THE GRUDGE – KLĄTWA. Na gruzach scenariusza
The Grudge to kolejny po Ringu japoński horror, który został ponownie nakręcony przez Amerykanów. Jednak w tym przypadku za amerykańską wersję odpowiedzialny jest ten sam reżyser, który nakręcił oryginalną serię (są cztery filmy z serii Ju-On) – Takashi Shimizu. Smaku dodaje fakt, że produkcji podjął się Sam Raimi, twórca niezapomnianej i niezaprzeczalnie kultowej serii Martwe zło. I skoro za zrobienie remake’u biorą się ci dwaj panowie, a całość powstaje za niewielkie pieniądze, można by się spodziewać bardzo dobrej produkcji. W tym przypadku jednak tak się nie stało. Dlaczego?
Podobne wpisy
Wszystko zaczęło się w roku 2000, gdy japoński reżyser, Takashi Shimizu, zrealizował dwa filmy z cyklu Ju-On dla telewizji (Klątwa Ju-on i Klątwa Ju-on 2). Mimo niewielkich nakładów finansowych powstały dwa doskonałe filmy grozy, wypełnione po brzegi niesłabnącym napięciem, filmy, które ogląda się od początku do końca siedząc na krawędzi fotela. Ze względu na popularność tych produkcji Takashi Shimizu nakręcił kolejne części, ale tym razem jako filmy kinowe (The Grudge i The Grudge 2). Nie są one co prawda tak udane jak pierwsza, telewizyjna odsłona serii, ale stanowią ciekawe rozwinięcie fabuły i wraz z wcześniejszymi częściami tworzą spójną całość. O Takashi Shimizu zaczęło być głośno, filmy spotkały się z ciepłym przyjęciem zarówno widzów, jak i krytyki, amerykański remake był tylko kwestią czasu.
Karen (Sarah Michelle Gellar) mieszka wraz z chłopakiem (Jason Behr) w Japonii, gdzie w ramach wymiany studenckiej studiuje pomoc społeczną. Pewnego dnia musi zastąpić koleżankę, która z niewiadomych przyczyn nie pojawiła się w pracy. Karen trafia do domu, w którym mieszka staruszka – Amerykanka Emma (Grace Zabriskie). Kobieta jest w stanie katatonii, a w domu panuje straszny bałagan. Karen, sprzątającm trafia na strych, gdzie spotyka ją coś, co na zawsze odmieni jej życie.
Oglądając “nową” Klątwę odnosi się wrażenie, że scenariusz spłonął, a film został nakręcony w oparciu o uratowane szczątki. Występuje w nim bardzo dużo niejasności, nieścisłości, pojawiają się sceny, które w zasadzie nie mają żadnego związku z fabułą, postacie znikają i pojawiają się nie wiadomo po co. Słowem, na ekranie panuje straszny bałagan i trudno się w nim połapać. W wersji oryginalnej reżyser przedstawił całą historię nielinearnie, “skacząc” po postaciach mających styczność z klątwą, poruszając się przy tym raz w przód, raz w tył. Zabieg ten początkowo powodował zamęt, ale przy odrobinie uwagi można było to ogarnąć (przypomnę, że podobne rozwiązania były stosowane w Pulp Fiction, Memento czy 21 gramów). Remake wygląda tak, jakby ten sam scenariusz przerabiał zupełnie inny reżyser. Trudno uwierzyć, że Shimizu się pod tym podpisał. Można jedynie snuć domysły, iż duży wkład w finalną wersję filmu miały osoby trzecie (czyżby Sam Raimi…?).
Jeśli chodzi o kwestię straszenia, to nowa wersja spisuje się nieźle. Co prawda przez ekstremalne upakowanie całej historii (z czterech filmów do jednego) ucierpiało trochę napięcie (żeby nie powiedzieć, że w ogóle się ulotniło…), ale całość nieźle straszy odruchami. Cisza, cisza, cisza… i nagle bum! Jest to metoda bardzo skuteczna, ale jednocześnie dość męcząca (przynajmniej dla mnie) i nie da się ukryć, strasznie wyświechtana, bo stosowana w przytłaczającej większości amerykańskich produkcji z gatunku horroru i grozy. Osoby nie przepadające za japońskim straszeniem (narastanie napięcia w nieskończoność, czasami pozbawione kulminacji) z pewnością będą usatysfakcjonowane, pozostałym polecam oryginalną serię.
Budżet filmu wyniósł 10 milionów dolarów, w głównej roli obsadzono Sarah Michelle Gellar (która rozpoczęła bolesny proces zrywania z telewizyjnym wizerunkiem), partneruje jej Jason Behr, którego można było oglądać w serialu Roswell. Na dalszych planach pojawiają się między innymi Clea DuVall (Oni, Przerwana lekcja muzyki, Żona astronauty), Ted Raimi (pojawiający się w niemal wszystkich produkcjach brata – Sama Raimiego) i Bill Pullman (to nawet nie jest rola, a epizodzik). Straszą podobnie jak w oryginalnej serii Takako Fuji (w roli ducha kobiety) i Yuya Ozeki (w roli ducha chłopca). Ciężko oceniać tu aktorstwo, postacie są albo zaskoczone, albo wystraszone, a dialogów jest jak na lekarstwo.
Podsumowując, amerykański remake jest skondensowaną wersją japońskiego horroru, fabuła nie trzyma się kupy, w filmie panuje straszny bałagan. Oglądanie filmu ogranicza się do zaliczania kolejnych, “strasznych” scen. To kolejny średnio udany remake japońskiego filmu grozy, który może stanowić rozrywkę tylko dla najmniej wybrednych.
Tekst z archiwum film.org.pl.