawianie pytań niż udzielanie odpowiedzi. The Homesman doskonale oddaje złożoność ludzkiej natury – od jej słabości ducha i ciała po głęboko ukryty heroizm. Głównie z tego powodu warto się z najnowszym filmem Tommy’ego Lee Jonesa zmierzyć.