search
REKLAMA
Archiwum

SZAKAL (1997)

Darek Kuźma

7 listopada 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Żywię bardzo duży sentyment do tego filmu, gdyż jeszcze w wieku lat 14 poszedłem na niego do kina pomimo sprzeciwu rodziców. Wtedy to było wielkie wydarzenie, a film wywarł na mnie oczywiście odpowiednio wielkie wrażenie. Od tamtego czasu wracałem do Szakala kilkukrotnie, za każdym razem znajdując w nim nowe elementy i za każdym razem odbierając go odrobinę inaczej. Szakal oczywiście nie jest niczym innym jak dobrze skonstruowanym kinem akcji, ale można znaleźć w nim także elementy np. polityki. Będąc remakiem nakręconego na podstawie powieści Fredericka Forsythe’a Dnia Szakala z 1973 roku, z Edwardem Foxem w roli głównej, Szakal traktuje swój pierwowzór z lekkim przymrużeniem oka. Dzień Szakala był przede wszystkim adaptacją szpiegowskiej powieści Forsythe’a, która swoją drogą jest świetną pozycją do przeczytania, a oddziaływanie na film polityki było zauważalne gołym okiem. Sam Szakal politykę traktuje tylko jako punkt zaczepny do rozwinięcia fabuły i okazję do delikatnej satyry na amerykańskie służby wywiadowcze. Jak bowiem można inaczej nazwać sytuację, w której pojedynczy terrorysta robi w ‘balona’ FBI, które bez pomocy innego terrorysty (tym razem byłego członka IRA…) nawet nie ma co zabierać się za jakiekolwiek działania? Ale Szakal to przede wszystkim kino akcji zrobione w jednym celu – zabawienia widza przez dwie godziny.

Połączona akcja FBI pod dowództwem vice-dyrektora FBI Cartera Prestona (Sidney Poitier) oraz rosyjskich służb wywiadowczych pod dowództwem major Valentiny Koslovej (Diane Venora) rozpoczyna fabułę filmu. Podczas akcji ginie syn znanego rosyjskiego gangstera. Ten wypowiada wojnę wszystkim odpowiedzialnym za jego tragedię. W ramach vendetty zatrudnia jednego z najbardziej tajemniczych najemników na świecie – człowieka o pseudonimie ‘szakal’ (Bruce Willis) – żeby dał nauczkę winnym. Nikt nie zna jego prawdziwej tożsamości, a większość z niewielu osób, które widziały jego twarz i potrafiłyby go rozpoznać, miała nieszczęśliwe wypadki. Samemu zaś Szakalowi przypisywany jest szereg zabójstw politycznych na przestrzeni ostatniej dekady – to wszystko, co wie FBI. Trzeba przyznać, że przeciwnika mają wyjątkowo trudnego. Jest jednak światełko nadziei – wiedzą o jednej żyjącej osobie, która może im pomóc w identyfikacji terrorysty. Isabella Zancona (Mathilda May), była baskijska separatystka, widziała twarz Szakala, a nawet przyszło jej szkolić się razem z nim. Problem w tym, że pani Zancona kilka lat wcześniej zapadła się pod ziemię. Idąc dalej po sznurku powiązań, Amerykanie trafiają do Declana Mulqueena (Richard Gere) – byłego bojownika IRA odsiadującego wyrok w amerykańskim więzieniu. Ten proponuje im układ o wzajemnej współpracy. Dlaczego? On także wie, jak Szakal wygląda i dodatkowo ma z nim prywatne porachunki.

Nie mając innego punktu zaczepienia, zdesperowani funkcjonariusze FBI zgadzają się na ten niecodzienny układ. Rozpoczyna się gra w kotka i myszkę, w której sprytny i bezwzględny terrorysta jest zawsze o krok przed ścigającymi go agentami. Gra, w której w pewnym momencie nie wiadomo, kto jest z kim i komu można zaufać. Gra, w której nie ma sentymentów i każdy może zginąć… Wybór Bruce’a Willisa do roli bezwzględnego terrorysty wydawał się z początku troszkę dziwny ze względu na jego filmową przeszłość. Człowiek, który zasłynął z ról dobrodusznych herosów ratujących w ostatniej chwili sytuację (seria Szklanych pułapek czy Piąty element) nie pasował raczej do roli wyrachowanego zabójcy. Dlatego wielu powątpiewało w sens wyboru Willisa do tej roli. Trzeba przyznać, że nie mieli do końca racji, bo Bruce dość wiarygodnie zagrał powierzoną mu postać. Należą mu się brawa za eksperymentowanie ze swoim ekranowym wizerunkiem oraz za odwagę zagrania złego charakteru, choć nie do końca ten pomysł się sprawdził. Willis, chociaż w innych także się sprawdza, pasuje jednak bardziej do ról pozytywnych bohaterów. Tutaj czegoś zdecydowanie zabrakło. Czegoś, co pokazywali w swoich kreacjach m.in. Gary Oldman czy Anthony Hopkins. Pewnego rodzaju ekranowej charyzmy, który uwiarygodnia zło tkwiące w granej postaci. Willis czegoś takiego w sobie nie wypracował, tak więc pozostał mu ‘tylko’ warsztat aktorski, który z rzemieślniczą precyzją wykorzystał. Dodatkowo serii przebieranek swojego bohatera pozazdrościł chyba Valowi Kilmerowi w Świętym, który powstał kilka miesięcy wcześniej.

Drugi z antagonistów to zupełnie inna historia. Mulqueen jest bodaj najciekawszą postacią w całym filmie, jednak nie do końca wykorzystano potencjał  kryjący się w kartach scenariusza, oraz przede wszystkim Richarda Gere. A potencjał był naprawdę duży – w jednej postaci został skupiony kontrast do Szakala i jednocześnie osoby w wielu względach podobnej (jeżeli chodzi o cechy charakteru) do swojego przeciwnika. Czarno-biały schemat ścigający-ścigany mógł zostać trochę bardziej zatarty na rzecz gry z widzem. Niestety, reżyser postawił na samą akcję, czego nie można mu wytknąć jako wady, ale jednak pewien niedosyt pozostaje. Zresztą nie ma co gdybać ‘co by było gdyby’, bo to się mija z celem. Gere stara się przedstawić swoją postać właśnie w kategoriach przeciwieństwa do Szakala, w szczególności podczas początkowych scen w więzieniu. Niestety później (od momentu, kiedy się goli) wszystko ustaje i skupia się, biorąc chyba przykład z reżysera, na prowadzeniu akcji i relacjach z grupą agentów ścigających Willisa. Dopiero praktycznie pod sam koniec, reżyser daje dwóm świetnym aktorom możliwość bezpośredniego pojedynku w dwóch scenach, które, trzeba przyznać, są świetnie pomyślane.

Reżyseria filmu nie kuleje i to jest zaleta w napływie amerykańskiej komerchy robionej przez Bóg wie jakich amatorów. Michael Caton-Jones odwalił kawał sprawnej, rzemieślniczej roboty i za to należą mu się brawa. Kolejne brawa należą się autorowi zdjęć – Karl Walter Lindenlaub także wykonał porządnie swoją pracę (rewelacyjnie nakręcona sekwencja ostatniego zamachu!), miejscami wykraczając poza ramy standardowych produkcji, bawiąc się kolorystyką filmu. Jednakże to muzyka jest jednym z najważniejszych elementów Szakala, dodając trzy grosze do jego klimatu. Autorem muzyki jest Carter Burwell (m.in. Big Lebowski, Teoria spisku, Rob Roy) i trzeba przyznać, że dobrze jest to wszystko wkomponowane w obraz (m.in. świetny kawałek podczas pierwszego ‘spotkania’ Szakala i Mulqueena), ale to utwory nie stworzone ręką pana Burwella rządzą! Początkowe Superpredators Massive Attack wgniata w fotel, podobnie Red Tape Agent Provocateur.

Cała strona techniczna filmu podkreśla dobrą rzemieślniczą robotę wykonaną przez twórców. Zabrakło jednak czegoś, co sprawia, że filmy staja się kultowymi dziełami, choć nie ma co narzekać i trzeba cieszyć się końcowym efektem pracy ekipy. Na pewno znajdą się malkontenci, którym się film nie podobał i mają na to sporo argumentów. Natomiast moje zdanie jest takie, jak przedstawiłem powyżej. Dobry film akcji z kilkoma scenami, które mogą spokojnie kandydować do miana kultowych, jak na przykład próba działka* na Jacku Blacku. Szakal to film, który po którymś już z rzędu seansie nie nuży i na przestrzeni lat, niczym wino, staje się wręcz coraz lepszy.

* – Działko ZSU 33 kaliber 14,5 mm, do zamontowania na samochodzie, Szakal kupuje w Polsce. Wybiera je jako najlepszą ofertę.

Tekst z archiwum film.org.pl

REKLAMA