search
REKLAMA
Cannes 2025

THE HISTORY OF SOUND. Dźwięki samotności [RECENZJA]

„The History of Sound” to czułe wejrzenie wgłąb metafizycznego wymiaru muzyki, jak i ponadczasowa historia o miłości, stracie i lęku przed samotnością.

Mary Kosiarz

23 maja 2025

REKLAMA

„Mój ojciec zawsze postrzegał to jako dar od Boga. To, że potrafię widzieć muzykę”. Dźwięk to w życiu Lionela Worthinga materia o nieprawdopodobnej sile i symbolicznym znaczeniu. Nutom wychwytywanym w najdrobniejszych szczegółach otoczenia nadaje konkretne barwy, ozdabiając dzięki temu swój wyjątkowo posępny i wydawałoby się, pozbawiony większych perspektyw świat. Prosty chłopak z Kentucky, który wedle przekazywanych z pokolenia na pokolenie miejscowych tradycji w normalnych okolicznościach spędziłby resztę swoich dni, prowadząc rodzinne gospodarstwo i popijając wieczorami whisky w pobliskich pubach, nie ma jednak w planach podążać za ścieżką wyznaczoną pracą swoich przodków. Jego umiejętność odczytywania melodii i wydobywania ich z siebie z ciepłą, ogrzewającą serce delikatnością, kiedyś otworzy mu drzwi do międzynarodowej kariery.

Jednak zanim jego nazwisko stanie się obiektem czci młodych amerykańskich muzyków, studiujących jego kompozycje i słynne naukowe rozprawy, Oliver Hermanus, twórca walczącego w tym roku o Złotą Palmę w Cannes The History of Sound zabierze nas w sentymentalną, pobrzmiewającą folkowymi klasykami podróż w poszukiwaniu schronienia, w którym Lionel będzie mógł bez skrępowania i panującej wówczas społecznej stygmy zawalczyć o swoją drugą największą miłość. Choć, jak łatwo można się domyślić znając zaledwie szczątki fabuły najnowszej premiery z udziałem Paula Mescala i Josha O’Connora, o jej szczęśliwe zakończenie będzie zdecydowanie trudniej.

Nostalgia i sentymentalizm w dbałości o detale, a co za tym idzie – przeniesienie widza do symbolicznego wymiaru miłosnej historii głównych bohaterów – przebija się w niemal każdym, obłędnie wystylizowanym kadrze The History of Sound. Jeszcze zanim zagłębimy się w emocjonalną sferę dwójki odkrywających swoje życiowe pragnienia muzyków – utalentowanego śpiewaka, Lionela (Paul Mescal) i urzekającego kompozytora, Davida (Josh O’Connor) – to właśnie skąpany w pastelowych odcieniach brązu klimat, idealnie oddające realia epoki kostiumy i fenomenalna scenografia płynnie przenoszą nas do dwóch sfer XX-wiecznej Ameryki. Pierwsza to prowincjonalne Kentucky, z którego Lionel, ku rozgoryczeniu swoich bliskich, z całych sił pragnie się wyrwać. Druga – New England Conservatory w sypiącym jak z rękawa możliwościami rozwoju Bostonie, jaki otwiera mu furtkę nie tylko do urzeczywistnienia muzycznych aspiracji, ale i spełnienia w sferze uczuciowej, na jakie prawdopodobnie nigdy nie miałby szans w swoich zbudowanych na wszelkiej maści uprzedzeniach rodzinnych stronach. Gdy w uczelnianym pubie słyszy więc utwór, który niegdyś ocieplał jego rodzicom długie jesienne wieczory, momentalnie kieruje się do źródła przepełnionych wspomnieniami dźwięków. W ten właśnie sposób poznaje czarującego Davida, z którym nawiązuje natychmiastową więź porozumienia dusz.

Bez fajerwerków czy iście baśniowej otoczki, a przy pomocy oszczędnych dialogów i magii drobnych spojrzeń i gestów, dwaj artyści zadurzają się w sobie i nareszcie żyją wspólnie pełnią życia. Sporo czasu minie jednak zanim zobaczymy na ekranie ich pierwszy pocałunek czy intymne zbliżenie. Oliver Hermanus stroni bowiem od nadmiernej ekspozycji ciała i pełnych namiętnych uniesień scen – chemia między Mescalem a O’Connorem to w dużej mierze kwestia niedopowiedzeń i zbyt szybko przemijających momentów. Mroczne realia pierwszej wojny światowej gwałtownie przerywają bowiem ich poetycki miłosny epizod – gdy David zostaje powołany do wojska, a Lionel postanawia powrócić w rodzinne strony, od tej pory w obrazie Hermanusa najgłośniej wybrzmiewają dźwięki samotności. Zarówno, gdy Lionel z utęsknieniem oczekuje powrotu Davida z europejskiej wyprawy, jak i w roku 1920, kiedy grany przez O’Connora kompozytor znów pojawia się w życiu Lionela, w ramach wynagrodzenia za stracony czas oferując mu wspólną podróż w poszukiwaniu ludycznych, folkowych piosenek. Zaledwie jedno spojrzenie utrapionego muzyka jest jednak w stanie wyrazić bezmiar traumy, jaką nosi w sobie po latach spędzonych w odosobnieniu, jak i życiowe wypalenie, jakie w niemożności bycia w sobą w pełni definitywnie przekreśla szanse na bajkowy miłosny happy-end.

The History of Sound to rozciągnięte na wiele dekad wejrzenie wgłąb metafizycznego wymiaru muzyki i folkowych brzmień XX-wiecznych Stanów Zjednoczonych, jak i ponadczasowa, zachwycająco skomponowana wizualnie opowieść o miłości zrodzonej w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. Oliver Hermanus, dla którego canneńska premiera jest pierwszym tak tętniącym gwiazdorską obsadą pełnometrażowym projektem, na kanwie opowiadania Bena Shattucka, w którym ludyczne przypowieści łączą się z poruszającym melodramatem, tworzy pełną zadumy, impresjonistyczną rozprawę o stracie, tęsknocie i wewnętrznych utrapieniach niespełnionych kochanków, podburzanych przez ciężkie realia postwojennej Ameryki. W tej pobrzmiewającej folkowymi klasykami, skąpanej w aurze tajemniczości (mistrzowskie zdjęcia Alexandra Dynana) opowieści na pierwszy rzut oka widać fascynację Hermanusa zarówno fenomenami queerowego kina (porównania do kultowego Brokeback Mountain słyszy się niemal z każdej strony), jak i autorskimi odkryciami ostatnich lat, takimi jak Aftersun Charlotte Wells czy Manchester by the sea Kennetha Lonergana. Josh O’Connor i Paul Mescal klasycznie zaliczają w dziele twórcy Living poruszające aktorskie występy, które z całą pewnością nie zostają pominięte w nadchodzącym sezonie oscarowym. Podobnie zresztą jak cała wizualna otoczka The History of Sound, będąca właściwie osobnym bohaterem, nadającym tej historii mistyczności i klimatycznej maestrii.

Nowy queerowy klasyk Hermanusa to z pewnością najbardziej ckliwe i idealnie skomponowane pod statuetki dzieło tegorocznego Festiwalu w Cannes, co nie odbiera mu jednocześnie szans na zabłyśnięcie we francuskim Konkursie Głównym. Choć momentami chciałoby się wycisnąć nieco więcej z potencjału dramatycznego gwiazdora The Crown i specjalisty od łzawych historii, Paula Mescala, w The History of Sound znacznie głośniej niż dialogi wybrzmiewa to, co niedopowiedziane, symboliczne, typowe dla epoki, w których przyszło żyć głównym bohaterom, a mimo wszystko tak powszechne także i dzisiaj. Emocjonalny bagaż tej masakrującej wytrzymałość widza opowieści jest wręcz momentami nie do zniesienia – co potwierdza jedynie, jak mocno najnowszy tytuł Mescala i O’Connora wbija się pod skórę i z pewnością wyciśnie wiele łez.

Mary Kosiarz

Mary Kosiarz

Daleko jej do twardego stąpania po ziemi, a swoją artystyczną duszę zaprzedała książkom i kinematografii. Studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Ulubione filmy, szczególnie te Damiena Chazelle'a i Luki Guadagnino może oglądać bez końca.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA