SZCZYT BOGÓW. Animowany Everest moich marzeń
„We wspinaczce długo chodziło o wejście jak najwyżej. Wydaje się, że rywalizację kończy wejście na szczyt. Ale to tak nie działa. Alpinista wciąż znajduje nowe wyzwania. Nie można wejść wyżej? Idzie się cięższą trasą, przyspiesza się, wspina się w pojedynkę, bez tlenu. To nie ma końca”. Główny bohater Szczytu bogów, fotoreporter-alpinista Fukumachi, dociera w jednym ze swoich wewnętrznych monologów do sedna problemu – próby odpowiedzi na kluczowe pytanie: dlaczego? Dlaczego ludzie ryzykują życie (i często je tracą), by wspinać się na najwyższe szczyty świata? Dlaczego wynajdują sobie kolejne utrudnienia, jeszcze bardziej zbliżające ich do śmierci? Czy tylko po to, aby zapisać się w historii alpinizmu lub himalaizmu jako pierwsi? A może kieruje nimi jakaś głębsza, wewnętrzna motywacja?
Intryga w Szczycie bogów, animowanej adaptacji kilkutomowej mangi autorstwa Jiro Taniguchiego i Baku Yumemakury, zostaje zawiązana wokół przedmiotu – niepozornego aparatu Vest Pocket Autographic, który miał należeć do George’a Mallory’ego, jednego z najsłynniejszych brytyjskich himalaistów. W 1924 roku Mallory, wraz z Andrew Irvinem, zginął podczas próby zdobycia Mount Everest. Do dziś nie wiadomo, czy Brytyjczykom udało się dotrzeć na sam szczyt – jeżeli tak, to oficjalnie staliby się pierwszymi ludźmi, którzy stanęli w najwyższym punkcie na Ziemi. Ich wyprawa, owiana tragedią i tajemnicą, stała się naturalną pożywką dla popkultury. W 2013 roku posłużyła chociażby za faktograficzną podstawę Abominacji Dana Simmonsa (autora Terroru), który opisał w swojej powieści możliwe losy ekspedycji, dodając do nich, co charakterystyczne dla jego twórczości, wątki stricte nadprzyrodzone, z ducha lovecraftowskie.
W przeciwieństwie do Abominacji, w Szczycie bogów wyprawa Mallory’ego szybko schodzi na drugi plan. Aparat należący do brytyjskiego himalaisty zostaje w filmie Paricka Imberta wykorzystany jako klasyczny, hitchcockowski MacGuffin – przedmiot popychający akcję do przodu, niemający jednak dla dalszego przebiegu i rozwiązania fabuły większego znaczenia. Za pośrednictwem aparatu Fukumachi trafia na ślad Habu Jojiego – himalaisty, który niegdyś rywalizował z Hase Tsuneo o miano najsprawniejszego japońskiego wspinacza, wkrótce jednak słuch o nim zaginął. Protagonista, będący w końcu z zawodu dziennikarzem, rozpoczyna karkołomne śledztwo, którego celem jest odnalezienie Habu. Po drodze spotyka się ze znajomymi himalaisty, którzy, podobnie jak w Obywatelu Kanie, uruchamiają kolejne retrospekcje, stopniowo poszerzając naszą wiedzę o tej enigmatycznej postaci.
Najmocniejszą stroną Szczytu bogów nie jest jednak misterna konstrukcja, lecz warstwa wizualna. Animacja jest jednocześnie elegancka i realistyczna, oddala się od swoich komiksowych korzeni, zbliżając się do fotorealizmu, urozmaiconego momentami kreską kojarzącą się chociażby z produkcjami Studia Ghibli, zwłaszcza tymi nieco mocniej osadzonymi w rzeczywistości (Zrywa się wiatr, Grobowiec świetlików). Z kultowymi, japońskimi animacjami łączy Szczyt bogów jeszcze jeden bardzo istotny aspekt – natura jako osobny, wyjątkowo ambiwalentny bohater filmu. Tajemniczy, prymarny, groźny i nieujarzmiony, a jednocześnie pociągający, zachęcający do eksploracji i podejmowania ryzyka. Twórcy Szczytu bogów przyłożyli do sekwencji wspinaczkowych, a zatem tych wysuwających nierówne starcie ludzi z naturą na pierwszy plan, ogromną wagę. Zajmują one zdecydowaną większość filmu, konfrontując nas z niebywałą liczbą pięknie zaanimowanych detali (należycie docenić może je zapewne tylko ktoś, kto rzeczywiście brał udział w himalajskich wyprawach) i skrzętnie budowanym napięciem, każdorazowo zmuszającym widza do troski o niepewne losy bohaterów.
W swojej autobiografii, Mój pionowy świat, Jerzy Kukuczka napisał: „W samotności wszelkie odczucia są głębsze, inaczej odczuwa się góry. Wiem, że jestem tylko ja i one. […] Czuję się cząstką tego ogromnego świata”. Jestem pewien, że pod tymi słowami mogliby podpisać się także bohaterowie Szczytu bogów – zarówno ci prawdziwi (George Mallory, Hase Tsuneo), jak i fikcyjni (Fukumachi, Habu Joji). Film Imberta udowadnia, że wspinaczka górska może stać się czymś więcej niż pasją – uzależnieniem, czynnością, bez której nie można normalnie funkcjonować. Jak konstatuje w pewnym momencie sam Habu: „Jeżeli raz się tego posmakuje, to nie można przestać”. W takiej perspektywie pytanie „dlaczego?” traci jakiekolwiek znaczenie.