Tabor wędruje do nieba / Табор уходит в небо [kino rosyjskie]
Istnieją filmy, których głównymi bohaterami są tradycja i obyczaje danego narodu, regionu, okresu, etc. Filmy te, nawet mając kompletnie nieinteresującą fabułę, potrafią być szalenie interesujące z punktu widzenia antropologii kulturowej. Celują w tym musicale, zwłaszcza kręcone w państwach o kompletnie nam obcych zwyczajach. Chyba najbardziej jaskrawym przykładem jest tu kinematografia indyjska – Europejczyków obrazy wyprodukowane w Bolywood mogą właściwie tylko albo nudzić albo śmieszyć. Tymczasem Hindusi widzą w nich znacznie więcej niż my, a bystremu obserwatorowi są w stanie mnóstwo na temat ich kultury powiedzieć.
„Tabor wędruje do nieba” (1976) to film o Cyganach przedstawionych przez Maksyma Gorkiego w opowiadaniach „Makar Czudra” i „Starucha Iziergil”. Akcja obrazu Emila Łotianu osadzona jest na początku XX wieku w Besarabii, mniej-więcej w okolicach dzisiejszej granicy rumuńsko – mołdawsko – ukraińskiej. Tło geograficzno – historyczne jest tu bardzo ważne, chociażby ze względu na to, że o wizualnej atrakcyjności filmu decydują w dużej mierze zapierające dech w piersiach krajobrazy tamtejszych Karpat. Cyganie są ponadto pokazani na tle innych kultur, które w tym okresie żyły ze sobą na tym terenie, co pozwoliło jeszcze bardziej uwypuklić charakterystyczne ich cechy.
Dzieło Łotianu opowiada historię Luiku Zobara (Grigore Gigoriu), który sam o sobie mówi, że jest najlepszym na świecie koniokradem. Luiku, podobnie zresztą jak cała reszta jego ludu, niewiele sobie robi z władzy i ustanowionego przez nią prawa. Nie jest jednak bynajmniej pozbawionym zasad opryszkiem. Rodaka, którego ratuje od kary za kradzież, poucza, że można kraść konie i kobiety, natomiast w żadnym wypadku wytworów czyjejś pracy. Ścierając się z tymi, którzy próbują narzucić mu swoją wolę kilkakrotnie niemal cudem unika śmierci, doświadcza mocy cygańskiej magii i – jakżeby inaczej – prawdziwej miłości, która jednak wcale nie kończy się tak jak przeważnie kończą się historie miłosne.
Nie przez przypadek na początku tego tekstu wspomniałem o Bollywood.
Cyganie to naród, który wywodzi się właśnie z Indii – widać to nie tylko po ich charakterystycznej urodzie, ale również po strojach, choreografii, muzyce wykorzystującej wywodzące się stamtąd skale, bez których film Łotianu po prostu by nie istniał. Mam wrażenie, że rumuński reżyser celowo podkreślił owe podobieństwa, eksponując jednocześnie różnice pomiędzy Hindusami i Cyganami. Świadczy o tym np. scena, podczas której Luiku i Radda siedząc na koniach obgryzają gałązkę z owoców jarzębiny, a ich usta wyraźnie zbliżają się do siebie, unikając jednak dotknięcia. W Bollywood nie wolno było pokazywać na ekranie całujących się par, wymyślono więc tzw. „pocałunek pośredni” – np. mężczyzna składał pocałunek na kubku, który następnie oddawał kobiecie,a ta przykładała swoje usta w tym samym miejscu – taki pocałunek pośredni w wykonaniu Hindusów z Bollywood wygląda dla Europejczyka raczej zabawnie i nie ma zbyt wiele wspólnego z erotyką, natomiast w wykonaniu głównych bohaterów „Taboru…” – cóż, to naprawdę trzeba zobaczyć.
„Tabor wędruje do nieba” to przede wszystkim opowieść o wolności i o tym, że prawdziwie wolnemu człowiekowi nie da się narzucić swojej woli, a nieposłuszeństwo można zakończyć tylko poprzez pozbawienie go życia. Mimo nawiązań do Indyjskiej kinematografii jest jednak zupełnie wolny od patosu i kiczu. Jest filmem zaskakująco odważnym i naturalnym, co biorąc pod uwagę rok i kraj produkcji (1976, ZSRR) naprawdę mocno zaskakuje.
Istnieje kilka filmów o Cyganach, które trzeba obejrzeć zanim zacznie się na ich temat głosić opinie. Pierwszy to „Czarny kot, biały kot” Kusturicy. Drugi to „Guca – pojedynek na trąbki” z Marko Markoviciem w roli głównej. Uważam jednak, „Tabor wędruje do nieba” jest spośród nich filmem zdecydowanie najważniejszym.